- ..KK, w2tawaj już z tej ziiemii, to niie je2t śmiie2zne... - usłyszała fragment przekonywania od strony Captora, po czym ten podniósł na nią wzrok. Zmarszczył znacząco brwi.
- ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU, NIC MI NIE JEST... - mruknął rozgoryczony, lecz widocznie ledwo przytomny Vantas, cały czas odwracając wzrok i chowając się w bluzie aż po nos.
- Widzę że się już 0budził... Nie chce się p0dnieść? - zagadała zmartwiona Megido do czarnowłosego, ignorując uwagę Karkata, który to okularnik widocznie był w tym momencie całkowicie bezradny.
- Anii ru2z. - odparł, po czym westchnął. Wstał w końcu z ziemi.
- Dobra, to ty 2iię z niim pomęcz, a ja iidę mu zrobiić jakiiejś herbaty czy czegoś... - mruknął, po czym skierował się swym zgarbionym krokiem w stronę kuchni. Aradia uśmiechnęła się lekko pod nosem. Mimo trochę irytującego i nieraz przesadnie ironicznego zachowania, potrafił zachowywać się jak prawdziwy przyjaciel. Pomijając to iż wcześniejsze próby ocucenia go zdzielając go w twarz, lub męczenie go klawiaturą i CS'em wcale na to nie wskazywały... Bordowowłosa usiadła przy naburmuszonym Karkacie, zakładając dłonie na kolana. Spoglądała zmartwiona na jego twarz, a ten odwracał wzrok w innym kierunku, zapewne nie chcąc spoglądać jej w oczy. Tak naprawdę wcale nie miał zamiaru korzystać z ich pomocy, a dzielnie ukrywał że sam nie dałby rady wstać. Chociaż nie zdawał sobie sprawy z tego że mniejsze zamieszanie wytworzyłoby się gdyby po prostu zdał się na ramiona tego przeklętego gejmera z wadą wzroku 9.
- Karkat... Dlaczeg0 uparłeś się na siedzenie tutaj? Czy ty wiesz jak rzadko zdarza się S0llux0wi sprzątać czy c0ś...? - westchnęła, rozglądając się z zaniepokojonym wzrokiem. Vantas nadal nie odpowiadał, nie zmieniając majestatycznej pozycji leżącego hipopotama.
- N0 ch0dź, nie masz się czeg0 wstydzić. - uśmiechnęła się przyjaźnie, podając mu dłonie. Ten rzucił jej jedno, mordercze spojrzenie, ściskając kiszenie swojej bluzy, na co ta momentalnie się zaśmiała. - Oj weź! Nie powiem Captorowi że pomagałam. - szepnęła do niego ostatnie zdanie, a ten westchnął po chwili głęboko. Podał jej ręce, a po krótkiej chwili siłowanie się z podniesieniem jego tyłka nad podłogę przyniosło rezultaty, gdyż zgarbiony i zmęczony chłopak stanął na dwóch nogach.
- CHYBA SIĘ ZARAZ ZRZYGAM... - burknął, wyglądając jak siedem nieszczęść.
- A z tymi 0brażeniami ch0ciaż odrobinkę lepiej...? - zapytała niepewnie Megido, chociaż nic nie wskazywało na to aby trafiła. Vantas spojrzał na nią jak na wariatkę.
- A WYGLĄDA JAKBY BYŁO?! JEST CHUJOWO. - kopnął fotel, ale zaraz pożałował i stłumił w sobie krzyk bólu, łapiąc się za bolącą stopę. Aradia przewróciła oczyma, po czym chwyciła go za ramię, delikatnie sadzając na kanapie. Westchnęła i przysiadła obok.
- P0 pr0stu tu siedź i czekaj, okej? Liczę że S0llux wie jak się r0bi herbatę...
- JEDYNE CO ON TUTAJ MA TO ENERGETYKI I WODĘ MINERALNĄ... - burknął Karkat.
- Seri0 nie chciałeś zagrać z nim w CS'a...? - zagadała do niego, unosząc lekko brew w jego kierunku. Nie oszukujmy się, Vantas czemuś takiemu nie odmówiłby w najgorszym stanie.
- EGH... CAPTOR JEST W NIM BEZNADZIEJNY, SPIERDALA KAŻDĄ MISJE... - burknął pod nosem, spoglądając gdzieś w bok. Megido zmarszczyła zabawnie czoło. Nie trudno było go rozgryźć.
- Aż d0 teg0 st0pnia nie masz hum0ru...? Ale wiesz, Gamzee jest teraz u nas i p0wiem Ci szczerze że widziałam to g0rzej... - Kogo ona oczekuje? Ona sobie w życiu nie wyobrażała podobnej sytuacji.
- NIE CHCĘ O NIM GADAĆ... - odparł już trochę ciszej Karkat, odwracając twarz jeszcze bardziej, jeśli było to możliwe. Megido cicho westchnęła, również spuszczając wzrok gdzieś na zakurzone, bure panele podłogowe. Po chwili pustej ciszy postanowiła jednak wstać i sprawdzić czy aby na pewno Captora nie pożarł czajnik.
Za Aradią zamknęły się drzwi. Tymczasem wstrząśnięty jeszcze Tavbro siedział spokojnie na łóżku, lekko wycieńczony z powodu tych wszystkich wydarzeń i nocnych podróży. Odpuścił już sobie próbę porozmawiania z nim na temat zajścia z Karkatem (w ciążę), więc jedyne co mu pozostało to wykręcać sobie palce w krępującej ciszy, kiedy to Gamzee dorwał się do kredek i zaczął malować kotki na ścianie jego pokoju.
- Gamzee, nie jesteś zmęczony? Może chciałbyś odpocząć? - spytał cichutko, czując jak samemu kleją mu się oczka. Nitram przetarł je piąstką, lekko kołysząc się już w stronę przyciągających go niewidzialną siłą poduszek.
- Mam się wręcz wspaniale, Tavbro. - oznajmił, odkładając na chwilę swoje przybory i patrząc teraz na wymęczonego chłopaka. Przymrużył swoje czarne oczęta, i niczym mała łasica przeturlał się po podłodze do nóg jego łóżka i wdrapał się po pościeli na miejscu tuż obok swojego najdroższego przyjaciela. Tavros spojrzał na niego z lekkim wahaniem, lecz tamten szybko oplótł go ramionami, jak mackami, przytulając jego małą główkę do swojej klatki piersiowej.
- Uh.. Eh.. Gamzee? - spytał, gdy ten zaczął delikatnie głaskać go po policzku. - C-co robisz…?
