- tak? Na początku wytrzeszczył oczy, nieco zdezorientowany. Szybko jednak uświadomił sobie kto może gościć u Solluxa o tak późnej godzinie.
- ARADIA? HEJ...WPUŚCISZ MNIE?
- karkat? - wydawała się być chyba bardziej zaskoczona niż on sam.
- c0ś się stał0? czekaj... - tutaj na chwilę jej głos trochę zaniknął. - wejdź.
- DZIĘKI. - westchnął tylko, słysząc jakiś irytujący dźwięk i popchnął drzwi, które nareszcie się otworzyły. Czuł się jak zmęczony wędrownik, który wreszcie znalazł jakieś schronienie. Nie wiedziałby gdzie ma iść, gdyby nie usłyszał cichego skrzypnięcia drzwi na pierwszym piętrze i znajomej sylwetki, stojącej w drzwiach, która do niego machała. Wszedł po schodach, wspomagając się nieco ścianą. Gdy znalazł się już przed drzwiami, dziewczyna cofnęła się do środka, wpuszczając go do mieszkania. Wewnątrz panował zupełny mrok. Prąd oszczędzają, czy co? Jedynie charakterystyczne, niebieskie światło gejmera z pokoju dalej mogło wskazywać na obecność domowników. Z tego co było mu wiadomo, Captor wstał dopiero tak około siedemnastej, więc nie miał co się przejmować czymś takim jak zmęczenie.
- hejka, c0 jest? - spytała dziewczyna, ni to radośnie ni to z lekka zmartwiona, zamykając za nim drzwi. - k0lejna kłótnia z gamzeem? myślałam, że zazwyczaj t0 0n ląduje na dworze..
- UGH.. - to tyle co na razie miał do powiedzenia Karkat w tym temacie. Zwykle było tak jak mówiła Aradia, szkoda tylko że ostatnio Gamzee przez kilka ostatnich tygodni zdążył przeistoczyć ich dom w schronisko dla kotków, a siebie samego w sadystę i zabójcę. Cudownie. Chłopak wciąż stał w przejściu, nie wiedząc czy jakkolwiek może ruszyć się do środka. Nie chciał im przeszkadzać, chociaż z drugiej strony gdzie niby miałby zostać jak nie tutaj?
- sp0k0jnie, m0żesz przen0c0wać. - albo mu się wydawało, albo w tych ciemnościach Aradia wesoło do niego mrugnęła. - ja tu tylko siedzę i patrzę jak s0llux gra. 0kazj0nalnie jem zupkę chińską. - wskazała kciukiem za siebie, a Karkat mógł dostrzec kontury miski tymczasowo położonej na komodzie. - m0że też chcesz
? - NIE, DZIĘKI. - burknął tylko, udając się za dziewczyną do pokoju Solluxa, z którego już dało się słyszeć dźwięki jednej z ich ulubionych strzelanek. Aradia usiadła na łóżku obok biurka, ciumciając swoją zupkę w spokoju. Captor łaskawie na chwilę zaprzestał grania, by okazjonalnie opieprzyć swojego 'kumpla' za wpraszanie się do niego w środku nocy.
- Mogłeś chociiaż uprzedziić, że przyjdzie2z. - mruknął niezadowolony, odwracając się w jego stronę. Uniósł brew, choć Karkat ledwie to dostrzegł, wciąż milcząc. Vantas nie miał jak go uprzedzić o swoich odwiedzinach, w końcu ZAPOMNIAŁ TELEFONU. Poza tym, jego szanse na zabranie go w tamtej chwili równały się zeru. Świetnie, ciekawe jak jutro porozumie się z Terezi. Chociaż miał teraz inne problemy na głowie niż jakieś spotkania. Ciarki przeszły mu po plecach, wspominając słowa które jeszcze kilka minut temu wypowiedział Gamzee. O tym, że...ugh. Karkat chciał im powiedzieć o tej całej chorej sytuacji, ale nie wiedział za co się zabrać i czy to na pewno dobry pomysł.
- karkat, mówiie do ciiebiie. - powtórzył Sollux, wyrywając Vantasa z trybu myśliciela. - pytałem, czy cie może zabiilii? Captor i to jego jebane, (ironiczno)sarkastyczne poczucie humoru. On to wiedział kiedy się odezwać.
- WYOBRAŹ SO- chciał wrzasnąć Karkat, ale momentalnie urwał, gdyż przerwał mu najdroższy przyjaciel, jakim był cholerny ból głowy bądź też pękająca skroń, po tym jak adrenalina zaczęła stopniowo opadać. Chłopak poczuł jak uginają się pod nim kolana i z głośnym sykiem, osunął się w dół po ścianie. Megido popluła się vifonem, a Sollux w mgnieniu oka znalazł się tuż przy nim, kucając obok.
- ej, co je2t grane? - spytał, a w jego głosie jak rzadko kiedy zdawało się słyszeć lekkie, drobniutkie zmartwienie. Chwycił przyjaciela delikatnie za ramię i próbował go postawić z powrotem na nogi. - aradiia, zapal światło. Dziewczyna po raz kolejny zmuszona by odstawić swój nocny, świeżo upolowany posiłek. Podniosła się i za sekundę Karkat poczuł się jeszcze gorzej niż przedtem, dzięki tak nagłej zmianie klimatu. Solluxowi raczej nie zrobiło to różnicy, i tak ciągle nosił okulary. W pokoju było teraz jasno, a Aradii wyrwał się zduszony okrzyk. Reakcji Solluxa nie widział, ale sądząc po jego minie gdy otworzył oczy, raczej na miss piękności nie wyglądał. Z jego czoła do samej brody widniała nie do końca jeszcze zaschnięta krew, to samo z jego rękami. Nie wspominając o sklejonych krwią kosmykach o dość nieprzyjaznym, metalicznym zapachu. Sollux podtrzymywał go, pozostając w niemym szoku, a Vantas zanim się zorientował, został pociągnięty za ramię do łazienki i usadzony gdzieś na pralce. Zdołał zobaczyć jak Aradia przeszukuje w pośpiechu szafkę i wyciąga z niej biały, puszysty ręcznik, a potem odkręca kran. Captor tymczasowo zniknął z jego pola widzenia.
- Karkat na lit0ść b0ską, c0 ci się stał0? dlaczeg0 nie mówiłeś 0d razu? - pytała dziewczyna, zaczynając delikatnie obmywać jego ranę. Rudowłosy milczał. Za chwilę do łazienki wparował Sollux z całym asortymentem pierwszej pomocy. To prawda, że czasem potrafił być nieznośny, ale nie cofnął by się przed niczym by udzielić pomocy swoimi przyjaciołom. Tak samo jak Aradia, która coś takiego uważała za priorytet i oczywistość. Owa dwójka wyminęła się w przejściu, Megido pobiegła po coś jeszcze. Tworzyli razem zgraną rodzinkę; zupełnie jak przejęci i martwiący się o swoje dziecko rodzice, którzy nie dadzą po sobie poznać zdenerwowania, by nie wszczynać paniki i nie doprowadzić ich biednego dziecka do płaczu.
- chciielii ciię zamordować czy co? - burknął Captor, robiąc za asystenta i podając dziewczynie różne zawodowe gadżety które ze sobą przyniósł, kiedy tylko ta wróciła. Starała się przemyć jego ranę, podczas gdy Karkat praktycznie wygryzał sobie wargi. Wydawał się być jeszcze bladszy niż zwykle. - to Gamzee to zrobiił? - z ust Solluxa padło ciche pytanie.
- NIE, KURWA, ŚWIĘTA MAKRELA. - wycedził. - OCZYWIŚCIE ŻE ON. MÓWIŁEM CI PRZECIEŻ! - zdenerwował się, jednak towarzyszący mu ból nakazywał się uspokoić. No a poza tym, złość piękności szkodzi...
- Naprawdę? - spytała Aradia, oglądając jego ranę. - myślałam... myślałam, że kt0 jak kt0, ale t0bie.. nic przy nim nie gr0zi.. Chłopak tylko pokiwał głową. Pewnie. Każde jego słowo zakłócało ciszę nocną, więc z dwojga złego postanowił chwilowo zdać się na migi. Stojąca przed nim dwójka wymieniła spojrzenia. Z niewiadomych przyczyn wstrzymali się z wypowiedzią na temat Gamzeego.
- s0llux, spójrz n0 tutaj.. - mruknęła dziewczyna, przykładając gazę do rany. Karkat zmrużył oczy. - ta rana chyba jest zbyt szer0ka.. - czym on ciię w ogóle uderzył? - spytał Captor, krzywiąc się i wraz z nią przeszukując teraz torbę, w poszukiwaniu jakichkolwiek plastrów. Udana zabawa w ostry dyżur..
- Nie mam pojęcia… jakimś.. Tym swoim.. - Vantas nie chciał nawet wracać myślami do tamtej chwili. Machnął na to wszystko ręką. Sollux milczał, skupiony na obecnym stanie poszkodowanego.
- nie m0gę uwierzyć.. Aradia zaczęła zadawać mu masę pytań, między innymi, jak to możliwe że w ogóle znalazł się w okolicy. Chłopak wyjaśnił jej trzy po trzy, darując sobie szczegóły nocnej wycieczki. Jego przyjaciele skomentowali to w dość krytyczny sposób, ale wyjaśnił im, że nie miał czasu na opracowanie strategii dostania się do telefonu i zadzwonienia po pomoc, kiedy wisiał nad nim rasowy sadysta z kijem bejsbolowym. To zdanie dostatecznie ścięło ich pretensjonalny głos.
- Nie n0, nie ma 0pcji. Musimy z nim jechać na p0g0t0wie. - dziewczyna ładnie zakończyła zdobienie skroni swojego rudowłosego przyjaciela i teraz przykładała mu rękę do czoła, badając jego niezbyt obecne spojrzenie.
- Przecież m0że mieć jakiś uraz wewnętrzny. - uraz wewnętrzny to on ma odkąd w ogóle zaczął mieszkać z Makarą… - P0za tym to trzeba będzie zaszyć. Karkat wzdrygnął się na te słowa.
Tavros spał sobie smacznie w swoim niewielkim pokoju, z delikatnym uśmiechem marząc w swych młodzieńczych snach o tym jak spotyka Piotrusia Pana i wzbijają się razem w powietrzu. Nagle jednak smaczny sen przerwał mu cholernie głośny głos Katy Perry i jej Last Friday Night... Podskoczył momentalnie jak poparzony, jednak uświadamiając sobie że to jego okrutna komórka przerwała jego wypoczynek, westchnął z goryczą. Tak to jest gdy nie jest się przyzwyczajonym do tego, że ktoś do Ciebie dzwoni, a telefon masz tylko do oglądania zdjęć szczeniąt... Przetarł oczy i wstał, z ledwością i zmęczeniem unosząc się na łokciach. Chwycił za denerwujące urządzenie i pół przytomnym wzrokiem zerknął na ekranik. Gamzee. Uśmiechnąłby się delikatnie gdyby mięśnie jego rumianej buzi także nie były zaspane. Leniwie nacisnął słuchawkę i przystawił komórkę do ucha.
- gAMZEE,,, jEST ŚRODEK NOCY, cOŚ SIĘ STAŁO,,,? - zapytał cicho, nadal przecierając oczy rękawem od koszuli nocnej.
- EeEeE... - usłyszał dobiegający ze słuchawki smętny głos klauna, przez co od razu wyczuł że coś jest nie tak. Uniósł się lekko wyżej, skupiając. - NiUnIa... MoŻeSz Do MnIe WpAśĆ? PoTrZeBuJę PoGaDaĆ hOnK w HoNk... - wymruczał czarnowłosy. Siedział w tym czasie pod ścianą w swoim mieszkaniu, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić.
Tavros zmarszczył brwi, zmartwiony, po czym kiwnął głową. Sprawa musiała być poważna. Mimo iż wiadomym było że Makara zwykle nie martwił się czymś takim jak sen.
- ,,,dOBRZE GAMZEE. pOSTARAM SIĘ JAK NAJSZYBCIEJ PRZYJECHAĆ,,, pOCZEKAJ NA MNIE,,, - odparł cicho i rozłączył się. Pamiętając, że Aradia postanowiła spędzić noc w mieszkaniu Solluxa. Aż się skrzywił z myślą o tym, że nie dość zwykłych problemów dotyczących zwlekania się z łóżka i porannego ogarnięcia czy nawet prysznica których przyczyną jest niepełnosprawność, teraz dodatkowo musi to robić o w pół do czwartej nad ranem, mentalnie nadal będąc w krainie snów. Mimo to, czego nie robi się dla przyjaciół? Wstał podpierając się o barierę łóżka i sięgnął leniwie po wózek. Sollux szybko zarzucił na siebie dżinsową kurtkę. Aradia chwyciła swojego przyjaciela pod ramię i powoli zaczęła schodzić z nim ze schodów. Karkat czuł jak pęka mu głowa, jednak mimo wszystko starał się ukrywać nieustający ból. Captor zamknął drzwi od mieszkania i wyprzedził ich, schodząc ze schodów z prędkością światła. Za chwilę wszyscy znaleźli się na zewnątrz, ale chłodne powietrze tym razem nie podziałało kojąco. Podeszli do jednego z samochodów, stojących przed blokiem na krawężniku.
- Ja pr0wadzę. - zarządziła Aradia, gdy zobaczyła jak Sollux otwiera przednie drzwi. Chłopak wydawał się być zaskoczony.
- Ty siądź z tyłu z Karkatem.
- Co? Niie ma takiiej potrzeby.
- Jest zupełnie ciemn0! Przecież masz 0kulary, więc praktycznie i tak nic nie z0baczysz.