- Brakuje mi moich kotków, bro… - wymruczał, zatapiając swoją klałnią twarz w jego puszystych i mięciutkich włosach. - A ty mi je tak przypominasz…
Nitram nie ośmielił się skomentować tego w jakikolwiek sposób oprócz “uch” i “ych”. Nie wiedzieć czemu, jego serce zaczęło bić odrobinkę szybciej. Chłopak pozostał w pozycji szprotki, z rękami ułożonymi sztywno wzdłuż ciała, dopóki Gamzee wreszcie nie wymamrotał czegoś o rozluźnianiu kończyn. Sam Makara zasnął wyjątkowo szybko, z błogim uśmiechem na ustach. Widocznie nawet taki ktoś jak on musi kiedyś zregenerować siły. Najlepiej przy czymś puchatym i milutkim. Niestety biedny Tav, nie mógł znaleźć sobie jakiejkolwiek dogodnej pozy, więc pozostawało mu jedynie wtulenie się w ramie przyjaciela. Zamknął oczy w nadziei, że uda mu się usnąć jeszcze w przeciągu tej oto godziny…
Wkurzona i zmęczona Aradia skierowała się w stronę samochodu. Mimo tego iż praktycznie się przydała kładąc małego Karkata do łóżka Solluxa z kołdrą z Pokemonami, a tego zwalając na kanapę, była wyczerpana ciągłymi podróżami. Liczyła że role po jej wyjściu się nie zamieniły. Wsiadła do Megidomobilu i z goryczą przekręciła kluczyk. Jak zwykle ten stary rzęch nie chciał się na początku zapalić, ale po solidnym kopie od razu wykazał chęć współpracy. Zupełnie jak Captor. Już zaraz była w drodze, a po około 20 minutach, jadąc już normalnym tempem ale nadal łamiąc prawie wszystkie przepisy, była pod blokiem gdzie znajdował się przytulny kącik jej i Nitrama. Miała nadzieję że jej Skarbowi nic się nie stało, a Gamzee najlepiej gdzieś polazł w pogoni za przygodą. Weszła do ciemnego mieszkania i powiesiła kurtkę na wieszaku. Po chwili łokciem odruchowo nastawiła wrzątek na zupkę chińską która miała służyć jej za kolację, oraz skierowała się z wolna do sypialni Nitrama aby jak zawsze godzinami patrzeć jak śpi. Gdy tylko zajrzała do pokoju, szczęka opadła jej do ziemi. Tavros leżał w swym łóżku z kołdrą w Winx, a w jego niepokalane ciałko aniołka był wtulony nie kto inny jak Makara, z wielką łapą na jego maleńkich pośladkach, dotykając je tak jakby śniło mu się że bawi się klaksonem, i chrapiąc mu do ucha, przy okazji śliniąc je lub ssąc co chwilę. Brązowowłosy krzywił się lekko nawet przez sen, ale nie wyglądał na specjalnie tą sytuacją niezadowolonego, zwłaszcza że obejmował delikatnie dłońmi oplatające jego drobne ciało ramiona. Megido wyrwała sobie pęczek włosów z głowy i stłumiła krzyk. Poczęła chodzić w kółko próbując się uspokoić, ale w końcu wparowała do środka wściekła. Chwyciła za stopę Makary i poczęła go odciągać, byle najdalej od jej Kochania. To jednak nic nie dawało, gdyż smacznie śpiący, uśmiechnięty klaun ważył zbyt wiele. W końcu po kilku mitunach szarpania się znalazła się praktycznie w punkcie wyjścia. Do tego Gamzee mruknął coś i zaczął się wiercić co spowodowało iż jego ręka niepostrzeżenie powędrowała pod koszulkę chłopaka. Aradia miała nadzieję że tam nie zechce zabawiać się w klakson. Próbowała jeszcze usiąść na klaunie jakby miało to przynieść najmniejszy rezultat, acz Makara ponownie zastosował przekręt o 60 stopni, tym samym zamykając ją w potrzasku jego silnych ud. Dziewczyna próbowała się wściekle wyszarpać, aż w końcu po chwili jej się to udało. Stanęła z ledwością na dwóch nogach i prychnęła oburzona, poprawiając ubranie. Dzisiaj będzie musiała czatować nad łóżkiem i Tavem, oraz mieć nadzieję że Gamzeeiego nie poniosą hormony i nie zrobi czegoś nieoczekiwanego z jej Maleństwem. Chwyciła więc za krzesło i zaciągnęła je do sypialni, zaraz na nim siadając z hardą miną, oraz przysięgając sobie że nie zmruży oka, czuwając całą noc. Przeceniła jednak swoje możliwości, gdyż po około godzinie spała smacznie w abstrakcyjnej pozycji zapominając nawet o wrzątku, a ślina ciekła jej do samej podłogi. Karkat w tym czasie smacznie ślinił kołdrę z Pikachu, a Sollux, wielce obrażony na to że w spadku dostał tylko niewygodną kanapkę z pizzą pod siedzeniem, stukał sobie spokojnie w Lol'a.
Karkat gwałtownie otworzył oczy i podniósł się do siadu w mgnieniu oka, prawie łamiąc sobie przy tym rękę. Tej nocy również prześladował go kolejny koszmar. Tak się tylko składa, że po pięciu sekundach nic już z niego tym razem nie pamiętał. Szkoda tylko, że tamtego snu ze ślubem nie mógł wyrzucić z głowy równie szybko co i tego. Rudowłosy począł zastanawiać się jakim sposobem w ogóle znalazł się w łóżku. Jego wzrok padł na drugą stronę materaca, gdzie teraz leżał jego przyjaciel. Z początku próbował jak najciszej zebrać się, by go nie obudzić, jednak niepotrzebnie, gdyż Captor i tak nie spał, tylko pobijał rekordy w jakichś tam grach na swoim telefonie. Zauważył jego obecność dopiero kiedy Vantas przez przypadek delikatnie dźgnął go czubkiem pięty, oddając za wczoraj. Obrócił się w jego stronę, bez konkretniejszego dzień dobry.
- Chce2z kawy? - spytał na powitanie, a Karkat przyglądał mu się z przymrużonymi oczami jakby zwariował. Przytaknął niepewnie, a Sollux stoczył się z łóżka i czołgał się dalszą drogę do kuchni, co postanowił zignorować. Powoli zaczęło do niego docierać to, co się wczoraj wydarzyło. Jego brak ochoty na jakiekolwiek gry, potem wizyta Aradii… Stopniowo zaczął sobie o tym przypominać. Ostatnimi czasy ciężko było mu się skupić na czymkolwiek co działo się wokół niego. Usiadł po turecku, wzdychając głęboko i zapinając swoją czarną bluzę pod samą szyję. Po kilku minutach Captor wrócił z pudełkiem kawy, które wręczył Vantasowi.
- NO SERIO.
Rudowłosy właśnie dzierżył w rękach nic innego jak plastikowe opakowanie Tchibo.
- A co myślałeś? - burknął. - Niie piije kawy, nie wiem jak 2iię ją robii. Raz ją zalałem wodą jak kazała Aradiia ale ii tak niie wy2zło.
Karkat odpuścił sobie zadawania pytań na temat czego czy owa woda była wrzątkiem czy też lodem wyciągniętym z lodówki i położonym na słońcu.
- TO CO TY W OGÓLE PIJESZ? - spytał Vantas, nieco zirytowany w zasadzie wszystkim po trochu.
- Kranówkę. Albo 2ok bananowy jak Aradiia przyniie2iie.
Wściekły na rzycie Karkat podreptał do kuchni, mrucząc pod nosem coś o idiotach wszechświata i drapiąc się w miejscu gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Oparł się o blat, czekając aż zagotuje się woda w czajniku. Captor tymczasem odbierał już pięćdziesiątą wiadomość od Megido, która dość dosadnie dawała mu do zrozumienia, że musi zająć się swoim przyjacielem jak należy. Chcąc uniknąć jakiejkolwiek kłótni, posłusznie postanowił przeturlać się na graniczący z kuchnią korytarz. Vantas beznamiętnie patrzył jak para ucieka w górę, by osadzić się w skroplonej wersji na górnych półkach. Przypominało mu to o jego własnym mieszkaniu… Przyzwyczaił się do jego rudery chyba aż nadto. Nic nie wskazywało na to, żeby mógł dalej przebywać z Makarą, choć w głębi serca bardzo chcia znów móc nazwać go przyjacielem. Nie wiedział czy będzie go stać na wynajęcie nowego mieszkania. Może mógłby jakoś wprosić się do Captora? Chociaż on i tak miał już wyjątkowo malutkie mieszkanie. Kuchnia była tak wąska, że nie zmieściłby się tutaj nawet porządnie wychudzony kucyk. To cud, że było jeszcze jak manewrować biodrami. Chłopak przewrócił oczami, załamany całą sytuacją.
- SOLLUX NIE MOŻE PRZETRZYMYWAĆ MNIE TU PRZEZ WIECZNOŚĆ. - westchnął w końcu, pewny, że powiedział to tylko i wyłącznie w myślach.
- 2tary mimo w2zystko nie jestem tak podłym 2ady2tą, żeby wyrzucać cię w łapy tego klałna dałna. Jakby cii 2iię coś 2tało to z kiim ja bym grał w C2’a?
Chłopak gwałtownie podskoczył, obrywając od sufitu w swoją rudą łepetynę. Wysyczał dwadzieścia jeden przekleństw i automatycznie odwrócił głowę w kierunku Captora, nieco speszony. Uśmiechnął się ledwo widocznie, gdy wreszcie zakodował to, co właśnie powiedział Sollux.
- TO… IDZIEMY GRAĆ. - zarządził, właśnie mieszając kawę widelcem, który był jedynym (czystym) sztućcem przez niego znalezionym. Reszta naczyń tworzyła jedną, wielką piramidę w zlewie. Solluxowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu poszedł do swojego pokoju. Właśnie miał iść do swojego pokoju, kiedy poczuł jak coś wibruje w jego spodniach. O dziwo nie był to dziki gołąb, lecz jego Nokia z 1985. Chłopak zastygł zdziwiony. Dzwoniła… Terezi. Sollux spojrzał unosząc brew na Vantasa, a następnie jak popażony odrzucił mu komórkę z wzrokiem twierdzącym "Radź 2obiie 2am bby". O jezu, no tak! Przecież Karkat był z nią umówiony i nie przyszedł na dane miejsce, nawet nie napisał nic na swoje usprawiedliwienie. No bo niby jak miał to zrobić? Odebrać, nie odebrać? Rzucać się z okna, nie rzucać?
- H-HALO - wydukał, nieco przestraszony.
- Dzi3ń dobry, chci4ł4bym z4mów1ć 20 k1logr4mów szynk1 p13czon3j n13gotow4n3j na p1ąt3k. - usłyszał głos niczym nieskrępowanej dziewczyny. - R4chun3k proszę przysłać n4 n4zw1sko S3rk3t.
Przez chwilę stał w ciszy, analizując jej słowa.
- CO? T-TEREZI, O CZYM TY MÓWISZ? - zapytał, przyciskając mocniej komórkę do ucha. -ZRESZTĄ, NIEISTOTNE. WYBACZ MI!
- Wo4h, skąd zna pan moj3 1mię?!
- TO JA, KARKAT!
- K4rk4t?! Od k13dy pr4cuj3sz w m1ęsnym?! - wydawała się być tym bardzo zaskoczona.
- NIE PRACUJE. - odparł, zastanawiając się, czy rzeczywiście tak jest. Nie pamiętał, żeby ostatnio się gdziekolwiek zatrudniał. Cóż, wyglądało na to, że Pyrope pomyliła numer jego kumpla z… mięsiarnią? - J-JESTEŚ.. BARDZO ZŁA? - spytał.
- Z4 co?
- Z-ZA TO ŻE.. ŻE NIE PRZYSZEDŁEM NA NASZĄ RAN- SPOTKANIE! - szybko się poprawił.
- Człow13ku o czym ty mów1sz, l3p13j przyjm1j moj3 z4mów13n13, mam st4do smoków do wykarm1i3n14! - ciągnęła dalej, lekko poirytowana, kiedy ten zastanawiał się o co może chodzić.
- Karkat, to iidziie2z grać czy 2e w kulkii lecii2z? - usłyszał głos Solluxa z pokoju.
Co się dzieje…?
Mały Tavros powoli budził się do życia, otwierając piwne oczęta. Gdy tylko doszedł mniej więcej do siebie poczuł łapy Gamza w zaskakująco wielu miejscach intymnych, zwłaszcza wielką między swymi nogami. Wzdrygnął się i zadrżał, starając się ją nerwowo odsunąć lub chociaż zsunąć, a po około dziesięciu minutach nareszcie mu się udało. Odetchnął, nadal lekko zarumieniony na policzkach, oraz dopiero po chwili zauważył niespotykane zjawisko. Aradia leżała na Gamzu, wyglądającym i chrapiącym jak niedźwiedź, opierając się jedną nogą na krześle z którego runęła, oraz drugą ledwo wspinając się na materac. Chrapała prawie tak głośno jak on. Nitram aż uśmiechnął się leciutko, zwłaszcza dostrzegając Chojraka śpiącego słodko gdzieś pod pachą Makary. Cała rodzinka w komplecie. Nie miał siły wyślizgnąć się spod ramion przyjaciela, więc musiał czekać aż się obudzi. Przy okazji w międzyczasie zwyczajnie z powrotem usnął. To pewnie te olejki eteryczne w postaci zapachu Gamza. Gdy się ponownie obudził, o dziwo nie przygniatał go już ciężar Makary, a Megido, która się do niego przytulała jak do synka. Mimo tego iż nie rozumiał za nic sytuacji, uśmiechnął się i wtulił się delikatnie do jej piersi, pozwalając by kapała na niego jej ślina. Nagle jednak tą rodzinną sielankę przerwały hałasy dochodzące z kuchni. Nitram zmarszczył brwi i ze zmartwieniem odsunął się od Aradii, unosząc się do siadu i przenosząc na wózek mimo tego iż jeszcze się nie rozbudził. Podjechał do tego oto pomieszczenia i zmarszczył brwi na widok Gamza w czapce kucharskiej, krzątając się przy kuchence.
- gAMZEE,,,? cO TY TU ROBISZ,,,? - zapytał niepewnie, zwracając tym uwagę wyszczerzonego Klauna.
- TaVbRo! DzIeŃ dObRy MoThErFuCkEr. - odparł sympatycznie, a Nitram od razu uśmiechnął się leciutko. - PoStAnOwIłEm ZrObIć NaM śNiAdAnKo I oDwDzIęCzYć SiĘ zA nOcLeG i TaK dAlEj. - odparł.
- oCH, tO TAKIE KOCHANE GAMZEE, aLE WCALE NIE MUSIAŁEŚAAAHHHHSSAAA!!! - wrzasnął na widok tego co dostrzegł w piekarniku. - pIECZESZ CHOJRAKA?! - mały piesek któremu widocznie było zbyt ciepło skrobał w szybkę z drugiej strony. - wYCIĄGAJ GO STĄD NATYCHMIAST,,,! - Makara momentalnie uniósł brew.
- To Wy NiE hOdUjEcIe Go DlA mIęSa? - Nitram wyrywał sobie włosy z głowy.
- nIE, gAMZEE,,,! pROSZĘ, wYJMIJ GO,,,! - krzyczał rozpaczliwie, a klaun w końcu otworzył piekarnik i wyciągnął z niego psiaka, który niegdyś był dla niego przyszłym obiadem. Tavros od razu wtulił go w siebie i spojrzał w kierunku Makary, który dosmażał także parapetowych żelków.
- gAMZEE, pIESEK TO PRZYJACIEL, a NIE JEDZENIE,,,! mUSISZ TO ZROZUMIEĆ,,,! - starał się wytłumaczyć mu tą zależność, a ten pogwizdywał, nadal smażąc.
- OkEj MoThErFuCkEr, ZaPaMiĘtAm. - odparł, po chwili nachylając się nad delikatnym przyjacielem i swym nosem miziając jego nos. Tavros zaczerwienił się i mimo wszystko lekko uśmiechnął, jednak jego słodka woń prawie doprowadziła go do wylewu.
- gAMZEE,,,? mYŚLAŁEŚ O KĄPIELI,,,? - zapytał niepewnie, a ten na te słowa prysnął jak spłoszone kocisko. Nitram uniósł brew, po chwili cicho się śmiejąc. - pRZYZNAJ SIĘ, kIEDY OSTATNIO SIĘ KĄPAŁEŚ,,,? - dodał figlarnie.
- KąPiEl To BaRdZo ZłY pOmYsŁ, tAvBrO... - mruknął Makara, widocznie niezadowolony.
- Mi się wydaje że będzie t0 naprawdę d0bre p0sunięcie! - wszyscy, wraz z Chojrakiem, zwrócili wzrok w stronę drzwi do kuchni, gdzie stała zaspana Aradia z erokozim gniazdem na głowie. Ziewnęła ociężale, mimo to mierząc Gamza stanowczym wzrokiem. Nitram uśmiechnął się słodziutko.