Rudowłosy zbytnio za bardzo nie zastanawiał się co się wokół niego dzieje. Wpakował się na tylne siedzenie, a Aradia zamknęła za nim drzwi od auta. Nie miał siły zastanawiać się po raz kolejny co będzie musiał teraz zrobić, jak postąpić i jak rozwiązać tą całą popraną sprawę. Zagryzał zęby, starając się udawać, że nic się nie dzieje. Interwencja przyjaciół znaczyła dla niego wiele, nawet jeśli wolałby jednak zostać w domu. Za chwilę dołączył do niego Sollux. Siedzieli tak w milczeniu, dopóki wreszcie nie dojechali na miejsce. Szpital do którego mieli się udać nie wyglądał zbyt fenomenalnie, ale nie było też na co narzekać. No, chyba że na znalezienie wolnego skrawka asfaltu na parkingu, co wymagało cudu. Po kilku minutach wreszcie udało im się zaparkować. Co prawda było to dość spory kawałek od budynku, ale lepsze to niż nic. Aradia i Sollux weszli z nim do środka. Parę ludzi snuło się po szaro-białych korytarzach lub z nudów czytało skład leku na kaszel na porozwieszanych plakatach. Sollux załatwił coś w na recepcji, poczym wraz z Aradią, zaprowadzili Vantasa w stronę rzędu krzeseł na drugim piętrze. Chłopak już tak bardzo nie ubolewał, aczkolwiek najdrobniejszy szmer zdawał się być dla niego uciążliwy. Dave Strider zapewne wtrąciłby tutaj swoją uwagę dotyczącą ironii. W końcu to Karkat zawsze był tym najgłośniejszym, nawet jeśli nie chciał. Rudowłosy czekał na swoją kolej, obserwując jak coraz to inni ludzie wchodzą i wychodzą z gabinetu. Aradia zaczęła niespokojnie krążyć w tą i z powrotem. Jej ciemne włosy były rozczochrane, a makijaż nieco rozmazany. Miała na sobie ciemne spodnie i bordową bluzę. Wyglądała na zmęczoną, ale mimo to wyraźnie ją roznosiło.
- To jest po prostu chore. Powinniśmy jak najszybciej zawiadomić resztę. Tavros ma z nim najlepszy kontakt, ale on przecież... - tutaj przełknęła głośno ślinę. Cóż, w końcu Tavros jest jej najlepszym przyjacielem.
Dziewczynę przeszedł dreszcz na samą wizję ich spotkania. W dodatku chłopak na wózku nie jest w stanie zbyt dużo zdziałać w przypadku zagrożenia.
- Przecież jeśli jemu też się coś stanie... W zeszłym tygodniu zaginęła Feferi i Vriska, a to raczej nie zbieg okoliczności . - mówiła głosem zawodowego detektywa, zmartwiona. Sollux wstał i położył jej ręce na ramionach.
- Spokojnie. Nie zapominaj, że jest środek nocy. Tavros pewnie śpi. Zdzwonimy do niego rano. - powiedział. Widocznie potrafił wyczuć kiedy coś mimo wszystko jest nie tak. Dziewczyna była bliska lekkiej paniki, ale tymczasowo zakodowała informacje i przytaknęła.
- Tak.. Masz rację. - odwróciła teraz głowę, kierując ciepły (acz nieco krzywy) uśmiech w stronę Vantasa. - Może przynieść ci wodę? - zaproponowała.
- OH.. EM.. SAM PÓJDĘ. - mruknął niemrawo i zaczął zbierać się z miejsca. Już i tak zbyt wiele dla niego zrobili. - Nie, lekarz może cię zawołać w każdej chwili. Poza tym chyba musze się wybiegać. - jak powiedziała tak zrobiła. Za chwilę zniknęła za zakrętem na korytarzu wymalowanym w wesołych przyjaciół Kubusia Puchatka, które drażniły Karkata, przyprawiając go o dodatkową irytację i zawroty głowy. Sollux z powrotem usiadł koło niego. Skrzyżował ramiona i wpatrywał się w jeden punkt przed sobą. Zapewne oby dwoje myśleli o wyjściu z sytuacji. Albo...
- Marnie ci idzie. - burknął Karkat, odwracając głowę, którą do tej pory trzymał opartą o krzesło.
- Hm? O czym mówisz? - spytał, wyrwany z zamyślenia. Spojrzał na niego przez szkła swoich nietypowych okularów, które zgrywały się z prawdziwymi barwami jego tęczówek.
- Z Aradią. Znacie się tyle, wpada do ciebie bez przerwy już prawie 3 miesiące, nocuje, przynosi ci obiad i sprząta mieszkanie...
- Sam sprzątam. Jej nie pozwalam. - wyjaśnił, a Karkat uniósł brwi. - To miłe co dla mnie robi, chociaż nie widzę w tym żadnej potrzeby.
-... Naprawdę? - odparł, czując jak chyba zaraz spadnie z krzesła, wykończony ilością załamania psychicznego w jednym dniu.
-... Wiem do czego zmierzasz. Ale nie mam kiedy jej powiedzieć . - odpowiedział cicho, nieco nadąsany. - Zostaje u ciebie na noc praktycznie codziennie. Masz szansę już od jakichś, hm, TRZECH LAT. - powiedział. Captor zacisnął dłonie w pięści i nerwowo poprawił swoje okulary, mierząc go groźnym spojrzeniem. Nie lubił na nowo poruszać tego tematu.
- Odezwał się ekspert. - burknął, a ten już miał się odgryźć, kiedy pomyślał o Terezi. Właśnie. Będzie musiał równie szybko się z nią skontaktować. Czy Gamzee naprawdę byłby zdolny do czegoś takiego? I w ogóle dlaczego jej groził? Przecież nawet nic mu nie zrobiła. Chyba... - Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie. - powiedzieli na głos w tym samym momencie, w tym Karkat bardziej kierował to do siebie, przyzwyczajony do częstych rozmów z jedynym mądrym osobnikiem z jakim spotykał się dzień w dzień. Popatrzyli po sobie krótko, poczym każdy z nich wlepił namiętny wzrok w seksowną brudnobiałą podłogę. Trwało to kilka minut. Kobieta do tej pory stojąca przy drzwiach toalety, została wywołana i weszła do gabinetu. Vantas był jeszcze daleko w kolejce.
- To... Khm.. - odchrząknął, przerywając tą niezręczną ciszę nurtującym go pytaniem . - Mógłbym... Może... Skorzystać z telefonu? - burknął, a Sollux spojrzał na niego pytająco. - Zatrzymałbym się może.. W jakimś hotelu. Oddam wam pieniądze jak tylko dostane się powrotem do mieszkania. - dodał szybko.
- Daj spokój. Zostaniesz u mnie. - powiedział, ale gdy ten już miał zaprotestować, Sollux uciszył go jednym ruchem. - Wynagrodzę ci to, że ci nie wierzyłem. Gamzee'ego do reszty pogrzało...
Chwilowo go zatkało. Zamrugał kilkakrotnie oczami, aż w końcu wybełkotał tylko skromne 'dziękuje', które jak zwykle w jego ustach zabrzmiało odrobinę gburowato. Ech, co zrobić. Ale najważniejsze było to, że pogodzili się i nawet Captor w pewien sposób go przeprosił. Może nie powiedział tego wprost, ale widać było skruchę w jego okularach odbijająca automat z reklamówkami na buty. Karkat dobrze wiedział co chciał powiedzieć. W końcu znał swojego kumpla praktycznie od małego.
- Nie ciesz się tak, Aradia też nie dałaby cię zostawić. - powiedział, psując właśnie tą romantyczną chwilę. - Och, o wilku mowa.
Megido wracała właśnie z plastikowym kubkiem w ręku, już wolniejszym krokiem. W ręce wciąż obracała telefon.
- Ta woda to na końcu miasta? - zapytał Karkat. - nie było Cię z piętnaście minut...
- Wiem, wybacz. Trochę się rozpędziłam. Nawet znalazłam automat z vifonem! - tutaj pomachała im przed nosem swoją zupką chińską. - Był niedaleko od oddziału gastroenterologii…
- Obeszłaś cały szpital? Dziewczyna wzruszyła ramionami, uśmiechając się łagodnie. Chyba nikogo by nie zdziwiło gdyby zdążyła jeszcze pójść na piechotę do domu i wrócić. Usiadła obok nich, przecierając oczy. Nie była jedyną zmęczoną tutaj... Wszyscy musieli być też chociaż odrobinę głodni. Co prawda nie mieli jak na nowo zrobić zupę (to wymagało pomocy pielęgniarek, które byłyby skłonne udzielić miski i wrzątku, gdyby wcześniej nie zobaczyły Megido kupującej zupki…), ale Aradia połamała posklejany pszczelim woskiem suchy jak wiór makaron i poczęstowała resztę. Po kilku minutach rozmowy o całej zaistniałej sytuacji, nie pozostało im nic innego jak czekanie na swoją kolej. Karkat zaczął zsuwać się z siedzenia. Aradia leżała wygodnie na ramieniu Solluxa, przymykając oczy. Miała teraz na sobie jego jeansową kurtkę, którą heroicznie poświęcił, mimo protestów dziewczyny. W gruncie rzeczy pozostał w swojej koszulce z LOLa, głowę opierając na puszystych włosach Aradii. Karkat spojrzał na nich i przez sekundę pomyślał, że są idealnym przykładem dwójki ludzi, o których związku wszyscy wiedzą, chociaż owe osoby same mogły nie zdawać sobie jeszcze z tego sprawy. Po chwili odpłynął w swoich myślach, jego powieki zaczynały coraz bardziej się kleić. Kąciki ust delikatnie się uniosły. Dopóki nie był sam i miał ludzi po swojej stronie... Wszystko było dobrze.
Tavros był już w metro, w czasie monotonnej podróży w stronę mieszkania przyjaciela. Może i nie była to długa droga, jednakże osób o dziwo nie brakło. Aż dziwne, niektórzy o tej porze śpią... I kto o tym myśli. Przysypiał już lekko głową opartą na barierce, co jakiś czas wracając na ziemię i wzdrygając, bez świadomości tego gdzie się znajduje. Westchnął cicho gdy nastąpiło to po raz kolejny. Nurtowało go pytanie co znowu dręczyło Makare. To... To nie mogło być przecież kolejne z jego "wypadów", w końcu on nie żałuje ludzi. Tak jakby nie miał za grosz serca. Tavros jednak wiedział swoje. Rozejrzał się ukradkiem. Niektórzy ludzie patrzyli na niego krzywymi spojrzeniami, jednakże był do tego przyzwyczajony, mimo to zapewne nadal jego wygląd był zaspany. Poprawił lekko swoje jasno-brązowe włosy, przecierając czerwone od niewyspania oko. Kiedy ponownie postanowił uciąć sobie kilkunastosekundową drzemkę, nagle na pół metra rozległ się dzwonek jego komórki, a "LAST FRIDAY NIGHT" sprawiło że najmniej słyszące staruszki podskoczyły na pół metra. Zerwał się, przy okazji uderzając tyłem głowy o inną barierkę.
- aUUU... - jęknął cicho, czemu życie go nienawidzi? Teraz mógł się spodziewać nawet tego że pies do niego wydzwania. W końcu jest czwarta nad ranem! Czemuż by nie?! Ale najpierw musiał odnaleźć komórkę, a głębokie słowa piosenki nie ustawały, przez co ludzie którzy starannie udawali że nie zwracają na to uwagi, ukradkiem patrzyli na niego jak na debila. Nareszcie znalazła się w jego drżących dłoniach! Aradia dzwoniła. To nie zwiastowało niczego dobrego, a mimo to przełknął cicho ślinę i uciszył Katy Perry zieloną słuchawką. Wysłuchał całego jej monologu z niepokojem, kiedy właściwie bardziej skupiła się na vifonie niż na czymkolwiek innym, jednak kiedy usłyszał o tym że Karkat zalega w szpitalu, momentalnie się zmartwił.
- aLE,,, cO SIĘ STAŁO...?
- Gamzee się na nieg0 rzucił. - w tym momencie Tavros spojrzał z lekką grozą na zatrzymujące się przy stacji blisko domu Makary metro. Przełknął cicho ślinę.
- aLE... pRZECIEŻ... - Gamzee nie mógł zrobić czegoś takiego... Co go napadło?
- Nie ważne c0, pr0szę, nie odwiedzaj g0 w najbliższym czasie czy c0ś, p0gadamy 0 tym p0tem przy zupce, póki c0 k0ńczę, więc trzymaj się tam. - dodała słyszalnie zmęczonym głosem, po czym rozłączyła się. Świetnie, tylko szkoda że właśnie do niego podjechał.
- p-pRZEPRASZAM PANA, nIE CHCE ZAWRACAĆ PANU GŁOWY, aLE POMÓGŁBY MI PAN WYSIĄŚĆ,,,? sAM SOBIE NIE PORADZĘ,,, - zapytał najuprzejmiej jak tylko potrafił jednego z pasażerów, uśmiechając się delikatnie. Kto by się oparł tym oczom erokozy? Czarnowłosy przytaknął, zakłopotany jak większość ludzi w takich sytuacjach, jednak podniósł wózek z nie tak wiele ważącym brązowowłosym, po czym wystawił go przez przerwę pomiędzy wyjściem z metro, a stacją. - bARDZO DZIĘKUJĘ, uDANEJ PODRÓŻY. - ten przytaknął, zaraz znikając za wysuwanymi drzwiami. Tavros westchnął cicho. Coś go kuło w sercu gdy ze względu na swoją niepełnosprawność, po raz kolejny był uzależniony od ludzi. Często było to przytłaczające, ale niesprawne nogi dało się znieść, a do takiego stanu przyzwyczaić. Pojechał wolno na swym wózku w stronę windy, która na szczęście się tu znajdowała, cały czas rozmyślając nad spotkaniem z Gamzeem. Skrzywdził Karkata... Może nawet poważnie. Jest wściekły? Jeśli ma kolejny atak, Nitram nie ma szans na samoobronę. Z jednej strony bał się o siebie, a z drugiej nie mógł zawieść przyjaciela gdy ten wręcz desperacko go potrzebował. Zdecydował że nie posłucha prośby Aradii i mimo wszystko spróbuje z nim porozmawiać. Znał go długi czas... A mimo to był nieprzewidywalny. Potrafił być inny... Z drugiej strony serce Tavrosa ściskała groza. Raz bykowi śmierć. Po kilkuminutowych rozmyślaniach na temat życia, oraz trzęsieniu się niczym galaretka o smaku faygo, zapukał cicho do dębowych drzwi. Musiał się przełamać, nie po to ogląda teraz świt po tak męczącej podróży, porannego nadepnięcia na swoje małe, zaspane Shih tzu. Będzie musiał mu to wynagrodzić. O dziwo, przez dłuższy czas nikt nie podchodził do drzwi. Zapukał ponownie, ale nic to nie dawało. Jego lekki strach zastąpiła ciekawość i zmartwienie. Słyszał jego oddech, co dodatkowo go niepokoiło, więc w końcu postanowił wtargnąć do tego siedliska zła. Drzwi były otwarte, więc nie było większego problemu. Przejechał niepewnie przez próg, rozglądając się. Gamzee był zapewne w salonie. W całym domu było prawie zupełnie ciemno, na dworze podobnie, prócz małej mgiełki światła którą dostarczało budzące się, jednak z wolna, słońce. Podążył w tym kierunku z niepokojem. Jednak to co ujrzał jedynie to spotęgowało.
- gAMZEE?! - wyrwał mu się krzyk. Jego przyjaciel leżał pod ścianą, a jego ręka krwawiła zalewając podłogę. Klaun podniósł na niego głowę, uśmiechając się niemrawo z powodu jego widoku. W dłoni trzymał mały nożyk. - c-cO TY ZROBIŁEŚ,,,? - Tavros podjechał do niego co najmniej przerażony, zapominając o wszystkim co mówiła Aradia. Zczołgał się z wózka, pośpiesznie siadając przy nim. - cZY TY,,, - chciał złapać za jego nadgarstek, jednak Makara odepchnął jego rękę.
- NiE dOtYkAj MnIe BrO... - aLE,,, - NiE dOtYkAj. - powtórzył, podnosząc na niego wzrok po raz kolejny, jednak ten był inny. Pełen bólu, oraz czegoś podchodzącego pod obawę. Zawsze trudno było czytać z oczu Makary. Przyćmiewała je mgiełka szaleństwa. Tavros złapał się za głowę nie mogąc znieść widoku jego ran. - To WsZyStKo JeSt Do NiCzEgO tAvBro... - wychrypiał nagle czarnowłosy, spuszczając załamane oczy na swój nożyk. Brązowowłosy westchnął bezradnie, za chwilę się do niego przysuwając. - NiE zBlIżAj SiĘ tAv... - ostrzegł go lekko zdenerwowany Gamzee, odrobinę tracąc kontrolę, ale ten mimo to podniósł w jego kierunku ręce. - ZoStaW... - warknął, jednak ten nadal nie reagował. Makara w końcu nie wytrzymał, złożył dłoń ze scyzorykiem w pięść po czym się na niego zamachnął. Przy uderzeniu, które na szczęście opanował do tego stopnia aby nie wyłamać mu szczęki, nożyk rozciął nieznacznie jego skórę. Do Makary dotarło co właśnie zrobił dopiero po minucie, gdy jego przyjaciel próbował się niezdarnie podnieść na łokciach z zimnej posadzki na którą się przewrócił. Spanikowany i skołowany Gamzee złapał go szybko za ramiona i podniósł, nie puszczając.
- MoThErFuCkEr! NiE wIeM cO mNiE nApAdŁo! WyBaCz... PrOsZę, NiE iDź...! - potrząsnął nim zdenerwowany, będąc pewnym że ten zaraz odejdzie, zostawi go, skaże na samotne cierpienie nad swoimi czynami. Tavros o dziwo wtulił się w niego niespodziewanie, uśmiechając się jak zwykle nieśmiało, wprawiając go tym w niemały szok.
- sPOKOJNIE, nIGDZIE NIE IDĘ,,, nIC SIĘ NIE STAŁO. - odparł cicho brązowowłosy. Może i odrobinkę piekło i poczerwieniało, ale to przecież nic takiego. Po chwili poczuł jak silne i drżące ramiona klauna obejmują jego ciało. Może inny by się przeraził, ale na pewno nie on. Gamzee położył głowę na jego ramieniu, a był o wiele wyższy, wąchając jego włosy i smyrając nosem jego szyję. Zawsze pachniały tak samo, jakimś tam pierwszym-lepszym szamponem, a mimo to uspokajało go to. Za to o zapachu Makary trudno było powiedzieć cokolwiek miłego... Jego dłoń nadal krwawiła. Tavros w końcu oprzytomniał i odsunął go od siebie ocierając odrobinę krwi z wargi.
- gAMZEE,,, jA JUŻ CHYBA ROZUMIEM CO SIĘ WYDARZYŁO, aLE,,, cZEMU MU TO ZROBIŁEŚ,,,? - złapał go za ramiona, postanawiając odłożyć sprawę rozcięć na potem. Spojrzał mu w jego przekrwawione oczy. Gamzee zacisnął wargi w lekko wykrzywioną linię.
- NiE cHcE gAdAć O tYcH pIeRdOłAcH mOtHeRfUcKeR... NaJlEpSzY pRzYjAcIeL mNiE nIeNaWiDzI? JEsT zE mNą mOtHeRfUcKeRsKo ŹlE... - burczał załamany Makara, a zmartwiony Tavros słuchał go i gładził po rozczochranych włosach. - wIESZ, nIE SĄDZĘ ŻEBY OD TAK PRZESTAŁ CIĘ LUBIĆ,,, nIE MARTW SIĘ, sPRAWA SIĘ WYJAŚNI,,, pÓKI CO PROSZĘ, nAJPIERW ZRÓB COŚ Z TĄ RĘKĄ I NIE RÓB TAKICH RZECZY,,, sTRASZNIE ŚMIERDZISZ,,, pOWINIENEŚ SIĘ WYKĄPAĆ. kIEDY OSTATNIO ZMIENIAŁEŚ UBRANIE,,,? - powąchał jego szyję, ale nie z największą przyjemnością. - oCH GAMZEE, sAME Z TOBĄ KŁOPOTY,,, - westchnął, a czarnowłosy otarł twarz i spojrzał na niego z tępym uśmiechem.
- JeStEś MoIm MiRaClE, TaVbRo. - odparł. Tavros zaczerwienił się momentalnie i odwzajemnił delikatnie uśmiech. - uHM,,, dZIĘKI,,, - ChOdŹ, PoMoGę Ci WsTaĆ, HoNk. - Makara zerwał się na nogi próbując podnieść się z podłogi, jednak przecenił swoje możliwości.
Upadł prosto na przyjaciela z gruchotem jakie wywołały jego gniecione kości, a klaun ważył też zapewne odrobinę. Brązowowłosy złapał szybki oddech, krzywiąc się niemiłosiernie, jednak teraz całą jego uwagę zajmowało zmartwienie.
- gAMZEE,,,! tY SŁABNIESZ! - zauważył szybko, spoglądając na ledwo przytomnego przyjaciela. - iLE TY TEJ KRWI STRACIŁEŚ,,,? jEDZIEMY Z TYM DO SZPITALA,,,! - Makara jednak absolutnie się niczym nie przejmując, zszedł z niego powoli i pomógł mu usiąść prosto, trzymając go za dłonie. Kiwał się we wszystkie kierunki, uśmiechając się bezmyślnie. Nie puszczał rąk Nitrama, trzymał je w swoich i gładził lekko drżącymi kciukami.
- NiE cHcĘ dO sZpItAlA, TaV... LePiEj cHoDźMy Do ŁóŻkA i pOmIzIaJmY sIę TrOcHę... - odparł półprzytomnie, w podobnym stanie kładąc głowę na jego ramieniu, a ten całkowicie zawstydzony oblał się czerwienią na policzkach, które schował za rękami. On majaczył czy tak na poważnie? - nIE MA CZASU GAMZEE, zBIERAJ SIĘ,,,! zARAZ ZADZWONIĘ PO KARETKĘ, sIEDŹ TU GDZIE SIEDZISZ I NIE RÓB NICZEGO GŁUPIEGO,,, - pogładził go po raz kolejny po włosach, gdy ten wedle rozkazu pozostawił głowę wlepioną w jego szyję i wyciągnął komórkę.
- Następny! - zdawało się słyszeć, gdy kolejny pacjent opuścił gabinet szanownego pana doktora w długim, białym fartuchu. Niestety, nawet po swoim okrzyku, dyplomowany chirurg napotkał się z podejrzaną ciszą. Zwykle pacjenci wchodzą drzwiami i oknami, by tylko kogoś wyprzedzić i dostać się do niego na przegląd, a tymczasem… Wyglądało na to, że czeka go upragniona przerwa. Dla pewności wyszedł na korytarz i rozejrzał się za pacjentami do obsługi; jedyne co ujrzał to panią Zosie wiozącą cały asortyment mopów i trójczynę osób, smacznie drzemiących sobie na plastikowych krzesłach tuż przy ścianie. Doktorek wzruszył ramiona, z dwojga złego woląc ich nie budzić. Niby miał jeszcze kogoś na liście, ale… tak przynajmniej może będzie miał okazję napić się kawy w godzinach pracy z jakąś długonogą pielęgniarką. Hehsy. Już właśnie miał się odwracać i cichaczem czmychnąć do środka swojego przyjaznego gabinetu, kiedy na korytarzu dostrzegł swoją największą zmorę… Jeden z jego odwiecznych wrogów, pracujący tutaj na oddziale chirurgii, Dr. Coconut, właśnie dostrzegł go w progu. Potem przeniósł wzrok na pacjentów, śpiących obok automatu… I zrozumiał całą zaistniałą sytuację. Oby dwoje zmrużyli oczy, mierząc się złowrogim spojrzeniem.
- Nie.. Nie zrobisz tego. - warknął nasz kochany doktorek, w obawie że zaraz wszystkie jego pragnienia i plany, legną w gruzach.
- Owszem… zrobię. - odparł urokliwy blond jakim był sam w sobie Coconut. Zanim Dr Fatality zdołał krzyknąć dramatycznie “NIE!” i rzucić się przed siebie jak to w portugalskich nowelach bywa, blondyn właśnie lekko dźgnął w ramię, śpiącą kobietę. Ta od razu otworzyła oczy, nieco zaskoczona, a ujrzawszy przed sobą Coconuta, prawie podskoczyła na miejscu. Prawie. W rzeczywistości jednak zdecydowała się na nieokiełznany odruch, tym samym uderzając Solluxa ręką w nos, którego wystraszone okulary spadły (na szczęście) na kolana.
- Dzień dobry, państwo może do doktora Fatality? - zapytał milutko, a w tle nasz słynny doktorek właśnie załamywał ręce, w myślach powtarzając, że jeszcze policzy się ze swoim nemezis.
- 00ch, tak, em.. - zaczęła, przecierając oczy. - Karkat? Jednak Vantas spał sobie w najlepsze, kolanami sięgając podłogi, z bluzka podwiniętą prawie pod niebiosa. Sollux szturchnął go nogą.
- MWH, JESZCZE PIĘĆ MINUT… - wybełkotał, a Sollux momentalnie założył swoje okulary z powrotem, chwytając go za ramię i podnosząc (już dzisiaj zresztą nie po raz pierwszy.)
- Vanta2, ru2z tyłek, niie mamy cza2u! - warknął Captor. Karkat niechętnie pozbierał się ni to z krzesła, ni to z podłogi. Za chwilę całą trójką skierowali się do gabinetu. Doktor na rzecz utrzymania swojego dobrego wizerunku, przestał wymachiwać środkowym palcem w stronę swojego oddanego Coconuta i otworzył szerzej drzwi, ‘zapraszając’ pacjentów do siebie.
- Dzień dobry. - powitał ich, przeczesując ręką swoje kasztanowe włosy i uśmiechnął się promiennie, ukazując rząd perłowo białych ząbków, które wypalały oczy swoim blaskiem. Sollux nieprzyjaźnie mierzył wzrokiem przystojnego doktorka; od jego chudych nóżek po rozbudowaną postawę i mięśnie które zakrywał kitel, ale już nie obcisła koszulka. Błękitne oczy mężczyzny ukrywały się za parą okularów. Wyglądał trochę jak Ken, tyle że może z edycji lekarskiej, wyglądając o wiele mądrzej przez te okulary z grubą, czarną oprawką.
- No więc, panie Vantas… co my tu mamy? - przyjrzał się uważnie jego opatrunkowi. - Bliższe spotkanie z szafą? - zażartował, a wszystkich tu zgromadzonych wbiło w podłogę. - Rodzice? - spytał po raz kolejny, patrząc teraz na Aradię i Solluxa.
- Znaj0mi. - wyjaśniła. - Lepiej czuję się przy nas, dlateg0 ee, też weszliśmy. - wyjaśnił trzy po trzy.
- Rozumiem, niech będzie. - wzruszył ramionami, bo już mu naprawdę było obojętne. Teraz zwrócił się w stronę Karkata. - Proszę się położyć.
Dr. Ken Fatality wskazał mu wyglądający na wygodny (ta, pozory) fotel, który strasznie przypominał ten, z którym ma się do czynienia przy wizytach u dentysty. Karkat rzucił krótkie spojrzenie swoim przyjaciołom. Po chwili jednak położył się mimo tego cholernego bólu w skroni, ale i w całej głowie. Aradia w między czasie szturchnęła lekko ramię czarnowłosego.
- Psst, my serio wyglądamy tak staro? - szepnęła gdy lekarz kazał zdjąć ich przyjacielowi koszulkę, ale ten wściekły zaparł się i zgłosił sprzeciw.
- Tak. - odparł Sollux, po czym jego stopa została zmiażdżona pantoflem dziewczyny, przez co zmuszony był stłumić niemiłosierny krzyk. W końcu lekarz z niezwykłą medyczną delikatnością uniósł jego twarz za podbródek i odgarnął rude kosmyki do tyłu. Wtedy przyglądający się tej scenie Megido z Captorem aż się wzdrygnęli. Pół twarzy była obita, wręcz rozlany siniak podchodzący pod krwiak i śliwa na jednym, przymrużonym oku.
- Ej, niic o tym niie mówiiłeś... - odezwał się wkurzony czarnowłosy zanim lekarz zdążył cokolwiek powiedzieć. Lekko zażenowany Karkat przewrócił oczyma.
- BYŁA JESZCZE DRUGA SZAFA... - burknął, a Fatality spojrzał na nich jak na debilów.
- Bez jaj... - warknął. Zmęczenie najwidoczniej potęgowało jego zdenerwowanie. Jak mógł im tego wcześniej nie pokazać? Własnym rodzicom?! - Ii to o to cały czas Cii chodziiło... Niie wiierzę że niic nie mówiiłeś.
- T0 wygląda 0kr0pnie, KK... - szepnęła przejęta Aradia, zasłaniając wygięte w zmartwionym geście wargi. Sollux zbliżył się do przyjaciela, nie zważając na wrytego w ziemię lekarza, zapewne nie zdającego sobie sprawy jak poważne może być obcowanie z szafą, po czym spojrzał mu prosto w oczy, zdejmując na ten moment okulary.
- Jaka znowu druga 2zafa...? - zapytał cicho. Rudowłosy i tak do potęgi tym zirytowany, chciał tylko dostać tą jebaną nalepkę wzorowego pacjenta i iść się przespać. Ale nie, byłoby zbyt zabawnie gdyby poszło to tak łatwo. - TAMTA BLONDI, W OKULARACH... - wyburczał, odwracając wzrok. Captora wryło w ziemię. Jakim cudem? Do tego on... Świetnie. Kółko wzajemnej adoracji sadystycznych psychopatów ma zniżki na basem.
- Dobra, koniiec tego, dzwoniię do niiej. W2zy2stko mii wyśpiiewa... - mruknął czarnowłosy po czym wyjął komórkę, w między czasie prędko opuszczając gabinet. Doktor nadal stał w tym samym miejscu, z otwartą tępo japą i nic nie rozumiejącym spojrzeniem. Karkat westchnął głęboko. Zaraz znowu zachce mu się ryczeć i powybija tu wszystkich. I kto mu wtedy pomoże?