- nO TO JAK, iDZIEMY SIĘ MYĆ,,, - nie dokończył gdyż dostrzegł Makare chcącego panicznie uciec oknem na dach. Otworzył szerzej oczy, jednak już po chwili zwinna Megido chwyciła go za kostkę, próbując ściągnąć z zparapetu.
- N0 dalej, bądź mężczyzną! T0 CI D0BRZE ZR0BI! - krzyknęła. Dała znak ręką do Tavrosa aby ten wziął Chojraka i poszli gotować kąpiel, a ten skinął głową, jak najszybciej jadąc do łazienki. Aradia w końcu zrzuciła klauna na ziemię i usiadła na nim, aby nie mógł się ruszyć. Ten wydawał z siebie piski niczym zbity szczeniak, a ta unosiła brew, nie wiedząc nawet że tak potrafi. Po dłuższej chwili, dzięki której korytarz, łazienka, oraz Megido wraz z Tavrosem wyglądali jak po Tajfunie, widocznie obrażony Gamzee znajdował się w wannie, po nos zanurzony w ciepłej wodzie i pianie, bawiąc się gumową kaczką. Zmęczona bordowowłosa odetchnęła, wyciągając mały notesik i długopis. - Nie... Lubi... W0dy... - napisała z goryczą. Tavros spojrzał na nią zdziwiony.
- aRADIO,,,? cZY TO OZNACZA ŻE,,, cHCESZ MI Z NIM POMÓC,,,? - zapytał lekko zdziwiony. Shi tsu w tym czasie obwąchiwał dokładnie gacie Makary walające się po ziemi. Megido skierowała w jego stronę lekki uśmiech.
- Cóż... Liczę że t0 c0k0lwiek zmieni. P0za tym... Nie z0stawiłabym Cię z nim sameg0. - poczochrała mu lekko włosy, a ten zaśmiał się uroczo. Od razu odwzajemnił czule uśmiech.
- bARDZO CI DZIĘKUJĘ,,, i NIE MARTW SIĘ, zOBACZYSZ ŻE NAWET NIE POZNASZ GAMZA PO NASZEJ PRZEMIANIE,,,!
Pierwszy krok do odnowy pana Makary został poczyniony. Notatki naskrobane, sok nalany. Aradia zrobiła nawet masę zakupów, tymczasowo sponsorując przy tym klałniego kolegę, którego nauczyła się znosić przez te kilka dni. Oczywiście za namową nikogo innego jak swojego najdroższego pączusia, którego nigdy nie zostawiłaby sam na sam z CHODZĄCYM problemem.
W siatkach które przyniosła znajdowało się wszystko, począwszy od poradnika “jak zrobić sałatkę i się nie uszkodzić”, skończywszy na koszulach, krawatach, a nawet męskich perfumach! Po wielu zmaganiach, udało im się zmusić Gamzee’go do umycia zębów, specjalną, mechaniczną szczoteczką i truskawkową pastą do zębów Tavrosa, którą potem zjadł w całości. Cóż, przynajmniej okazało się to w miarę skuteczne. Megido zakupiła również zapas szczotek i grzebyków, lecz gdy tylko próbowała jakoś trochę zaczepić o włosy Makary, grzebień przyczepił się do jego czarnej czupryny, nie chcąc za Chiny ludowe się odczepić. Dziewczyna walczyła z nim dzielnie, dopóki fryzura Gamzee’ego nie pochłonęła owego różowego grzebyczka, jak i trzech następnych szczotek w całości. Jej szczęka zaryła o podłogę; podobnie zrobiłaby również szczęka Tava, gdyby nie podtrzymała jej w odpowiednim momencie. Wspólnie postanowili sprawę włosów zostawić na później. Aradia zajęła się robieniem mu manicure, czując się jak prawdziwa specjalistka od metamorfoz i przemian brzydkich kaczątek w prawdziwe łabędzie. Szorowała i piłowała, Gamzee słuchał muzyki relaksacyjnej na krześle zrobionym z poduszek, a Tavros przyklejał na jego paznokcie naklejki w kształcie uroczych kotków. Pedicure wykonała z towarzystwem maski gazowej. Po skończonym zabiegu, dziewczyna próbowała również zmyć jego klauni makijaż, ale ten stanowczo zaprzeczył. Aradia zaczęła się z nim przekomarzać, ostatecznie nawet chciała pójść na kompromis i zaoferować mu za współpracę trochę jej różowego, brokatowego błyszczyku (którego małe serduszka przez przypadek tworzyły napis “Tavros Nitram”), ale ostatecznie jej cinnamon roll uznał, że jego makijaż jest też jego wizerunkiem i wygłosił przemowę na temat tego, że mogą zmienić troszkę jego wygląd, ale bez przesady gdyż nie mogą tym samym odbierać mu marzeń i pragnienia bycia tym kim jest. Megido smarkała w chusteczkę, dumna z dyplomatycznej wypowiedzi swojego syna, zdejmując z głowy Makary spodnie, które sam sobie na nią założył, proszony o “prawidłowe ubranie się”. Następnie przyszła kolej na lekcję savoir-vivre. Trwała ona praktycznie aż do wieczora, a Gamzee za każdym razem gdy chciał podrapać się widelcem po plecach został psikany wodą przez swoich towarzyszy. Używali takiej by skarcić Chojraka, kiedy jeszcze siusiał na dywan. Nauka etykiety zajęła im dobre kilka godzin, aż do wieczora, kiedy z dumą przypatrywali się Gamzeemu niczym swojemu dziełu.
- Panie i pan0wie.. Chyba mamy zaszczyt zaprezentować państwu n0wego GAMZEE’EG0 MAKARĘ! - krzyknęła wesoło Aradia, podskakując, a że Tavros nie mógł podskakiwać, zaczął radośnie klaskać. Gamzee uśmiechnął się, mrużąc oczy co teraz wyglądało bardziej… sympatycznie. Cały wiwat został jednak gwałtownie przerwany jego ostentacyjnym beknięciem.
Nitram i Megido zamilkli i popsikali go kilka razy w twarz.
- Tavr0s? - zagadała Aradia, gdy tylko poprawiała garnitur Gamza który błądził oczami po zgrabnym ciele brązowowłosego obok, oczywiście aby sprawdzić czy nie dopada go gruźlica, bo tego byśmy przecież nie chcieli.
- tAK? - zapytał uśmiechnięty Cinamon Roll, a dziewczyna jak zawsze powstrzymywała ostatkami sił łzy.
- M0że teraz Gamzee jest g0towy aby pójść w świat i rzucić się d0 stóp Karkata? - zironizowała Megido na poziomie Stridera, w wyobraźni zakładając ciemne okulary. Mimo to Makarze momentalnie oczy zabłysły blaskiem tysiąca gwiazd, a źrenice powiększyły się jak dziewczynkom w anime lub po zażyciu narkotyków. Tavros nagle jednak poczuł nie wiedzieć czemu kłucie w serduszku.
- To BrZmI jAk DoBrY pLaN MuCiAcIa! - odparł zadowolony Gamzee, gotowy do drogi, jednak ta zszokowana otworzyła szerzej oczy gdy ten począł pakować błyszczyki, gryzak Chojraka, resztki pasty do zębów i inne rzeczy które znalazł, wcale nie ukradł. Czyżby Megido miała szansę się go pozbyć?!
- aLE,,, aLE,,, - jęknął Nitram. - m-mAŁE PANDZIĄTKAAAA! - krzyknął nie mając pojęcia co powiedzieć, po czym rzucił się niczym dziki dorsz Milena z wózka na podłogę. Serce Aradii podskoczyło jej do płata czołowego, a sama rzuciła się na pomoc, lub raczej aby usiąść na nim i zatkać mu usta dłońmi, domyślając się że chłopak będzie chciał go zatrzymać.