- MOŻE PAN ZACZĄĆ COKOLWIEK ROBIĆ? - warknął do blondyna, wyrywając go z rozmyślań nad sensem istnienia i filozofią zaawansowaną szaf. Poprawił swój kitel, po czym wyjął spod stołu wielką apteczkę. Nic go już nie zdziwi. Rudzielec westchnął cicho, zamiast grzecznie leżeć na fotelu, postanawiając podkulić nogi i je objąć, aby mieć o co się oprzeć. Aradia także nie była w nastroju, ani do myślenia nad tym jak okropnie wygląda teraz Karkat, ani aby ruszyć za Solluxem który dobrowolnie sprowadzi na siebie śmierć doskonałą za budzenie Dava o piątej nad ranem. Oparła się o jakąś półkę.
Vantas dzielnie wytrzymał cały, ujmijmy to, zabieg, który wbrew pozorom nie trwał zbyt długo, chociaż jego śmiercionośne spojrzenie wyrażało cudem poskromioną chęć rzucania przekleństwami na prawo i lewo. Doktorek zakończył swoje dzieło w postaci kilku szwów, oglądając jeszcze jego dorodną śliwę pod okiem. Koniec końców, Dr Fatality uznał, że najlepiej pozostawić zrzędzącego Karkata na obserwacji. Aradia od razu przytaknęła i przez całą drogę do starała mu się wmówić, że pozostanie tutaj to dobry pomysł, rozglądając się za Solluxem. Chłopak dość długo nie wracał. Powątpiewała, żeby właśnie teraz z lekko agresywnej i pełnej sarkazmu wymianie poglądów i osobistych uwag z Davem, do którego poszedł zadzwonić, nagle przeszli na rozmowy o polityce. Postanowiła jednak skupić się na Vantasie. Poszli za doktorkiem jeszcze w parę różnych miejsc, poczym załatwili sobie pierwszorzędne łóżko w sali 303a na czwartym piętrze. Karkat bez słowa dał się zaprowadzić na miejsce i usiadł na plastikowym materacu, patrząc spode łba to na kroplówkę, to na wenflon. Megido oczywiście załatwiła mu jakąś słodką piżamkę w krateczkę, z biura rzeczy znalezionych na skupiskowym oddziale. Cóż, lepsze to niż pacjentowe sukieneczki. Dziewczyna starała się jakoś odciągnąć jego uwagę od zbyt wesołych motylków wymalowanych na ścianach. Ze względu na brak miejsc, zostali przepisani na piętro dziecięce, więc nic dziwnego, że wystrój był aż do zrzygania. Za to całe standardowe trzy łóżka w sali należały tylko do nich. Wciąż zmartwiona Aradia chwilę próbowała porozmawiać z nim o całej tej sytuacji z Davem czy Gamzeem, jednak szybko zeszła na przyjemniejszy dla niego temat, widząc, że ten nie za bardzo ma ochotę na dalsze ciągniecie tych wszystkich traumatycznych dla niego przeżyć sprzed zaledwie kilku dni, a nawet godzin. Westchnęła po dłuższej chwili, gdy ten, wymęczony, odwrócił się na bok i skulił pod kołdrą, siorbiąc wodę z bidonu. Już chyba naprawdę nie kontaktował.
- Wiesz, chyba pójdę p0szukać S0lluxa. - oznajmiła mu, ale ten nawet nie odpowiedział. Od razu zmorzył go sen, jeszcze ze swoim wyżej wspomnianym bidonem w ręce. Uśmiechnęła się lekko i wyszła, w poszukiwaniu swojego… przyjaciela. Dziewczyna skierowała się w stronę schodów, modląc się w duchu by Sollux nie wybrał windy i by nie minęli się w przeciągu tej minuty. Jednak na korytarzu, piętro niżej usłyszała jego głos. Stał tyłem, wyraźnie z kimś rozmawiając. Im bliżej była, tym bardziej była w stanie zobaczyć jego rozmówcę, którym był… dość krucho wyglądający, chłopak na wózku. Przez chwilę stanęła jak wryta, jednak potem z prędkością światła jakby zobaczyła przecenę na vifona, podbiegła do Solluxa.
- C0.. C0 jest? - wydukała, zdolna usłyszeć tylko jakieś sarkastyczne strzępki słów Captora. - Tavr0s?!
Dziewczyna patrzyła na nich z rozdziawionymi ustami. Przynosiła wzrok z Solluxa na Tavrosa, zupełnie skołowana. Na jej twarzy mieszała się gorycz z niedowierzaniem; zupełnie jakby właśnie po kilku tygodniach szukania, znalazła komiks, którego widziała świetne fanarty, a ten okazał się być w całości po hiszpańsku, gdyż autor nie pofatygował się o znanie jakiegokolwiek innego, bardziej powszechnego języka.
- Czł0wieku! C0 ty tutaj robisz? C0ś się stał0? Przyjechałeś tu specjalnie do nas? - chwyciła go za drobne ramiona i zaczęła potrząsać, zadając milion pytań na sekundę i nie dając szansy udzielić mu odpowiedzi choćby na jedno. Sollux podparł czoło pięścią w akcie załamania, by zaraz nie wykitować na podłogę.
- uGH, aRADIA , jA,, nIC MI NIE JEST. - wyjaśnił szybko.
- Za to jego koledze ow2zem. - syknął Captor, wcinając się w zdanie. Aradia zmarszczyła brwi, eksponując swoje lwie zmarszczki i rozejrzała się. Chwilę później ciszę przerwał stukot jej szczęki obijającej się o szaro-białą podłogę. Ujrzała bowiem nietypowego, zataczającego się clowna, który dostawał choroby sierocej na jednym z pobliskich krzeseł, ssąc jakiegoś kapcia, którego nie wiadomo jak, kiedy i gdzie, zakosił jakiejś starszej pani na oddziale nieopodal. Gwałtownie zerwała się by do niego podejść i prawdopodobnie wstawić się za Karkatem, robiąc awanturę jakich mało, ale Sollux szybko złapał ją za rękę, by nie mogła pokierować się swoim nagłym i porywczym instynktem.
- Nie... Nie wierzę. Dlaczeg0 tu z nim przyszedłeś?! Nic ci nie zr0bił? - przemówiła załamującym się głosem, gdy wreszcie zdołała przezwyciężyć chęć wymierzenia sprawiedliwości. - Przecież mówiłam ci, żebyś trzymał się z daleka, po tym co się działo!
- Pro2zę? Mówiiłaś? - powtórzył Sollux, teraz rzucając jej zagadkowe spojrzenie.
- Eee...
- tELEPATIA. - zaśmiał się cicho i słodko Tav, widocznie wyczuwając co się święci i chcąc jakkolwiek pomóc przyjaciółce w znalezieniu odpowiedniego argumentu. Aradia uśmiechnęła się krzywo, ale u Solluxa raczej taka wymówka nie przechodziła.
- Nieważne. C0... - zaczęła, teraz nieco uważniej przyglądając się twarzy Nitrama. - T0.. T0 jeg0 sprawka!? - prawie wykrzyknęła widząc, ekhem 'drobne ryski' na jego delikatnych policzkach.
- nIE, - odparł szybko, rozglądając się po korytarzu. - zNACZY,,, tO NIE TAK. p0SŁUCHAJCIE, JESTEM TU BO GAMZEE DO MNIE DZWONIŁ. Zastałem go jak się wykrwawiał,,, ja,,, Nie mogłem go przecież zostawić. Nie miałem pojęcia, że tu będziecie. Przepraszam. - Wybełkotał. Oby dwoje znów spojrzeli teraz to na siebie, a potem na Gamzee'ego... chyba nawet nie mieli ochoty do niego podchodzić. Zauważyli też bandaże na jego rękach. Minęło sporo czasu odkąd ostatni raz go widzieli; już wtedy nie miał się dobrze. Jak zwykle miał na sobie te nierozłączne gacie od piżamy i nie wyglądał jak osoba, która… Korzysta z czegoś takiego jak dom, bieżąca woda i dobrze płacony psychiatra. Tav przełknął mocno ślinę.
- I naprawdę tutaj...? Nie! Chwila. Przecież jak Karkat g0 z0baczy t0.. T0 nawet nie chce myśleć!
- Popiieram. - odrzekł Sollux. - on w ogóle wiie, że jest tu Karkat?
- rACZEJ NIE,, - odparł, spoglądając na niczego nieświadomego kolegę, który właśnie dewastował pojemnik z wodą pitną, a zaraz potem nalał trochę na ręce i zaczął podlewać sztuczne kwiatki. - yYY,,
- I niiech tak zo2staniie. Ta cała 2ytuacja je2t… - zaczął Sollux, ale chyba nie miał zamiaru dokończyć.
- jA W OGÓLE NIE WIE CO SIĘ STAŁO - skromnie przypomniał Nitram. Aradia westchnęła, chcąc zapewne zacząć od początku wzruszającą opowieść i podzielić się ze swoim przyjacielem każdym najmniejszym wiadomym jej szczegółem, ale w porę przerwał jej Captor, który sprawiał wrażenie lekko zniecierpliwionego, jakby już dla dobra własnego i towarzyszy chciał oddalić się od Makary.
- Pókii co to niie ma znaczeniia. - powiedział tylko. - Wracajmy już do Karkata…
- Ja… ja zostanę z Gamzeem. - odezwał się chłopak. Zirytowany wszystkim Sollux tylko wzruszył ramionami i ruszył w stronę schodów, podczas gdy Megido nabrała powietrza i wydęła policzki, mierząc spojrzeniem to klałna, to swojego ukochanego współlokatora.
- Przecież jesteśmy w szpitalu, nic mi nie zrobi. Poza tym, chyba już jutro stąd wyjdziemy.. Znaczy dzisiaj popołudniu. - sprostował, widząc minę przyjaciółki. - Nic mi nie będzie.
Aradia pochyliła się, mocno go przytulając. Wiedziała, że i tak go nie przekona. No, chyba żeby teraz zakosić go razem z wózkiem i… Niee, to odpada. Byli przyjaciółmi, a jak sam Nitram powiedział, tu nic złego nie może mieć miejsca.
- M0że ja z t0bą z0stanę? - zaproponowała, wciąż się od niego nie odrywając.
- Niee, idź za Solluxem i sobie odpocznij. To naprawdę kochane, ale… Ja i tak muszę pogadać z Gamzeem. - trochę posmutniał, a dziewczyna od razu poczuła się jakby chciała obsypać go milionami szczeniaczków, byleby tylko znów mógł uśmiechać się tak słodko jak zawsze. Odkleiła się od niego, czując na sobie spojrzenie Makary domalowującego coś podręcznym podkładem do układu kafelkowego. Ugh. Pomachała swojemu najdroższemu przyjacielowi i pobiegła w tę samą stronę co Sollux. Chłopak czekał na schodach, widocznie gotów spędzić tu resztę nocy, gdyby Aradia jednak zdecydowała się zostać na tamtym piętrze do jutra. Razem skierowali się do sali, gdzie Karkat spał, zawinięty jak naleśnik. Po jego brodzie polną drogą płynęła sobie ślina, a policzek uroczo oparty był o niezastąpiony bidon..
Tav musiał się przygotować na największy fenomen w jego karierze macierzyńskiej, od kiedy dawno temu zaprzyjaźnił się z Gamzeem. Bardzo dziwne że w ogóle mu się to udało, ale Nitram zawsze patrzył na niego inaczej niż inni. Może także dlatego, że z dołu wózka. Po około piętnastominutowym czekaniu, w czasie którego Gamzee pod nieuwagę zasypiającego Tavrosa zaczął przegryzać kabelek od kroplówki. W pewnym momencie zaczęła ona jednak nieskoordynowanie wyciekać na podłogę, czemu chciał zapobiec. Przez swe długie i dzielne starania, pod czujnym okiem przerażonych pacjentów w kącie pod ścianą, w końcu zatamował je jednym ze swoich klaksonów, jednocześnie rzucając się gdzieś w kąt i wywołując tym sporadyczny hałas. Brązowowłosy który już dryfował w sferze snów, obudził się gwałtownie i wrzasnął. Nim jednak zdążył zakodować cokolwiek z zaistniałej sytuacji, stanął nad nim oszałamiająco przystojny, blondwłosy mężczyzna z czarującym uśmiechem, kwadratową szczęką i błyszczącymi oczyma. Prawie jakby był synem Ądżeja. Rzecz jasna był to dobrze nam znany doktor Coconut. - Witam ślicznego Chłopca. Co Pan tutaj sam robi...? Mogę w czymś pomóc? Czy to Ty jesteś pacjentem któremu posłałem łóżko? - pokazał swe białe ząbki, których blask ujrzał co najmniej Nepal. Tavros zmarszczył brwi delikatnie speszony, odwzajemniając lekko krzywy uśmiech.
- eEEEE,,, mYŚLĘ, żE MA PAN DOKTOR NA MYŚLI MOJEGO PRZYJACIELA,,, - wskazał palcem na Gamzee'ego czytającego do góry nogami pismo dla kobiet ciężarnych. Blondwłosy Ken skrzywił się lekko, widocznie jego urodziwa osoba nie na to oczekiwała. - Dobrze więc... Na górze, pokój numer 104. Jakbyś mnie potrzebował, zapraszam do mojego gabinetu tutaj obok. A jakbyś miał czas w piątek, to tym bardziej... - posłał mu uwodzicielski uśmiech po czym odszedł krokiem pełnym majestatu. Nitram zaczerwienił się lekko, jednak nie czas na rozmyślanie o swoich, o dziwo istniejący, adoratorach. Podjechał do Makary, opuszczając delikatnie w dół jego jakże oszałamiająco ciekawe czasopismo.
- gAMZEE, cHODŹ JUŻ DO POKOJU, pRZYDA CI SIĘ ODPOCZYNEK,,, - odparł, a czarnowłosy posłusznie wstał z krzesła, nadal w stanie balonika z helem.
- PeWnIe MaSz rAcJę, MoThErFuCkEr. tObIe TeŻ. - odparł, uśmiechając się na swój niefotogeniczny sposób. Tav odwzajemnił delikatnie uśmiech, po czym pojechał wolno w stronę windy, a podpierający się o niego Gamzee szedł tuż obok. Po przejechaniu dwóch pięter znaleźli się na tym właściwym. Dział dziecięcy... Coconut naprawdę był synem Ądżeja. Ruszyli w kierunku pokoju 104, tak jak wskazał im doktor, oraz tak jak sądzili, było tam całkiem pusto. Gamzee będzie miał więcej miejsca na zdemolowanie w najbliższym czasie łóżka i czegokolwiek co nadaje się do zdemolowania. Póki co posłuży mu do odpoczynku. Schował się po nos pod kołdrę, z uśmiechem przemykając oczy.
-,,,gAMZEE,,,? iDZIESZ JUŻ SPAĆ,,,? - zapytał niepewnie Tavros, po ustawieniu wygodnie swojego wózka, tak aby ramionami mógł kłaść się na pościeli. Także był śpiący, ale na pewno nie spał tak mało jak klaun... Czyli... W ogóle? Za to ten wcale nie sprawiał wrażenia potrzebującego się przespać. - JeSzCzE nIe, MoThErFuCkEr. CoŚ cIę GrYzIe TaVbRo? - posłał mu ciepły, gorący, parzący w oczy uśmiech, wystawiając do niego dłoń i mierzwiąc mu włosy.
- zASTANAWIAM SIĘ,,, cZY,,, - myślał nad tym jak ubrać swoje myśli w słowa, lekko poddenerwowany. - ,,,nIE POTRZEBUJESZ MOŻE POMOCY,,,? - zapytał nareszcie cicho.
Gamzee spochmurniał momentalnie, krzywiąc lekko uśmiech.
- O cZyM mYśLiSz, TaV...? - spojrzał ponuro na swoje zabandażowane ręce. - ,,,o TYM,,, żE MOŻE Z JAKIEGOŚ POWODU CZUJESZ SIĘ ŹLE, nIE RADZISZ SOBIE Z CZYMŚ,,,? mOŻE,,, - nie dokończył zmartwionej przemowy, gdyż Makara uderzył z całej siły pięścią o szafkę, zrzucając z niej naczynie które na niej stało. Tavros wzdrygnął się przestraszony, mimo to postanawiając nie tracić siebie. - ,,,j-jEŻELI MÓGŁBYM COKOLWIEK DLA CIEBIE ZROBIĆ,,,
- CzEmU cIę To ObChOdZi, TaV? DlAcZeGo MóWiSz Mi TaK sKuRwYsYńSkIe rZeCzY... - wychrypiał.
- n-NIE MIAŁEM NA MYŚLI NICZEGO ZŁEGO g-GAMZEE,,,! jA SIĘ O CIEBIE MARTWIĘ,,,!
- CzEmU mIaŁoBy ByĆ zE mNą ŹlE?! - warknął wkurzony, nie mogąc nad sobą zapanować. Przestraszony brązowowłosy złapał go za ramiona, jednak natychmiast został odepchnięty. Makara oparł się o niego, unieruchamiając go brutalnie w miejscu. Tav mimo przerażenia i łez w oczach, nadal dzielnie kontynuował.
- s-sAM MI TO POWIEDZIAŁEŚ,,,!
- TaV, tY nIc NiE rOzUmIeSz, HoNk...
- rOZUMIEM WIĘCEJ NIŻ MYŚLISZ g-GAMZEE,,, pROSZĘ CIĘ,,, zAUFAJ MI,,, - wyszeptał, łapiąc go mimo szarpaniny za rękawy koszulki.
- pROSZĘ,,, nIE DENERWUJ SIĘ,,, - mimo jego cichych próśb, jego furia jedynie rosła w siłę. Czy był jednak w stanie uderzyć Tavrosa? On był blisko. Rozniósłby teraz wszystko, nie mogąc znieść tego co czuł i czuje, od samego początku. Jednak zamiast jakkolwiek skrzywdzić przyjaciela, z jego policzków nagle zaczęły lać się łzy. Chyba pierwszy raz w swoim klaunim życiu, właśnie tak odreagował sytuację. Rozpłakał się jak dziecko, na których oddziale poza tym siedzieli. Nitram zamrugał kilkakrotnie zdziwiony, lecz po chwili ta scena wzruszyła jego serduszko. Wiedział, że nie jest okej. Oraz że długi czas nie było... Wtulił się w niego mocno bez dalszego zastanowienia, wdrapując na łóżko. Makara przytulił go szybko, ponownie tego samego dnia dzieląc się z nim swoim koszmarnym zapachem. Ile przygód jeszcze stoi przed naszym Tabalugą?
- oJ GAMZEE,,, tY GŁUPTASIE,,, - wyszeptał Tavros gładząc jego kark, gdy ten dobierał się do jego, spadającej już z ramienia, koszulki. Włożył pod nią zimną dłoń, co zapewne musiało być bardzo komfortowe dla ciepłej kluski którą był Nitram. Brązowowłosy zaczerwienił się lekko, spinając. Przez pierwsze sekundy dało się to wytrzymać, potem jednak zacisnął delikatnie zęby.
- uHMM,,, g-GAMZEE,,,? tO ZIMNE, cZY,,, cZY MÓGŁBYŚ ZABRAĆ R,,,
- DzIęKuJę Że Ze MnĄ jEsTeŚ MoThErFuCkEr... - przerwał mu cicho Gamzee, mówiąc mu to wprost do ucha. Dla Tavrosa to było zbyt wiele, a jego rozpuszczone szczeniaczkami i tęczą serduszko zalewało jego drobne ciało.
- oHHHH, gAMZEE,,, tEŻ DZIĘKUJĘ, żE TY JESTEŚ ZE MNĄ... - odparł słodkim i pełnym najróżniejszych uczuć głosem, kładąc głowę na jego ramieniu. - ,,,jEŻELI MI ZAUFASZ, tO,,, oBIECUJĘ ŻE ZROBIĘ WSZYSTKO CO MOGĘ, aBYŚ POCZUŁ SIĘ LEPIEJ, żEBY BYŁO OKEJ,,,
- NiE wIeM cZy JeSzCzE kIeDyŚ bĘdZiE, tAvBrO... NiE mA nAwEt Ze MnIe PoŻyTkU... - odparł Makara przygnębionym głosem, spoglądając mu w oczy. Nitram szybko złapał jego twarz w obie dłonie i spojrzał mu prosto w oczy z troską i zmartwieniem.
- gAMZEE, pRZECIEŻ TY MASZ DOBRE SERCE, pRZECIEŻ,,, pRZYGARNIASZ KOTKI DO SIEBIE, jEŚLI KOMUŚ POTRZEBNA JEST POMOC, pODOŁASZ ZADANIU,,, jESTEŚ ŚWIETNYM FACETEM I NIE MÓW TAK,,, wSZYSTKO JEST DO ZROBIENIA ALE TRZEBA UWIERZYĆ,,, nAWET LATAĆ,,, sPÓJRZ TYLKO NA MNIE, pO WYPADKU NIGDY NIE SĄDZIŁEM ŻE BĘDĘ NORMALNIE ŻYŁ,,, aLE DAŁEM RADĘ! i TAKŻE DZIĘKI TOBIE,,, - zaczerwienił się leciutko przy ostatnim zdaniu swojej przemowy, po czym odwrócił wzrok w kierunku Gamzee'ego, aby sprawdzić jego reakcję. Ten po krótkiej chwili uśmiechnął się szeroko, następnie zaczął się śmiać jakby był to jakiś dobry żart, po czym wepchnął obie ręce pod koszulkę Tavrosa, wywołując u niego drgawki i przytulił go jeszcze mocniej, gniotąc jego małe wnętrzności.
- uGHHH,,,! g-GAM,,, eEEECH,,, - westchnął Nitram, mimo to również go przytulając z lekko krzywym, ciepłym uśmiechem. - uFaM cI MoThErFuCkEr... - odparł do niego. - AlE cZy Ty ChCiAłByŚ zAuFaĆ tAkIeMu PoTwOrOwI jAkIm JeStEm Ja...? - brązowowłosy westchnął, czochrając jego bujne afro.
- oJ GAMZEE,,, nIE JESTEŚ POTWOREM,,, pOTRAFISZ BYĆ DELIKATNY, kOCHANY I DOBRY,,, tY PO PROSTU MASZ W SOBIE POTWORA, z KTÓRYM TRZEBA COŚ ZROBIĆ,,, i MÓGŁBYŚ SIĘ JESZCZE UMYĆ,,, - skrzywił się na kość z kurczaka (miał nadzieję należącą do kurczaka), którą wyjął.
- MyŚlIsZ żE tO mI pOmOżE...? - westchnął przygnębiony klaun, w końcu ocierając łzy.
- tAK, tAK MYŚLĘ,,, aLE MUSISZ MI POWIEDZIEĆ CO SIĘ Z TOB,,,
- NiE cHcĘ... - przerwał mu cicho Gamzee, zachrypniętym lekko głosem. - To MoJa MoThErFuCkErSkA sPrAwA... - Nitram westchnął cicho tego dnia, po raz osiemsetny. To wszystko będzie o wiele trudniejsze od latania... Po jakimś czasie milczenia, lub raczej głośnego ziewania Makary, przypominającego lwie, Tavros przykrył czarnowłosego kołdrą po sam nos, a sam wrócił na wózek, kładąc się ramionami na pościeli.
- dOBRANOC GAMZEE,,, - uśmiechnął się do niego łagodnie, co ten od razu odwzajemnił, czochrając mu jasno-brązowe włosy. - DoBrAnOc MoThErFuCkEr.
Aradię obudziły lekkie turbulencje podłoża, na którym właśnie smacznie spała. Mam tu na myśli nogi Karkata, który właśnie zaczął się wiercić. Mruczał coś pod nosem, a ta parę razy dostała w nos od jego kolana, dopóki wreszcie nie postanowiła się wyprostować. Trochę bolały ją plecy, ale póki co nie tym była zajęta. Nawet kluski znajdujące się teraz znikąd na jej włosach nie były w stanie odwrócić jej uwagi od dwójki przemęczonych wampirzym trybem rzycia gejmerów. Krople deszczu niemiłosiernie bębniły o szybę, w samym pomieszczeniu było dość zimno. Vantas tymczasem rzucał się z bidonem na prawo i lewo jak szalony. Captor spokojnie leżał sobie na jego ramieniu, z okularami zsuniętymi tak daleko nosa, że znajdowały się już praktycznie pod nim. Karkat postanowił obudzić swojego przyjaciela, trzymanym przez siebie metalowym bidonem. Mwh, pobudka w sam raz, prawie tak samo cudowna jak ta na korytarzu. Dziewczyna przetarła czerwone oczy (od cieni do powiek ma się rozumieć), i oddała rozgrzaną kurtkę Solluxowi, zarzucając mu ją na ramiona. Chłopak uniósł wzrok, próbując wymacać okulary, by zaraz pokazowo założyć je z powrotem, a ta w między czasie zajumała kołdrę z sąsiedniego łóżka i przemieniła się w burrito z baraniną, okrywając się materiałem. Karkat zaczął już praktycznie krzyczeć przez sen, dlatego też zaniepokojona dwójką starała się go obudzić. Chłopak podniósł się dopiero po tym jak zirytowany Sollux kopnął łóżko tak, że podniosło się o kilkanaście centymetrów. Gwałtownie się rozbudził. Oddychał ciężko, jeszcze oszołomiony po koszmarze z jakim męczył się dłuższą chwilę, choć kto wie, może i całą noc.
- Wszystk0 w p0rządku. T0 tylko zły sen. - dziewczyna starała się go uspokoić, widząc przerażenie w jego oczach, a Sollux dalej szukał swoich okularów. Koniec końców Aradia, która z obecnej trójki najbardziej ogarniała rzeczywistość, założyła mu je z powrotem na nos. Karkat mocno ściskał prześcieradło, ale w gruncie rzeczy westchnął, co w jego przypadku brzmiało oczywiście jak nerwowe chrząkanie chrabąszczy. Po dziesięciu minutach w odwiedziny wpadł do nich doktorek Ken, sprawdzając czy z Vantasem wszystko w porządku. Uznał, że może ich już wypisać, (właściwie to Karkat trochę go zmusił swoim morderczym spojrzeniem), toteż nasza święta trójcy poczęła się zbierać.
- Co cii 2ię tak właściiwie śniiło? - Zapytał Sollux, jeszcze z poranną chrypą zdzierającego sobie gardło na wszelakich RPGach profesjonalnego plejera. Rudowłosy również był ofiarą tej przypadłość.
- Uhm.. To.. Nieważne. - powiedział, najwyraźniej nie chcąc musieć już nigdy więcej wracać do wizji, w której bierze ślub z Gamzim, odzianym w długą, białą suknię, ubarwioną kolorami tęczy. Potem jeszcze opasły Ądżej jako ksiądz i masa kotów po prawej stronie, gdzie rzekomo miała znajdować się rodzina Gamzee'ego. Chryste, to jeszcze nie było najgorsze. Gdy wreszcie dotarło do niego w jakiej znajduje się sytuacji, chciał uciekać, ale nie mógł się ruszyć. Przy pytaniu czy bierze go sobie za żonomęża, zaczął panikować. Następnie Makara, nie doczekawszy się odpowiedzi, wyciągnął zza pleców swoją ukochaną pałkę po przejściach, a sam Vantas wziął i zwiał sprzed ołtarza. W tle leciała Katy Perry - "Hot 'n' Cold", a Tavros dziko tańczył do tego kawałka w kółeczku wraz z Aradią i Solluxem.
- Hę? Tak 2tra2zniie? - Spytał, a Karkat powrócił na ziemię. Przytaknął tylko, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu, z którego lada chwila mieli wyjść. Aradia z Solluxem wymienili spojrzenia, a potem pomogli mu się zebrać.
- B0li cię c0ś jeszcze..? - zapytała dziewczyna.
Chłopak tylko wzruszył ramionami z lekkim grymasem. Zaniepokojona wzięła go pod ramię, a Sollux zabrał resztę jego rzeczy (czyt. bidon).
Karkat miał wracać do domu Captora wraz z nim samym, podczas gdy Aradia chciała odłączyć się od nich na sekundkę, by zobaczyć jak się miewa sytuacja z jej współlokatorem i ewentualnie wrócić z nim do siebie.
Okazja do tego nadarzyła się wręcz zbyt szybko, ponieważ na piętrze niżej, gdy przechodzili przez korytarz, by się wypisać, przy recepcji napotkali właśnie Tavrosa. W towarzystwie... Gamzee'ego. Karkat momentalnie pobladł, a Aradia z Solluxem wytrzeszczyli oczy, by zaraz potem gniewnie zmarszczyć brwi z kiepską miną, jakby chcieli właśnie zawrócić, mówiąc słynne 'nicniewidziałeś' i wyjechać do Francji, podając się za Angelę Merkel bądź reinkarnację ojca Martina. Owa dwójka jednak zauważyła (bądź w przypadku Gamzee'ego jedzącego właśnie długopis recepcjonistki- wyczuła) ich obecność, odwracając się w ich stronę. Podczas gdy Karkat do tej pory wydawał być się sparaliżowany, tak teraz zaczął trochę się wyrywać jakby go nieśli do piwnicy Ądżeja, ale w gruncie rzeczy Sollux kilkoma słowami przywrócił go do pionu.