- 0n... T0 astma! - powiedziała na zdziwione spojrzenie czarnowłosego. - Tak, tak! Masz racje Gamzee, m0że nawet p0zw0li Ci z p0wr0tem u siebie zamieszkać! - odparła szczerząc się nerwowo i gładząc uspakajająco małe Tavrosiątko po włoskach. Makara na te słowa zmrużył zadowolony oczy. Nie ukrywał że brakowało mu jego chlewu i miliona kociaków. No i rzecz jasna jego najlepszego przyjaciela.
- DzIęKujĘ zA wSzYsTkO mOi NoWi PrZyJaCiElE! JeStEśCiE nIcZyM mIrAcLeS. - wyszczerzył się szeroko, zbyt szeroko. - OdWdZiĘcZę WaM sIę W pOsTaCi MoJeGo SpEcJaLnEgO cIaStA. - Aradia uśmiechnęła się nawet lekko, ale na wieść o tej zielonej potrawce śmierci od razu się skrzywiła.
- Nie, nie, naprawdę nie musisz! T0 nic takieg0! - odparła szybko. Zadowolony Makara w końcu podszedł i wyjął Tava spod Megido lekko zrzucając ją na podłogę po której sturlała się jak roladka, po czym wtulił go mocno w siebie. Zasmarkany Nitram od razu wtulił się w jego szyję, pociągając nosem.
- AlE jA nIe UmIeRaM aNi NiE wYjEżDżAM dO KoPeNhAgI TaV. - odparł zdziwiony Makara. - pRZEPRASZAM GAMZEE, jA,,, jA PO P-PROSTU,,, - chciał powiedzieć jednak zaraz znowu zalał się łzami.
- pRZEPRASZAAAM,,,! - rozryczał się, a Aradia razem z nim. Makara nagle wtulił twarz w jego szyję i pocałował go delikatnie w policzek. Tav od razu delikatnie się zarumienił, a Megido zaparła się czubkami palców o chodnik aby nie zamienić się w wilkołaka, jednak już po chwili został z powrotem posadzony na wózku. Gamzee uśmiechnął się ciepło.
- Masz pieniążka na kwiatki dla Vantasa. - mruknęła roztrzęsiona Megido podając mu kilka dolców, a ten przyjął je z największym szczęściem, po czym puknął jej czoło swoim na znak sympatii, jednak ta odpadła do tyłu.
- No To ByWaJcIe! - wykrzyknął, po czym ruszył żwawym krokiem w stronę schodów.
Pozostawiając za sobą parę pseudorodziców z zadatkami na cudotwórców, Gamzee ruszył przed siebie w podróż, która miała zmienić jego życie.
…
Taki żart, honk.
Makara kulturalnie zszedł po schodach, lekko obijając się o poręcz, po czym wyszedł przed blokowisko. Chwilę zajęło mu, by wreszcie zdać sobie sprawę z tego, że jego orientacja w terenie nie jest zbyt rozwiniętą umiejętnością, ale w końcu parę razy wcześniej był już odwiedzić swojego najdroższego Tavbro, więc nie miał kłopotów z zejściem do metra. Już tam nowy wygląd zaczął sprawiać mu problem, gdyż gdy tylko wsiadł do pociągu, ludzie nie uciekali z przedziału, wręcz przeciwnie; uśmiechali się w jego stronę. Chłopak wciąż dzierżył bratki w donicy w swoich ramionach, od czasu do czasu podgryzając liście, gdy nikt nie patrzył. Wysiadł na najbliżej stacji i wtedy zdał sobie sprawę z kolejnej rzeczy; że przecież Karkata nie ma u nich w domu. Jest u Solluxa. A gdzie niby mieszka Sollux? Postanowił napisać do Tavrosa, który z chęcią podał mu jego adres przez sms-a. Zadowolony, ruszył przed siebie. Olewając domofon ciepłym moczem, kilka kroków dalej i już był pod drzwiami mieszkania Captora. Nie wiedział w jaki sposób pukają kulturalni ludzie, więc rzucił się na drzwi, sądząc, że to jakkolwiek pomoże. Po paru sekundach ktoś mu otworzył, w dłoni dzierżąc parasolkę na wypadek ataku/obrony/deszczu w wersji poziomej.
- dZiEń DoBRy sZuKaM kArKAtA VaNTasA. - przywitał się Gamzee, zerkając w kilkucentymetrową szparkę od drzwi, przechylając głowę w bok, co bardziej okazało się być przerażające niżeli słodkie. Tak jak radziła mu Aradia, ograniczył swój uśmiech do bezzębia, podciągając kąciki ust pod same powieki. Drzwi otworzyły się nieco szerzej, a potem z impetem zamknęły. Coś poszło nie tak.
Podczas gdy Gamzee z szybkością Internetu Explorera wczytywał to co właśnie się stało, po drugiej stronie Karkat dyszał jak zboczeniec po maratonie boku no pico, próbując złapać oddech i otrząsnąć się tymczasowego szoku. Gamzee…? Skąd on tutaj? Po co przyszedł? Vantas wycofał się pod samą szafkę nad przedpokoju, tłukąc sobie przy tym łydkę. Coś mu się musiało przywidzieć. Makara niby nie wyglądał jak Makara, ale ten głos rozpoznałby wszędzie.
- Komorniik ciię znalazł? - spytał Sollux, który wyłonił się praktycznie znikąd, zapewne zaniepokojony nagłym tłuczeniem mebli.
- G-GAGAGGAGAGAG...! - odparł, albo raczej wyjęczał Karkat, potrząsając kumplem tak dziko jakoby był milkszejkiem. Captor uniósł brwi, siorbiąc swój soczek przez słomkę które podkrada z baru obok gdy tylko tam jada. Pieniądze nie rosną na drzewach w minecrafcie.
- Gaga? - zapytał z goryczą.
- GAMZEE IDIOTO! - złapał go panicznie jeszcze mocniej i zaczął nim targać w miejscu, dzięki czemu wyglądał niczym szczupak w podwodnym tańcu. Zadziwiony Sollux odstawił sok i zrobił wielkie oczy, o czym nikt nie miał pojęcia przez jego okulary.
- Co ty piierdziielii2z? Przylazł tu?
- NO... NO CHYBA TAK. - odparł, przez jego New look New style już nie będąc tak pewnym.
- Ii dlatego tracii2z ziimną krew? - zmarszczył brwi. - Daj, ja to załatwiię. Każę mu 2obie iiść ii powiiem że niie chce2z go wiidziieć. - odparł odważnym tonem pełnym determinacji, kierując się do drzwi gotów uratować swoją Księżniczkę Karkatynę przez złym smokiem Gamzozałrem. Podszedł krokiem prawdziwego badassa, mimo to nadal posiąkując zębami i garbiąc się, do drzwi. Otworzył je po chwili dzielnie, a czekający tam Makara, będący pewien że to tylko błąd systemu i wyszukiwarka zaraz znów zacznie działać, zwrócił ku niemu zdziwiony wzrok. Już miał powiedzieć z uśmiechem "Dzień Dobry Panie Captor", ale ten wydał z siebie piskliwy wrzask na pół bloku, brzmiący prędzej jak wrzask wiewiórki niż chociażby dziewuszki, po czym zatrzasnął drzwi, od razu barykadując je najbliżej stojącą komodą. Odetchnął głęboko, jakby dopiero teraz z jego płuc wyleciała odbierający mu oddech pszczoła Maja Hyży. - K-kto to był?! - wrzasnął, opluwając się ze strachu, podobnie jak jego starszy brat. Karkat pacnął się otwartą dłonią w czoło, po czym westchnął z goryczą.
- TO BYŁ GAMZEE KRETYNIE!
- Wyglądał jak połączenie biiurowego mordercy z horroru ii klauna z cyrku w Kabulu! - momentalnie założył rondel na głowę w celach obronnych, irytując tym samym Vantasa. Zupełnie jakby sam nie dzierżył parasolkę.