- C-CO ON TU..? - ale nie dokończył, uciszony przez swoje wewnętrzne 'ja' każące mu się zamknąć. Zadawał sobie milion pytań na sekundę. Dlaczego on tu jest? Ktoś mu powiedział? Jeśli tak to kto? Przyszedł...po niego?
Vantas starał się zachować zimną krew. W końcu był teraz z przyjaciółmi, w dodatku w miejscu publicznym (chociaż szczerze czy temu klaunowi robiłoby to różnice..?) i nic nie miało prawa zajść między nimi. Chcieli po prostu jak najszybciej się wypisać i wrócić do swoich czterech kątów. Stanęli obok tej uroczej parki w bezpiecznej odległości. Aradia rzuciła znaczące spojrzenie Tavrosowi (starygłodnajestemkupćipsy), a tymczasem zaciekawiony kotoklałn Makara zrobił dwa 'nieśmiałe' kroki w stronę Vantasa, który starał się zachowywać normalnie, wpadając przy tym na Solluxa.
- hEj MoTheRfuCkEer.. - powitał go zachrypnięty głos przyjaciela, który teraz dziwnie trzymał się za ręce i odbiegał gdzieś wzrokiem, cały umazany długopisem w okolicach ust.
Karkat milczał, trzęsąc się jak wiewiórka ze wścieklizną, oraz wyginając palce u dłoni w precle. Nie potrafił spojrzeć mu w oczy, był zajęty intensywnym przyglądaniem się skrawkowi ściany obok. Z resztą kto normalny by umiał?! Chciał się cofnąć, jednak na drodze stała mu koścista sylwetka wysokiego jak łyse dresy Solluxa, któremu przeszkodą w poruszeniu się byli pacjenci w kolejce za jego plecami. Na tak małym korytarzu efekt domina nie był wskazany. Captor także nie był zadowolony z widoku poczciwej, pochlastanej twarzy ów klauna-mordercy. Gamzee nie miał chyba zamiaru powiedzieć niczego więcej, z resztą jego zasób słów miał znaczne braki. Stał niczym posępna figura na cmentarzu, z mordą dość smutną. Jednak uwagę oklapniętego Makary przykuł Tavros-sierota, nie mogący z wózka sięgnąć do lady. Sollux westchnął z goryczą przez otaczający go idiotyzm, a Aradia była zbyt zajęta śledzeniem każdego, najmniejszego ruchu koto-kolekcjonera. Gamzee od razu nadszedł z pomocą, po czym uniósł go delikatnie do góry, trzymając w biodrach.
- uHH,,, dZIĘKUJĘ,,, - uśmiechnął się zmachany Nitram, czerwieniąc leciutko, od kilku minut dzielnie skaczący do lady.
- NiE Ma Za Co MoThErFuCkEr. - odwzajemnił uśmiech, mimo tego iż był on lekko przygnębiony. Trudno wyczuć jaka intencja leży na sercu osobie, u której każda mimika wygląda koszmarnie, przerażająco i narkotycznie. Karkat z delikatnym zdziwieniem przyglądał się badawczo tej scenie. Tavros czując się jak lewitujący spodek załatwił wszystkie papierki związane z wypisem jego przyjaciela ze szpitala, po czym z powrotem został posadzony na swoich wózku, którego tak na marginesie nazwał Katherine... Makara zanim ruszył się gdziekolwiek z miejsca, spojrzał na swego wiernego współlokatora. Ich spojrzenia się spotkały na moment, jednak panicznie przestraszony Karkat od razu odwrócił wzrok, cofając się jeszcze, o ile się dało, wpadając nieumyślnie w ramionach Solluxa. Nie było okoliczności nawet, aby pomyśleć jak żenująca dla nich obu jest ta sytuacja. Aradia spoglądała na tą scenę, zmartwiona i tak zszarganymi nerwami Karkata i już miała się odezwać, kiedy jej najdroższy przyjaciel wyprzedził ją, delikatnie ciągnąc za nogawkę od piżamy Makary.
- gAMZEE, uHH, pOCZEKAMY NA DWORZE, dOBRZE,,,? - zapytał niepewnie. Czarnowłosy spojrzał w jego kierunku, po czym kiwnął bez większego uczucia głową. Spojrzał po raz ostatni w kierunku Vantasa, uśmiechając się przy tym w sposób załamany i żałosny.
- Do zobaczenia, Motherfucker... - odparł cicho, po czym chwycił za wózek Nitrama i skierował się w stronę wyjścia. Aradia odetchnęła, a Captor odsunął go od siebie na wystarczającą odległość, mimo to przytrzymując rękami, gdyż wyglądał jakby zaraz miał zejść na te oto kafelki.
- Wszystk0 0kej...? - dopytywała poważnie zaniepokojona Aradia, a w tym czasie Sollux postanowił skierować serię do recepcjonistki.
- Ta, ta... - mruknął Karkat, spuszczając wzrok. Jak blady musiał teraz być? Żałosne doprawdy. Jednak spotkanie akurat w takim miejscu i po tak krótkim czasie od uroczego zdarzenia, wcale nie było zbyt terapeutyczne dla jego przeciążonej psychiki. - Po prostu... Chodźmy już do domu... - dodał cicho, a ta kiwnęła jedynie głową. Że też Tavros musiał sobie od tak nagle wymyślić że zabierze swojego kochanego kumpla i POOOF, zjawią im się na drodze! Chociaż właściwie było i tak wcześnie na pobudkę, jak na taką ilość nieprzespanych godzin, możliwe że chciał wręcz dobrze. Oooh, i tak nie potrafiła kojarzyć go z niczym innym jak szczeniaczkami i tęczą. Oparła się o ścianę i zdmuchnęła sobie włosy z twarzy, pusząc policzki. Po reakcji Karkata była już stuprocentowo penna fatalności ów sytuacji. Sollux załatwił wszystko po krótkiej chwili, po czym dziewczyna chwyciła Vantasa pod ramię i ruszyli w kierunku wyjścia. Captor szedł przodem jako zwiadowca, żeby sprawdzić z której strony stoi Statua Klaunowości z Małą pindą. Rzecz jasna po to aby skierować się w stronę przeciwną. Na szczęście był to odpowiedni kierunek który trzeba obrać aby dotrzeć do mieszkania Captora. Vantas zszedł z Aradią po schodach, mimo lekkich zawrotów głowy, a następnie ta musiała odbyć poważną dyskusję z Solluxem na temat jego i Karkata powrotu do domu.
- Weźmiesz go pod ramię, dobrze?
- Co?! Nie!
- Weźmiesz! No proszę!
- Nie!
- WEŹMIESZ!!!
- NIEE!
- SOLLUX! - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! - zaczęli się niekonwencjonalnie i niekontrolowanie wydzierać, kiedy to Karkatowi pękały skronie.
- CO WAM ODBIŁO?! SAM SOBIE... Ugh... - przerwał mu kolejny wstrząs przeszywającego bólu, przez który o mały włos nie opadł na kolana, gdyby nie ramiona Aradii. Postawiła go z ledwością na dwóch nogach, gdyż sterowało się nim jak Octodadem. Sollux odetchnął, co oznaczało że przystał na tej upokarzającej propozycji prowadzenia Vantasa jak niedołężnej staruszki przez pół zasranego miasta.
- Wybacz KK, t0 wszystk0 przez teg0 uparteg0 kl0ca. - odparła przepraszająco Megido, a Captor przewrócił oczyma. - Z0stawiam Cię z nim i 0dwi0zę tych dwóch d0 siebie... - skrzywiła się na samą myśl o przewozie pana Makary swoim własnym autkiem i to jeszcze z ciągłym zmyśle macierzyńskim skupionym na Tavrosie siedzącym z nim z tyłu. Przez łapy Gamza blisko niepokalanego i niewinnego ciała Nitrama dostawała wylewu.
- Je2teś pewna że w2zy2tko będziie dobrze? Możemy 2ię zamiienić z dwojga złego. - mruknął Sollux, marszcząc brwi na brak widocznego powodzenia ów planu.
- Sp0k0jnie, mam wszystk0 p0d k0ntr0lą. Ty lepiej nie zgub nigdzie p0 dr0dze Karkata. - kiwnęła głową porozumiewawczo, a ten po chwili odetchnął i odwzajemnił ten gest. Nastanie przepytała jeszcze Karkata ze wszystkich zasad bezpiecznego poruszania się po drodze, sygnalizacji świetlnej i dodała aby od razu powiedział Solluxowi, jeśli jakiś nieznajomy pan będzie go zaczepiać. Potem czmychnęła w stronę Tavrosa i Gamzee'iego, gdyż przemęczonego Vantasa zaczęła roznosić nieposkromiona chęć mordu.
Sollux wraz z Karkatem udali się na przystanek. Znikli za jakimś pierwszym-lepszym zakrętem, a Aradia zastanawiała się czy Captor czasami nie puścił rudowłosego, gdy tylko znikli z jej pola widzenia… Ugh, no i co zrobisz? Nic nie zrobisz. Dziewczyna podeszła do Tavrosa, chcąc przejąć nad nim władzę (czyt. wziąć wózek), zupełnie nie zważając na kłanowatego osobnika. Z jednej strony trochę żal było jej Gamzee'ego, gdy pomyślała sobie o tym co wczoraj widziała, ale znała tylko jedną wersję wydarzeń, więc nie mogła, a nawet raczej nie chciała ustawić się również po jego stronie.
- t0 jak, Tav? - zagadała wesoło, chwilowo udając, że Makara jest niewidzialny, choć jego zapachu nie dało się zignorować. W takich chwilach współczuła wyczulonym na węch jaszczurkom. - Jedziemy, c0? Chcemy jeszcze p0 dr0dze wejść do sklepu?
- n-NIE MA TAKIEJ POTRZEBY,, - wymamrotał, trochę zakłopotany, wciąż patrząc na swojego przyjaciela. - 0keej! - odparła i chwyciła za wózek, kierując się wraz z nim w stronę słońca. Zaparkowała dość daleko od szpitala i to jedyne co pamiętała. Miała wtedy dużo na głowie, poza tym było zupełnie ciemno... Nitram co chwilę wychylał się z wózka i patrzył za nich; Gamzee za bardzo nie wiedząc co ze sobą zrobić, niczym zabłąkany kotek podążał ich śladami. Aradia czuła się podenerwowana z tego tytułu. Normalnie w tym wypadku przyspieszyłaby kroku, ale postanowiła tymczasowo skupić się na tym, aby wypatrzeć swój samochód w jednym, wielkim ciągu aut ustawionym na krawężniku kilka kilometrów od budynku.
- a-aRADIO,, - zaczął nieśmiało Tav, unosząc głowę by móc rzucić okiem na swoją tanią siłę roboczą. - hmm? - m-mÓGŁBYM MIEĆ,, pROŚBĘ? - zapytał słodko i niewinnie, cały się rumieniąc.
Dziewczyna spojrzała na niego z miną sutnej żaby, gdyż już wiedziała o co chce zapytać. Jej mina wyrażało jedno wielkie "Tavros dlaczego jezu zgodze sie ale jak krzykniesz marco to nie odkrzycze ci polo". Westchnęła, patrząc mu prosto w oczy.
- mamy g0 wziąć, racja?
Nitram pokiwał głową, choć właściwie wyglądało to tak jakby biedny szczeniak właśnie kulił się, gdy ktoś wyciągnął do niego rękę, w obawie przed skrzywdzeniem. Dlaczego ze wszystkich współlokatorów i przyjaciół świata, wpadła na takiego, któremu nie da się oprzeć? Czując jak pęka jej serce, odwróciła się na pięcie, stając twarzą w twarz z Gamzeem.
- hej, khem.. Gamzee, słuchaj.. - zaczęła, a Makara przekrzywił głowę na bok i skierował wzrok w jej stronę, który jednoznacznie można było odebrać jako "ty kobieta do mnie honk rozmawiać???" - Um.. m0żemy p0dwieźć cię d0 d0mu, jeśli masz 0ch0tę.
Makara właśnie miał coś odpowiedzieć, kiedy tym razem Tavros odchrząknął. Dziewczyna zmarszczyła brwi i odwróciła się w jego stronę po raz kolejny.
- m-mIAŁEM NA MYŚLI CZY MOŻE MÓGŁBY,, jECHAĆ DO NASZEGO DOMU? - spytał, a jej oczy wyszły na wierzch. - w-WIESZ W JAKIM JEST STANIE,, - dodał już znacznie ciszej, ale klałn i tak go nie słuchał bo był zajęty rozglądaniem się za muchą, która właśnie przeleciała mu koło nosa. Aradia wgapiała się gdzieś przed siebie, uśmiechając się nadprogramowo, z niewidzialnym napisem na czole "dobijcie mnie". Tav mruczał coś pod nosem jak skrzywdzona wiewiórka, której lis pożarł męża i dzieci, szukam pomocy, przygarnij mnie.
- n0... n0 i fajnie. - Z mOiM TavBrO ZaWsZe nAjlEpIej :o) - odezwał się wesoło klałn, przystając na propozycję, a dziewczyna na nieszczęście właśnie znalazła swoje auto. Gdzieś w głębi duszy westchnęła tak mocno, że uszło z niej całe powietrze. Nie wiedziała na ile ma lub bardziej na ile będzie w stanie przetrzymać przy sobie kogoś kto zeszłej nocy tak skrzywdził Karkata. Robiła to tylko i wyłącznie dla swojej słodkiej kulki. Wzięła właśnie Nitrama pod pachy by móc usadzić go na tylnym siedzeniu samochodu, kiedy poczuła jak coś porywa od niej chłopaka, tulącego się posłusznie do jej szyi jak miś koala. Z przerażeniem spojrzała na kociego wyrzutka tuż przed nią.
- pOmOgĘ cI - zaproponował Makara, tuląc Tavrosa w pasie. Nitram poczerwieniał, a Aradia odkryła w sobie zdolność ciskania laserem z oczu.
- p0radzę s0bie. - odparła szybko, zgrzytając zębami i ciągnąc go w swoją stronę, lecz Gamzee nie odpuszczał, wciąż trzymając go w żelaznym uścisku.
- m0gĘ SiĘ TyM zAjĄĆ, sEnIoRiTaSs - wyhiszpaźnił. Oby dwoje zaczęli szarpać się o Tavrosa, który w tym momencie czuł się jak zagubione szczenię, odwracając głowę we wszystkie strony i próbując coś wybełkotać. Szkoda, że nikt go już nie słuchał.