- SOLLUX, ON NIE MA NIC WSPÓLNEGO Z TWOJĄ PARANOJĄ NA PUNKCIE KABULU.
- To niie paranoja, próbuję was o2trzec ale wy tego niie doceniiacie. - chrząknął. - 2łodkii Jezu, co siię z niim stało...
- PRAWDOPODOBNIE TO TYLKO W ŚWIETLE ALE... WIEM COŚ O TYM, UWIERZ. NIE WIEM GDZIE SIĘ PAŁĘTAŁ ALE... CZEGO ON CHCE?! - złapał się za głowę zupełnie nie wiedząc co zrobić. Captor pociągnął go za ramię w celu przyjacielskiego gestu z gównianego filmu o przyjaźni przyjaciół, ale ten upadł mu wprost w ramiona z których równie szybko został zrzucony na ziemię. Vantas syczał siarczyście przekleństwa, a Captor położył na nim nogi niczym na podnóżku, ponownie sięgając po swój sok.
- Poczekamy aż 2obiie pójdziie.
Podczas gdy nasi męscy mężczyźni wtuleni w swoje jakże muskularne ramiona siedzieli razem w kąciku przedpokoju, przepełnieni odwagą, oczekując odejścia dziwnego pana, sam dziwny pan postanowił polizać dzwonek. Nic to jednak nie dało, więc dalej skubiąc kwiatki, wystukiwał marsz turecki na drzwiach co doprowadzało zwykle przemiłą, spokojną i cichą osóbkę jaką był Karkat Vantas do jawnego szału.
- SOLLUX, JA CHYBA-
- Wytrzymaj je2zcze trochę. - poprosił go okularnik, a ten spojrzał na niego jak na przybysza z innej planety. Przecież jeszcze nie zamierzał rodzić… Nagle irytujące odgłosy ustały, a pod pachą Karkata zrodziła się pewna niespokojna myśl.
- NIE, JA MOŻE… - tutaj przełknął dramatycznie ślinę. - MOŻE PÓJDE Z NIM POROZMAWIAĆ?
- Zwariiowałeś!? - oburzył się Sollux, plując nieco otoczenie śliną, przez co w pewien sposób przypomniał mu się jego przodek. Chłopak zrzucił Karkata ze swoich wysportowanych kolan. - Je2teśmy mę2cy, ale niie aż tak!
- JA…
- Zapomniiałeś już co 2iię wtedy 2tało?! - zagrodził mu drogę, kiedy tamten próbował się podnieść. Rudowłosy zacisnął pięści. Jakaś część jego naprawdę chciała przyjąć Gamzee’ego… Jeśli przez pewien czas Tavros miał go pod dachem, to może jakoś go… naprostował? Sam nie wiedział jak to ująć. Starał się za wszelką cenę wymyślić dla niego jakąś wymówkę. Chciał, żeby Makara wyjaśnił mu całe to zajście, swoje zachowanie. Jakiś logiczny powód, dzięki któremu będzie mógł mu to wszystko wybaczyć. Właśnie ta część wstała teraz, wzięła się w garść i podeszła do drzwi. Sollux dramatycznie rzucił się w jego stronę z wyciągniętą ręką, krzycząc “NIIE!”, lecz było już za późno. Chłopak powoli nacisnął klamkę, gotów spojrzeć bestii w oczy. Gotów. Nie bojąc się zupełnie niczego.
Drzwi okazały się jednak dosyć ciężkie do przepchnięcia, a na korytarzu… nikogo nie było. Vantas zmarszczył brwi, lecz po chwili spojrzał na dół, wydając z siebie cichy pisk, gdy ujrzał klałna w garniturze leżącego na podłodze, żującego w pysku coś zielonego.
- Br0H… hOnK.
- G-GAAMZEE... CO TY ROBISZ... NA PODŁODZE...? - To było póki co pierwsze pytanie z ośmiu tysięcy które miał ochotę zadać. Nie był nadal pewny czy był do dobry pomysł, a parasolkę zostawił w ramionach dzielnego obrońcy. Cofnął się parę kroków kiedy Makara spojrzał w jego kierunku tymi oczami flaminga, jednak jego plecy natknęły na drzwi. Co? Sollux je zamknął?! - DZIĘKI CAPTOR, PRAWDZIWY Z CIEBIE KUMPEL - wydarł się do niego przez ścianę, a ten zapewne już dawno bunkrował się pod stołem w bazie z poduszek. Gamzee szczęśliwy że wreszcie widzi swojego ukochanego przyjaciela wyszczerzył się, tym razem nie powstrzymując zębów którym nie będzie mówił jak mają żyć, przyprawiając tym samym Vantasa do ciarek na plecach. Jakby nie miał w sobie tyle męskości pewnie pomyślałby o rozryczeniu się i ucieknięciu przez okno na piątym piętrze.
- BrO! pOwIeDz Mi, jAk SiĘ mIeWaSz? - zapytał Makara podnosząc się z ziemi, przypominając przy tym niedźwiedzia brunatnego budzącego się ze snu. Przerażony Karkat począł z nerwów skrobać listwę z drzwi swego najdroższego przyjaciela, kiedy do Klaun zbliżył się do niego tak blisko jak wiewiórki gdy starają się o młode.
- EEEE... JA... NIE WIEM... - odparł najbardziej inteligentne co mu przyszło do głowy.
- JaK tO nIe WiEsZ? - zapytał zdziwiony Makara. Za chwilę wciągnął go do światła w końcu korytarza, przy łapaniu jego ramion doprowadzając go do wylewu. W świetle faktycznie obaj byli lepiej widoczni, więc obaj od razu dostali zawału serca. Pod tą oto mrygającą jak impreza epileptyków lampą typową dla szkolnej stołówki wyraźnie widoczny był spory opatrunek i śliwa pod okiem chłopaka, dlatego iż włosy miał spięte jakimś spinaczem który znalazł pod łóżkiem Solluxa, a Gamzee mógł zademonstrować mu swój nowy, odpicowany image. Vantas robił wielkie oczy z wzrokiem jednoznacznie twierdzącym "Witaj kimtykurwajesteś", a Makara filozofował nad jego tragicznym stanem. W końcu przypomniał sobie że sam mu to przecież zrobił. Momentalnie uszy mu oklapły i trochę speszył się pod pachą, co przypominało taniec pod tytułem "muszę do łazienki". W końcu nie wiedząc co zrobić wcisnął mu w dłonie doniczkę.
- To KwIatKi PiĘkNe DlA cIeBiE, kUpIłEm Je U tAkIeJ mOthErFucKerSkO MiłEj pAnI pRzY cMeNtArZu... - odparł. Rudzielec zmarszczył brwi i otarł pot z karku, pewien że jego były kumpel wcale nie musiał udzielać mu tej informacji. Mimo to ten gest z jego strony wydał mu się niespotykanym zjawiskiem z jego strony, nawet jeżeli chyba nie do końca o to miało chodzić. Uśmiechnął się krzywo, cały czas zalewając potem, oraz przyjął podarek, dopiero teraz zauważając że prawie wszystkie kwiatki zniknęły. To była magia. Albo ktoś je odgryzł.
- GAMZEE... CZY TY NAPRAWDĘ WPIERDOLIŁEŚ TE BRATKI...? - zapytał niepewnie.
- NiE wIeM o CzYm MóWiSz BrO, tAkIe JuŻ bYłY. - odparł, ale po chwili nachylił się nad nim i szepnął. - PsSsT, PoDeJrZeWaM żE tO tA sInIoRitA z CmEnTaRzA, aLe JakBy Co AnI MoThErFucKeRsKiEgO sŁoWa... - Karkat nawet nie zamierzał się domyślać, do prostu odstawił doniczkę na okno i przyjrzał się niepewnie swemu przyjacielowi, o ile nie był to całkiem dobry aktor, który zachowuje się praktycznie jak Gamzee w wersji bez narkotykowej i jednocześnie wygląda jak połączenie biurowego mordercy z horroru i klauna z cyrku w Kabulu. Wyglądało to lepiej niż jego zwykła wersja, jednakowoż chyba twórcy tego wytworu obrali zły kierunek. Jakby tak podesłać go Kanayi... Nad tym powinien zastanowić się potem, dopiero jak określi czy Gamzee przyszedł tutaj aby zabawić się z nim w Happy Tree Friends, oddać skończony posiłek w doniczce, czy może po prostu chciał go... Przeprosić?