- PUŚĆ. G0. - powiedziała w końcu Aradia, po kilku minutach walki, głosem jednocześnie normalnym, a zarazem niewiarygodnie potężnym. W jednej chwili potrafiła przemienić się w krzyżówkę Hannibala Lectera z Terminatorem. Tym razem Gamzee popatrzył się na nią dłuższą chwilę, a zaraz potem poczochrał włosy Tavrosa i obszedł samochód, by za sekundkę wsiąść z drugiej strony, obok swojego bro. Megido posadziła swojego przyjaciela na tylnym miejscu i zapięła mu pasy.
- aRADIO... - mruknął ten, lekko zsikany. To jeden z nielicznych razów, gdy słyszał jak dziewczyna używała swojego głosu perswazji.
- wybacz, tak jak0ś wyszł0. zasada dżungli, musisz p0kazać 0bcemu w0mbatowi kt0 rządzi w stadzie. - usprawiedliwiła się i zamknęła drzwi za Nitramem, pozostawiając mu mętlik w głowie i tysiące pytań.
- gAMZEE, zAPNIJ PASY DOBRZE? - spytał uprzejmie swojego kolegę, który stanowczo odmówił, robiąc właśnie z pasów pieska, zupełnie jak tego z balonów. W tym czasie Aradia szybko wózek, wkładając go do bagażnika, poczym zasiadła za kierownicą i wyjechała na główną trasę. Wszystko wydawałoby się w porządku, gdyby nie to, że non stop patrzyła w lusterko, aby kontrolować sytuację na tyłach. Koniec końców wzrok miała wszędzie tylko nie na drodze i albo jechali dwa na godzinę albo jechali zbyt szybko, gdy zaczęła się robić nerwowa. Tavros lekko się niepokoił, ale postanowił zachować to dla siebie. Na pewno nie chciał teraz powiedzieć czegoś nieodpowiedniego, choć przydałoby się rozluźnić atmosferę. Makrela od czasu do czasu przymrużał oczy i zerkał w stronę swojego dobrodusznego przyjaciela, a z każdym jego spojrzeniem Aradia mentalnie wyrywała sobie włosy z głowy. Zaczęli ze sobą rozmawiać, a właściwie to Nitram bezskutecznie próbował przeprowadzić z nim psychologiczną debatę, podczas gdy tamten żuł siedzenie lub dziko tańczył na siedząco, krzycząc “mothefucker eyoo!”. Megido była tym bardziej przygnębiona; dwa dni temu sama czyściła samochód… Po kilku minutach była także zmuszona otworzyć szybę, praktycznie wywieszając głowę przez okno ze względu na odór nowego towarzysza, którego nie była w stanie przebić żadna czerwona, zapachowa choineczka, zawieszona tuż pod lusterkiem. Również Tavrosowi otworzyła do połowy szybkę, by ten mógł swobodnie sobie odetchnąć, ale w zasadzie wydawał się być już w jakimś stopniu "przyzwyczajony" do nowej marki francuskich perfum "Żhule" swojego przyjaciela, dostępnej w komplecie do jego menelskiego designu. Znów zerknęła na lusterko i tym razem jej oczy nabrały rozmiarów piłeczek od ping-ponga, gdy zobaczyła jak Gamzee coraz bliżej przysuwa się do Tavrosa. Chłopak był oczywiście zbyt grzeczny, by odepchnąć nawet kogoś, kto capił na 409358345 kilometrów, wobec czego nic nie zrobił. Gorzej było już tylko wtedy, kiedy praktycznie do niego przyległ, pocierając swoim policzkiem o jego, czego umysł i psychika dziewczyny żywcem nie wytrzymały. Chwyciła za kierownicę i gwałtownie skręciła nią w lewo, o mało co nie trafiając w uroczy, tytanowy murek. Nią trochę rzuciło na drzwi auta, Nitram podskoczył, cały przerażony, wydając z siebie nieartykułowany wydźwięk, a Gamzee poleciał na tylna szybę, zrywając przy tym górną podstawę i przeturlał się do bagażnika. Dziewczyna cudem wyjechała na prostą, zwalniając już nieco i odgarniając niesforny kosmyk z twarzy, śmiejąc się nerwowo.
- ups.. Wybaczcie, zdawał0 mi się, że był tam jeleń.
Po krótkiej chwili niepokojąco szerokiego uśmiechu Megido, Tavros usiadł jak należy, mimo to zapinając się pasami z dwóch stron, a Gamzee znalazł swoje miejsce na ziemi w bagażniku. Wystawiał z niego jedynie głowę do uśmiechniętego brązowowłosego, przez co Aradia nie wytrzymywała psychicznie, niezadowolona z niepowodzenia jej planu wysłania Makary jak najdalej od jej kulki dobra i szczęścia życiowego. Kilkadziesiąt kilogramów czystego, klauniego zła nadal napierało na tego delikatnego chłopaka w koszulce z kotkiem w kokardce, do tego szepcząc mu pewnie jakieś satanistyczne modlitwy do ucha... Ten widok był nie do zniesienia. Postanowiła że na uspokojenie włączy sobie hard metal. Odetchnęła głęboko gdy po krótkiej chwili byli na miejscu. Mając na myśli miejsce, chodziło jej o mieszkanie jej i Nitrama. Teraz zostało opracować szczwany plan jakoby tu zakosić Tavrosa i pogrzać do mieszkania, następnie zamykając je na cztery spusty i dodatkowo zastawić kanapą, szafą, lampą i innymi meblami. Jednak w czasie tych dedukcji Gamzee zdążył wyskoczyć z bagażnika, jakimś cudem otwierając go od wewnątrz i wziąć jej Maleństwo na ręce, po chwili wyciągając z samochodu. Brew dziewczyny niepokojąco zadrżała.
- Z-z0staw g0! Ja t0 zr0bię! - wrzasnęła, chyba nie zdając sobie sprawy z tego jak głośno i groźnie, a wstrząśnięty Makara upuścił Nitrama na chodnik. Megido wyskoczyła z auta i podbiegła przerażona do chłopaka. - TAV! Wszystk0 0kej?! - podała mu dłonie, jednak ten zajęty był powracaniem na ziemię po namiętnym zderzeniu się z panią Podłogą.
- tAK, pRZEPRASZAM,,, - odparł zbolałym głosem ledwo cokolwiek widząc przez mroczki przed oczami, wystawiając ręce na ślepo, oczekując jakiegoś miłego człowieczyny który zabierze go z zimnych kafelków.
- Za c0 przepraszasz Głuptasku?! T-t0 0n p0winien... A z resztą... - odpuściła z westchnięciem, biorąc swego przyjaciela z ledwością na ręce. Mimo wszystko nie była tak silna jak klauni macho z mięśniem piwnym. Z kolei Tadek nie ważył także zbyt wiele. Makara nie przejmując się niczym wcale, postanowił z jak największą dobrą wolą pomóc z rozłożeniem wózka, uderzając nim o ziemię.
- kATHERINE,,,! - wyrwało się Tavrosowi z jego zduszonej piersi, a Aradia sadzając go z powrotem na fotelu, wyrwała sprzęt z klaunich łap jednym ruchem. Szczerzyła się sztucznie i nerwowo do Gamza, który odwzajemnił koszmarny uśmiech. Uznał to chyba za całkowicie przyjazny gest, wcale nie mający przekazać "udjwkdh". Następnie Megido rozłożyła ostrożnie wózek, któremu na szczęście nic się nie stało. Chwyciła delikatnie Nitrama, po czym posadziła go na nim. Ten uśmiechnął się przyjaźnie.
- dZIĘKUJĘ ARADIO,,, - odparł z wdzięcznością w głosie, co tą od razu uspokoiło. Odetchnęła cicho, po chwili spoglądając zaniepokojonym wzrokiem w kierunku Makary. Z jednej strony wyglądał jak dziki klaun-morderca z czterema promilami na haju, a z drugiej jak nie mający się gdzie podziać facet ze stanem depresyjnym...
Co zrobić? Owszem, może i był sprawcą zbrodni, a konkretnie napadu na Karkata, a mimo to nie mogła go po prostu zostawić. Nie teraz. Do tego zaszklone, ogromne oczy Tavrosa nakazywały same za siebie jak ma postąpić dziewczyna. Zagryzła lekko wargę, po czym zrobiła parę kroków w kierunku Makary. Spojrzał na nią lekko zdziwiony, odwracając wzrok od szarych, chodnikowych płytek.
- Gamzee... M0że wejdziesz? Mamy sp0r0 zupek chińskich, zr0bię marakujowej herbaty... - powiedziała niepewnie, wciąż zdenerwowana. Czarnowłosy spojrzał wpierw w czarne oczy Aradii, a następnie zwrócił wzrok ku przyjacielowi na wózku. Bez dłuższego zastanowienia uśmiechnął się, mimo iż lekko niepewnie, przy okazji przywracając żałość swemu i tak oklapłemu wyglądowi.
- MoŻe i WeJdĘ, SeNiOrItAsS. - odparł cucho swym zachrypłym głosem, a ta kiwnęła lekko głową. Trudno było się w takiej sytuacji nie uśmiechnąć, jednak postrzeganie Makary przez pryzmat jego przewinień skutecznie tłamsiło ten wyraz twarzy. Nitram za to doznał szczerego szczęścia i aż zaklaskał w dłonie, czekając tylko aż zjawią się w mieszkaniu, oraz gdy będzie mógł pokazać Gamzee'iemu wszystkie swoje karty do Fiduspawn.
Aradia z gracją udała się w stronę bloku. Wspaniałomyślnie (to znaczy za prośbą Megido) Gamzee otworzył drzwi przed nimi, a ona wjechała wraz z Tavem do środka i udała się w kierunku windy. Klaun był tymczasowo zajęty inspekcją poczty wszystkich sąsiadów, wtykając w otwory palce, jakby miał zaraz z cudzych skrzynek wyciągnąć jakieś faygo. W jednym nawet się zaklinował i bezskutecznie szarpał się z całym jej mechanizmem. Postanowił jednak olać temat, gdy tylko jego uwagę zdołało odwrócić coś tak super jak plastikowa roślinka na uroczym, obdrapanym parapecie przy oknem z kratami. Tavros był przekonany, że Makara wciąż idzie za nimi, więc przeżył lekki szok, gdy Aradia odwróciła wózek w stronę drzwi windy, a on zobaczył go zaklinowanego przy skrzynkach pocztowy. Dziewczyna nie zauważając go, zdążyła przycisnąć już guzik windy z ledwie widoczną siódemką. Drzwi zaczęły się zamykać, a Nitram zdążył tylko zawołać przyjaciela i zobaczyć jak szarpie się ze swoją własną ręką. Aradia również dopiero teraz zorientowała się, że winda odjechała bez niego.
- Achh, nie.. nie chciałam! - wydukała, patrząc na Tavrosa przepraszająco.
- oJEJ, i CO ROBIMY?
- Chyba.. nic. P0czekamy na nieg0 na górze albo m0żemy zjechać na dół z p0wr0tem. - wyjaśniła szybko, uśmiechając się krzywo. W końcu nie chciała zranić tą drobną pomyłką swojego precious cinnamon rolla. - S0rki.
- nIE MARTW SIĘ.
Gdy wreszcie wina dotarła na miejsce z charakterystycznym dla siebie dźwiękiem, im oczom ukazała się wytapetowana facjata jedynego w swoim rodzaju Makary, który najwyraźniej wszedł sobie tu po schodach. Nie wyglądał nawet na trochę zdyszanego.
- nAJMOCNIEJ CIĘ PRZEPRASZAM, - powiedział Nitram, od razu gdy go zobaczył, ale Aradia od razu weszła mu w słowo, bo przecież nie była to jego sprawka. Przyjmując całą winę na siebie, lekko speszona, przeprosiła. Tavros spojrzał na nią z nutką synowskiej miłości i zaraz się odwrócił, by poprzyglądać się swojemu kompanowi i automatycznie zmienił temat. - Gamzee.. co.. Co ty żujesz?
Makara na sekundę zaprzestał wykręcania ustami na wszelakie sposoby i uśmiechał się z wypchanymi po brzegi policzkami. Wyglądał jak chomik na odwyk, dorwawszy się do słonecznika z kokainą. Przełknął wszystko na raz, w obawie że jeśli teraz otworzy usta, wszystko może z nich wypaść. Znaczy, zasadą pięciu godzin, i tak podniósłby i zjadł, tyle że bał się, iż jego posiłek może stracić przy tym kilku niezbędnych mu węglowodanów i kwasów.
- LiŚCie z PArapEToWycH żELKóW. MaSz rArYtAsY nA kAŻdYm piĘtrZe, mÓj pRzyJacieLU. PrZeZ tĄ wInDę sPOrO cIę oMIja. - powiedział, wyciągając z kieszeni zapas sztucznych roślinek, jakimi były plastikowo-styropianowe aloesowo-podobne coś. - Wziąłem też trochę dla ciebie i nawet mam ¼ dla seniority : o)
Aradii opadła szczęka, a Tavros patrzył na swojego przyjaciela z lekkim niepokojem.
- wYPLUJ TO, MÓJ NAJMILSZY, MOŻE CI ZASZKODZIĆ! - krzyknął do niego, ale ten wciąż pozostawał niewzruszony, podczas gdy Megido bezpiecznie się wycofała, ze swoim skromnym “to może ja w tym czasie otworzę mieszkanie..”.
- wŁAŚCIWIE TO JAK WYCIĄGNĄŁEŚ RĘKĘ?
- ZaKLInoWaŁa sIEĘ, GaMzEe pOciĄgNął i DrRwIcZki sIę OtWoRzYłY. - wyszczerzył się klałn, a wraz z nim Aradia, której już nic dzisiaj chyba nie mogło wyprowadzić z równowagi. Nie chciała nawet myśleć o sąsiadach, którzy mogą przeprowadzić dochodzenie, a potem wyciągnąć od niej pieniądze na naprawdę, plus jeszcze jakieś tam pierdoły za niszczenie czegoś należącego do spółdzielni. “Zresztą kto by się tym przejmował, hahahahHAHAHA.”, wpadała w paranoję, ponownie chwytając za wózek i wchodząc do ich wspólnego, skromnego mieszkanka. Klałn w zataczających podskokach ruszył za nimi. Na przywitanie, od razu podbiegł do nich malutki piesek, ślizgający się pazurkami po podłodze i wesoło merdający ogonkiem. Nitram wyciągnął w jego stronę ręce, a ten zaszczekał zadowolony i wskoczył mu od razu na kolana, stając przednimi łapkami na koszulce i zaczynając lizać go po twarzy.
- D0bra, t0 wy może idźcie z Ch0jrakiem d0 p0k0ju, ja zaparzę herbaty. - zaproponowała Aradia, śmiejąc się cichutko na ten uroczy widok.
- a MożESz zRoBiĆ FaYgO? - spytał Gamzee, uważnie przyglądając się teraz psińce, ale i także sufitowi.
- Fayg0.. Nie, 0bawiam się, że nie mamy fayg0. - powiedziała, nieco krzywiąc się na wspomnienie o tym napoju.
- NiEe, nA PeWnO mAcIe. - stwierdził, niepewnie nachylając się nad malutkim pieskiem i marszcząc nos, jakoby właśnie go wąchając. Chojrak przekrzywił głowę w bok, nie mając bladego pojęcia co ten klałn wyprawia, ale zaraz począł robić to samo, widocznie wyczuwając na nim stado kotów. Klałn po skończonym zapoznawaniu się z trzecim domownikiem, sam pofatygował się do kuchni, a zdezorientowana Megido miała lecieć zaraz za nim, kiedy usłyszała niepokojący utwór jakim był “Meaneater”. Przełknęła głośno ślinę; ta piosenka była przeznaczona tylko dla jednej osoby.
- M0ja si0stra dzw0ni. - oznajmiła Tavrosowi, a on tylko przytaknął i pofatygował się za Gamzeem do kuchni. - Tak, Damar0? Mam g0ści. - powiedziała na starcie, ulatniając się gdzieś do oddzielnego pokoju.
Po chwili jednak wbiegła szybko z powrotem do salonu. Musiała przeprowadzić wyjątkowo szybką konwersację gdyż wolałaby nie zastać kuchni w stanie godnym legowiska kalunozaura-Gamza, a i tak dowiedziała się kilku niepokojących faktów. Na szczęście wszyscy byli cali i zdrowi, Chojrak cały czas zalegał na kolanach swego kochanego Pana, podobnie zaniepokojonym wzrokiem co on przyglądając się Gamzee'iemu wyciągającemu pierwszą-lepszą miskę z szafki, jakoby był u siebie. Świat jest jego domem. Jej komórka zabrzmiała w jej kieszeni ponownie. Tym razem jakimś kawałkiem Beatlesów, więc wydzwaniał do niej zapewne Sollux. A ponieważ Captor sprawował teraz opieke nad rannym Karkatem, drogą nieskomplikowanej dedukcji musiało być to coś poważnego. Zagryzła wargę i ostatni raz rzuciła spojrzenie w kierunku swojego Skarba i Menela, po czym ruszyła do pokoju obok, aby przeprowadzić debatę z ulubionym nerdem.
- TaVbRo, MaCiE mOżE tRoChĘ MeTyLoCeLuLoZy lUb OrToFeNyLoFeLu? - Nitram przekrzywił głowę, to samo jego mały podopieczny. Złapał za ramię swego przyjaciela.
- gAMZEE, u NAS NAPRAWDĘ NIE ZROBISZ FAYGO,,, - powiedział najłagodniej jak tylko umiał. W końcu wcale nie miał zamiaru niszczyć młodzieńczych marzeń Makary. Ten chyba sam z siebie odpuścił, bo ponownie schylił się do małego kudłatego stworzenia. Widać było że mały Chojrak, podobnie jak jego właściciel, był delikatnie lękliwym stworzeniem. Więc gdy niezwykle urodziwa twarz Gamza zbliżyła się do niego na niebezpieczną odległość, schował się w koszulce Tavrosa. Ten zaśmiał się cichutko i przytulił do siebie trzęsącego się pieska. Makara za to usiadł na podłodze przed wózkiem, drapiąc się w tył głowy.
- TaVbRo, JeStEm ZaZdRoSnY o TeGo MoThErFuCkErA. - Nie spuszczał z niego wzroku. Nitram zaśmiał się cicho i czerwień wkradła się na jego policzki.
- oJ GAMZEE, nIE MA POWODÓW,,, tO TYLKO PIESEK, oN,,, - nie dokończył, gdyż Klaun raczej nie przemyślając swoich czynów, wpełzł mu w połowie na kolana i wsadził głowę pod jego koszulkę. Tavros zrobił wielkie oczy, czerwieniąc się jeszcze bardziej, oraz dziękując bogu za to że w zwyczaju ma noszenie większych o parę rozmiarów ubrań. Z kotkiem. Po chwili mógł spojrzeć w dół aby ujrzeć czarnowłosego ze ściśniętymi policzkami przez ciasnotę, oraz to iż musiał dzielić to oto schronienie z Chojrakiem bliskim zawałowi serca. Makara spojrzał na niego lekko zdziwiony, a ten próbował wspiąć się na ramię swego Pana, byleby uciec. Brązowowłosy uśmiechnął się krzywo, gładząc delikatnie Gamza po policzku, na co ten momentalnie się wyszczerzył, z przymrużonymi, przyćpanymi oczyma.
- gAMZEE, nIE MUSIAŁEŚ TUTAJ,,, uHH,,, wCHODZIĆ,,, - odparł lekko niepewnie, spoglądając z żalem na te poczciwe, błyszczące blaskiem tysiąca gwiazd oczy.
- AlE tU jEsT tAk CiEpło TaVbRo. - odparł, liżąc Chojraka, na co ten aż się wzgrydnął, po chwili mimo wszystko również liżąc jego nos. Przyszło im żyć pod jedną koszulką we dwójkę, więc powinni nauczyć funkcjonować razem i działać drużynowo. Stój, to jednak nie ta fabuła.
- C0 się stał0?! - wykrzyknęła od razu jak tylko odebrała słuchawkę, szybko przykładając ją do ucha.
- KARKAT NIE CHCE GRAĆ W C2'A! - W tym momencie żyła na skroni Megido zaczęła niebezpiecznie pulsować. - I NAPRAWDĘ P0 T0 D0 MNIE DZW0NISZ?!
- To niie byle co! Mu2iisz mu coś powiedziieć, próbuję mu wcii2nąć klawiiaturę dobre 20 miitun.
- 0n d0pier0 co wrócił ze szpitala, czy m0żesz być ch0ciaż przez chwilę poważny?!
- Jestem ab2olutnie poważny, kobiieta nawet w najmniej2zym stopniiu niie jest w 2tanie 2obie wyobraziić tak fatalnej sytuacjii jak ta.
- Zach0wujesz się c0najmniej jak zaniedbana k0bieta, S0llux!
- Coś w ten de2eń.
- Uuughhh, już mnie nie denerwuj i p0 pr0stu się nim za0piekuj! Nie pr0szę 0 zbyt wiele. Twój przyjaciel jest w p0trzebie, jest słaby i d0 teg0 zapewne załamany p0 traumatycznych przeżyciach, 0każ w sobie odr0binkę współczucia i ch0ciaż daj mu 0dp0cząć w sp0k0ju.
- W spokoju?! Chciiał mi odgryźć rękę.
- Też bym tak p0stąpiła na jeg0 miejscu!
- Czego siię tak wściieka2z?!
- KALUN-M0RDERCA DEM0LUJĘ MÓJ D0M I D0BIERA SIĘ D0 MOJEG0 SYNA.
- ŚWIIETNIE, 2UPER, ŻE MOŻNA NA CIEBIIE LIICZYĆ MEGIIDO! Iidę 2am to załatwiić!
- A idź ty w ch0lerę, Capt0r!
- A pójdę! - wykrzyknął w słuchawkę, wysadzając bębenki zirytowanej Aradii w powietrze, po czym rozłączył się z przytupem. Dziewczyna poprawiła włosy i mruknęła parę przekleństw pod nosem. Jak z dzieckiem! Po chwili jednak ponownie spojrzała na telefon, który zaczął wydawać bezlitosne Twist and Shout. Wypuściła wolno powietrze i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Tak?
- Przepraszam... - odparł cichy, pełen skruchy głos. Aradia westchnęła głęboko, łapiąc się momentalnie za głowę.
- Wszystk0 gra Sollux. Tylk0 0biecaj że się nim zajmiesz, jasne?
- Ja2ne. No to cześć. - dorzucił płytko, jak to on, tak naprawdę szczerząc się do słuchawki jak wariat, po czym rozłączył się po raz kolejny w ciągu tych piętnastu minut. Megido pomknęła rytmicznym krokiem w kierunku salonu, jednak od razu gdy ujrzała wielki łeb tej dzikiej świni wciupiony pod ubranie jej najdroższego przyjaciela, dostała ataku furii.
- MAKARA! - wydarła się, by za chwile wyrzucić go brutalnie spod ów koszulki, a następnie przytulić najmocniej jak się da zszokowanego Tavrosa. - Nic Ci nie zrobił, nic Cię nie b0li, nie masz żadnych 0brażeń wewnętrznych czy innych?! - poczęła oglądać go z niezwykłym skupieniem i precyzją, gdy ten próbował cokolwiek wykrztusić jednak jak zwykle nie dawała mu dojść do słowa.
Gamzee wylądował wygodnie nogami do góry w posłaniu małego Chojraka, widocznie niezbyt przejęty sytuacją. Mlasnął cicho ustami, szczerząc się narkotycznie, a Shih tzu biegał w kółko szczekając jak najęty, co jednak z powodu jego strachliwej postury było słyszalne niczym strzelanie dziurkacza. Gdy tylko Aradia delikatnie, podkreślając, delikatnie się uspokoiła, spojrzała surowo w kierunku Makary, aby następnie zrzucić go stopą z łoża Chojraka. Ten upadł twarzą na deski, jednak to również nie zwróciło jego niezwykle bystrej uwagi. Bordowowłosa odetchnęła głęboko.
- D0brze więc... Chciałam tylk0 p0wiedzieć że w s0botę przyjeżdża Damara i Rufioh. - spojrzała w kierunku Tavrosa, gdyż zapewne tylko on zrozumiałby cokolwiek z tej wypowiedzi. Momentalnie się rozchmurzył, radośnie klaskając w dłonie.
- tO CUDOWNIE,,,! t-TRZEBA UPIEC JAKIEŚ CIASTO I-I POSTPRZĄTAĆ,,,! kONIECZNIE,,,! - najchętniej już wziąłby się do pracy, jednakowoż Megido przytrzymała wózek dłonią.
- 0 nie, dzisiaj musimy tr0chę 0dp0cząć. - dodała. - 0statni0 tyle się wydarzył0, że nam się należy... - spojrzała ostatni raz z lekko markotną miną na Gamzee'iego, na którym właśnie teraz zaległa psinka, a konkretniej na jego barkach, przymierzając się do snu.
- Przepraszam na sekundkę. - powiedziała z lekkim uśmiechem, wychodząc i zamykając za sobą drzwi, poczym nacisnęła zieloną słuchawkę, a jej fale głosowe wywołały trzęsienie ziemi na dziesiątą skalę Richtera. Nawet Gamzee oderwał się tymczasowo od komody.
- NIE, NIE UDZIELAM P0RADY MAŁŻEŃSKIEJ C0 D0 ŻADNEJ KŁÓTNI O CS’A
- Ale…
- I PRZESTAŃ D0 MNIE P0 T0 DZW0NIĆ.
- Aradiia pocze-
- MAM NA GŁ0WIE G0ŚCIA KTÓRY GRYZIE KLAMKI
- ALE JA NIE O C2-
- L0LA SIĘ TEŻ T0 TYCZY!
- ALE KURDE KARKAT LEŻY!!
- C0
- LEŻY
- T0 G0 MOŻE P0DNIEŚ!
- TO MOŻE GO PODNIIO2SE!
- DLACZEG0 KRZYCZYMY!?
- NIIE WIIEM, TY ZACZĘŁAŚ!
- T0 M0ŻE PRZESTAŃMY!
- OK.
- 0K.
W całej dzielnicy zapanowała nagminna cisza, ludzie pouciekali z ulicy do swoich domów, sprawiając, że miasteczko wyglądało na opuszczone i nawet komary wstrzymały oddech. Tavros z Gamzeem wgapiali się w drzwi w osłupieniu, w tym Makara bardziej przypominał zaskoczonego kota, a Nitram trzęsącą się cziłałę.
- Więc jeszcze raz… c0 się stał0? - spytała już o wiele ciszej, wiedząc, że chyba tak czy siak będzie musiała interweniować.
- Karkat leży 2obiie na podłodze ii niie reaguje jak go kopiie.- Oczy dziewczyny wyszły na wierzch, a Sollux domyślając się ataku paniki z jej strony od razu szybko dodał: - Ale oddycha. Co mam z niim zrobić? Zemdlał czy coś. Przyjedź, pro2ze.
‘o mój boże’, pomyślała. Jeszcze naprawdę stracił przytomność, może być naprawdę nieciekawie.
- D0brze, zaraz będę. A ty tymczasem staraj się g0 jak0ś 0cucić.
- Czylii?
- P0lej g0 w0dą, unieś n0gi d0 góry, klepnij w p0liczek, nie mam p0jęcia. - zaczęła wymieniać i w tym samym momencie usłyszała głośne “PLASK!”.
- KLEPNĄĆ MÓWIŁAM, NIE DAWAĆ Z LIŚCIA!
- Och… Żadna mii różniica.
- Będę za dziesięć minut. - powiedziała i rozłączyła się, zakładając już w między czasie swoją kurtkę. Powstrzymała się, żeby nie ziewnąć, ponieważ miała przed sobą kolejną misję. Zło nigdy nie śpi, jak to mawiają. Aradia wpadła z powrotem do pokoju jak tornado, całując Tavrosa w czółko i mówiąc mu, że ma ważne wezwanie i że wróci lada moment, jeśli wszystko okaże się być w porządku. Wyszła z mieszkania i zbiegła ze schodów z prędkością światła, wsiadając do swojego aradiomobilu i puszczając radio, z którego rozbrzmiały pierwsze wersy piosenki. “To matka Nitrama, Aradia, która rusza na akcje…”. “oprócz pleców ze stron dwóch… ma także vifon oraz pług"

Boże, to jest piękne.
OdpowiedzUsuńJuż kilka razy próbowałam powstrzymać się od płaczu, a potem wybuchałam śmiechem. :'o)
Idealnie zabawne, a zarazem ujmujące serce oraz wzruszające. Dodatkowo wystarczająco długie.
Czego więcej chcieć?
Szybciej dodawanych rozdziałów, ot co. 8)
Ze zniecierpliwieniem czekam na rozdział 3, uhu!
Zakochałam się w tym opowiadaniu, zakochałam się mocno ;w;. Tuna prosi o więcej!
OdpowiedzUsuń