- CZEGO TUTAJ CHCESZ...? - zapytał, mając na myśli mieszkanie Solluxa, bo raczej nie przyszedł po to aby zwiedzić korytarz.
- ChCiAłEm CiĘ oDwIedZiĆ, wRęCzYć Ci KwiAtY i pRoSiĆ CiĘ aByŚ wRóCiŁ jUż Do NaSzEgO mIesZkaNia I ObIeCujĘ żE jUż NiE bĘdĘ tAk RoBił, tO zNacZy pRzEkReŚlOnE rObIł i NaPiSaNe Że WpAdAł W sZaŁ i TeRaZ wYjMiJ dO nIeGo RęKę i ŁaDnIe PrZePrOś. - wyrecytował ze ściągi na ręce, a dopiero po minucie przywalił sobie w łepetynę i podał mu rękę, to znaczy najpierw nogę, ale potem rękę i uśmiechnął się szeroko, lekko śliniąc oraz dodając: "PrZepRasZaM, hOnK".
Karkat zamrugał kilkakrotnie swoimi paczadłami. I co teraz? Wszystko leży w jego rękach. Nie wie, jak mogą potoczyć się jego losy w zależności od tego jaką podejmie decyzję. Tysiące babć wgapiających się w ekran TVP kultura obserwowało teraz jego poczynania, wstrzymując oddech. Mógł nawet wyraźnie słyszeć, jak jedna krzyczy do drugiej “Jadzia, trzymaj mnie!”, resztę innych starszych pań przyjmujących zakłady na własne szczęki o to co teraz zrobi oraz chórek kościelny, śpiewający “i will go down with this ship“, trzymający się w górze za ręce. Oczami wyobraźnia widział nawet Solluxa, który nie płacił za tak wygórowane programy, wobec czego ślęczał teraz pod drzwiami z przytkniętą do nich szklanką i nasłuchiwał całego zdarzenia.
- GAMZEE.. TY GŁUPIA CIOTO… - wyznał swojemu przyjacielowi, patrząc na wyciągniętą w jego kierunku dłoń. - CHYBA… CHYBA MUSISZ DAĆ MI TROCHĘ CZASU… JA… NIE WIEM…
- Pomogę cii podjąć decyzję. - usłyszał za sobą i zobaczył jak drzwi otwierają się na setną sekundę. Captor miłosiernie wepchnął mu do rąk jego kurtkę. - Pa. - już miał wracać do środka, kiedy popatrzył na trzymane w rękach Karkata kwiaty i wyrywał mu prezent z rąk jako przynależną zapłatę za wynajmowany do tej pory pokój. - A doniiczkę 2obiie wezmę. W ramach 0d2zkodowaniia.
Drzwi zamknęły się z impetem. Sollux zniknął.
- CAPTOR TY DUPKU!
Lecz zanim Vantas zdążył odwrócić się i zacząć pięściami okładać Bogu winny kawałek drewna, poczuł czyjeś ramiona przyciągające go do siebie.
- GA-GAMZEE, CO TY-
- jEŚli NiE bĘdZIe chCIał sIĘ zGoDziĆ tO gO pRzYTul DzIWNy nAWiaS DWukROpek NAwiaS. - przeczytał ze swojej drugiej dłoni, tym razem solucję dodaną już od jego samego, byczego przyjaciela. Karkat przez chwilę wahał się co ma zrobić z tym fantem. Ostatecznie jednak ostrożnie położył ręce na plecach Makary. Tęsknił za nim. I chyba właśnie powiedział to na głos…
- DOBRA, DOSYĆ TEJ CZUŁOŚCI... CHODŹ DO DOMU, BO MAM JUŻ DOSYĆ TEGO SKURWIELA! - wykrzyknął i pogroził w kierunku mieszkania numer 22 pięścią, wiedząc że jego przyjaciel słyszy. Miał mimo wszystko świadomość że w nocy i tak usiądą razem do CS'a i po godzinnym wrzeszczeniu na siebie pogodzą się na jednej z map. Vantas skierował się ponurym krokiem w stronę windy, a Makara po chwili pomknął za nim, szczerząc się jak Tavros do krzesła. Po chwili obaj przystojni mężczyźni stali już w klaustrofobicznie małym, klekoczącym pokoiku, oczekując na to aż może kiedyś dojedzie na parter. W czasie drogi raczej utrzymywali dystans, Gamzee napisał do Tava że operacja poszła zgodnie z planem, a Aradia postanowiła niepokoić Karkata, wysyłając mu siedem tysięcy wiadomości do tego na telefon Makary, pytając o każdy szczegół. Ten nawet jej odpisywał, mimo goryczy i zmęczenia, używając nawet średnio do dwóch przekleństw na wiadomość. Poza tym pisanie na zupełnie stłuczonej, umazanej czymś szybce nie było proste. Podróż na przystanek okazała się być zaskakująco długa, gdyż w sumie za cholerę nie znali okolicy. W końcu jednak Gamzee wyznał że strasznie chce mu się sikać, więc Vantas, wzdychając przy tym jak Ądżej, zarządził postój przy najbliższej stacji benzynowej. Makary nie było całkiem długo, ale wcale go to nie zdziwiło. Siedział gdzieś z boku grając w Angry Birds, kiedy to usłyszał wrzaski typu "MOJE DZIECKO!" albo "MOJA STOPA!!!", szlochy oraz groźby. To mogła być tylko jedna rzecz na świecie. Terezi na pojeździe dwukołowym. Vantas krzyknął i nie zdążył odskoczyć w bok, jednak rower zatrzymał się dokładnie centymetry przed nim z wyraźnym i niszczącym bębenki piskiem. Dziewczyna wyszczerzona i zadowolona zeskoczyła z niego, zostawiając go praktycznie na środku ulicy, po czym poszła w stronę sklepiku, nawet nie zauważając chłopaka. Bo niby jak?! Nadal zszokowany Vantas szybko chwycił za rower i odsunął go na bok, po czym pomknął czym prędzej za idącą jak burza dziewczyną.
- TEREZI?! CO TY TU ROBISZ?! - zapytał, a ta od razu odwróciła się w jego kierunku ze zmarszczonymi brwiami.
- B4BCI4? - przechyliła głowę, a Karkat zrobił wielkie oczy. Naprawdę brzmiał jak babcia?!
- NIE GŁUPIA, TU... - nie dokończył warków, bo ta chwyciła za jego ramię i podniosła je do gwiazd, zaraz wąchając jego pachę.
- K4RK4T!- wykrzyknęła uradowana, a Vantas nawet nie chciał zastanawiać się nad tym jak to dzięki temu ustaliła. - 444CH, BO WIDZISZ MÓJ DROGI, Z4 NIC W ŚWI3CI3 NI3 MOGŁ4M ZN4LEŹĆ MIĘSN3GO W INT3RN3CIE.
- JESTEŚ NIEWIDOMA.
- MYŚLI5Z Ż3 TO DL4T3GO NI3 CHCĄ MNI3 W Ż4DNYM MIĘSNYM? - zmarkotniała.
- NIE, UGH, NIEWAŻNE! - złapał się za głowę. - POJECHAŁAŚ NA ROWERZE SZUKAĆ MIĘSNEGO?
- T4K. - skinęła bez krępacji głową. Ten pacnął się otwartą dłonią w czoło.
- NIE MAM PYTAŃ. MY Z GAMZEEM SZUKAMY PRZYSTANKU. CZY MOŻE, JAKIMŚ CUDEM, WIESZ GDZIE JESTEŚMY?
- NI3, J3CH4Ł4M WCIĄŻ NA WSCHÓD. - Vantas wyobraził sobie jak przejeżdża przez te ulice, fabryki, kioski, kina, po drodze taranując wszystko co żyje, więc westchnął jeszcze głośnej niż wcześniej.
- HeJ mOthErFuCkErS! - wykrzyknął zadowolony głos zza ich pleców. Stał tam nie kto inny jak Gamzee, który zapinał jeszcze rozporek, a na wywalonym języku miał kostkę do toalety.
Terezi skierowała węch na Karkata i na dziwnego człowieka w garniturze, którego nigdy do tej pory nie widziała bo nawet nie miała jak. Przez ułamek sekundy pozazdrościła mu żelka na języku który pachniał zajebiście, poczym wzruszyła ramionami i poszła po swój rower znajdujący się na jednym z dystrybutorów paliwa, zupełnie zapominając po jakiego grzyba w ogóle się zatrzymywała, bo na pewno nie po pieczarki. Ściągnęła swój dwukołowy pojazd, niechcący przy tym łamiąc kierownice, ale zaraz naprawiając ją na ślinę.
- To n4r4zk4 fr4j3rzy, j4 musz3 j3szcz3 od3br4ć b4bc13 z W4tyk4nu! - pożegnała się z nimi uroczo, jednak Karkat w desperacji rzucił jej się pod koła. - A n13ch to, n4w3t się ni3 rusz3, 4 tu już m4m w13wiórk3 pod koł4m1! 4 pot3m się j3szcz3 c1 z13loni cz3p14ją…
- TEREZI, MOŻESZ NAS PODWIEŹĆ? CHYBA SIĘ ZGUBILIŚMY! - powiedział szybko, zanim ta znów zaczęła pedałować po jego przedsionku nerki.
- O j4 c13ż p13rdzi3l3, w13wiórki g4d4ją! - krzyknęła, zakładając mu kask na głowę. Vantas nie wiedział co się dzieje, przecież jeszcze przed chwilą miała go za wiewiórkę. I skąd niby ten kask w kolorowe smoki?! Z kieszeni? - Ws14d14j, chłop14! Szalona kobieta chwyciła go za rękę i podniosła jednym susem, sadzając go przed sobą w koszyku na zakupy. Rudowłosy był w tej chwili przerażony, podczas gdy wniebowzięta Terezi robiła właśnie zakręt na wschód, szykując się do wystartowania na autostradę. - NO TO J4DZ1M, MO1 KOCH4N1! KOMU W DROGĘ T3MU ZUP4! Karkat nie ogarniał co się dzieje. W pośpiechu zaczął rozglądać się za swoim przyjacielem.
- G-GAMZEE, WSIADAJ! - krzyknął, zaczynając machać rękami w kierunku Makary. Ten w ostatniej chwili niczym lew rzucił się na Pyrope, wchodząc jej na barana, kurczowo trzymając się jej twarzy, zahaczając przy tym o nos. - CHYB4 J4K4Ś KUR4 ZN1OSŁ4 M1 J4JKO N4 PL3CY! - krzyknęła Terezi, śmiejąc się wesoło, a Karkat mógłby przysiąc, że nie zna żadnego narkotyku, który powodowałby aż tak drastyczne działania.
- TEREZI, P-POCZEKAJ! MOŻE PRZENIOSĘ SIĘ NA TYŁY, INACZEJ NIE ZOBACZYSZ PRZECIEŻ DROGI! - zawołał do niej.
- O TO WŁ4ŚN13 CHODZ1, H4H4H4H4! N4 OGÓŁ J3ST3M ŚL3P4, T3R4Z TY BĘDZI3SZ MO1M1 OCZ4M1!
- CO?! - wrzasnął Karkat, dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. Lepiej późno niż wcale. Zaczął się wiercić i awanturować, a piski opon i rozkoszny wydźwięk przejeżdżających obok samochodów był coraz bardziej wyraźny. - NIENIENIE, ZATRZYMAJ TO! Karkat próbował wyszarpać się z koszyka, ale każdy atom jego tyłka wepchnięty był do środka na niemazmiłuj. W dodatku jakiś metalowy guzik z jego zardzewiałych dresów zaklinował się pomiędzy drobniutkimi kratami. Nic nie dały jego błagania o litość i szczekania godne malutkiej cziłały.
- Z DROG1 P3DZI3, T3R3Z1 J3DZI3! - wrzasnęła dopingująco, wyjeżdżając na ruchliwą ulicę.
- tAAaAaaAKk! - Gamzee rozprostował swoje skrzydło-ramiona niczym Kate na skraju Titanica, zaciskając kolana na twarzy Pyrope szczerzącej zęby i pedałującej jak prawdziwa diablica.
- NIEE EEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!! - wrzeszczał Karkat jakby obdzierali go ze skóry, co chwile swoje “niee!”, przerywając po prostu przerażonymi na amen krzykami, kiedy jako pierwszorzędny widz miał widok na maski aut. - TEREZI, ZAWRÓĆ, JEDZIEMY POD PRĄD, AAAAAAAAAAAA! - wrzeszczał jak opętany, kiedy znów przez ostry zakręt Terezi zdążyli w ostatniej chwili wyminąć pędzące 120/h auto fiat 125p. Przed nosem mijały mu miliony samochodów, motorów i traktorów, oślepiając go swoimi reflektorami. Dziewczyna prawdziwym cudem wymijała swoich przeciwników. - T4K J3ST SZYBC13J! - oznajmiła mu tylko, wierzgając nogami tak, że pedały od roweru wrogo zapłonęły ogniem jej rozpalonych skarpet. Gamzee zlizywał z twarzy muchy, które nie zdążyły uciec i z impetem lądowały na jego twarzy w stanie tragicznym. Od czasu do czasu trąbił też swoim “HONK HONK” na innych kierowców jak profesjonalista. Karkat wciąż się darł, wysiłkom jego gardła nie było widać końca. Oczy same poczęły mu łzawić od zadziwiającej prędkości 420/h. Nie wiedział co się dzieje. Miał dość już po dwóch minutach nieustannego wrzeszczenia. Bał się, do cholery!
- GAMZEEEEE! - wydarł się resztkami sił, wkładając w to cały wysiłek swoich płuc i wnętrzności. - GAMZEE, RATUJ NAS! - wrzasnął zrozpaczony, kiedy właśnie otarli się kołem o jakiegoś tira.
- J4K J3ŹDZ1SZ, B4R4N13! - krzyknęła za nim Terezi, wymachując złowrogą pięścią. Kiedy Vantas zdołał chociaż na sekundę otworzyć oczy, przeżył kolejny szok, gdyż Makara przybyły na ratunek, siedział właśnie skulony w rogu koszyka, jakimś cudem znajdując sobie kawałek wolnego miejsca. Wiatr uderzyła w ich twarze tak, że Karkat ledwo co widział z burzy swoich rudych włosów, przylepiających mu się do gałek ocznych i włażących do gęby nawet bez otwierania ust.
- wZyWaŁEś mOtHeRfUCkEr? - powitał go niczym magiczny dżin, któremu ktoś właśnie potarł lampę. Bez skojarzeń plz.
- ZABIERZ NAS STĄD! - krzyknął desperacko w odpowiedzi, bojąc się teraz jak jeszcze nigdy. Nigdy nie przypuszczał, że może być coś gorszego niż rollercoaster. Tymczasem Terezi biła wszystkie atrakcje w parku rozrywki na głowę. Jeśli ktokolwiek szuka adrenaliny to polecam, Karkat Makara. Chwila, co!?
- jAK sObIE żYcZy MóJ pRzYjACieL. -Gamzee wziął go szybko pod swoją wypielęgnowaną pachę, prostując się i starając się utrzymać równowagę na koszyku roweru, na dwóch nogach. Szykował się właśnie do fachowego skoku, a wtórował mu przy tym Karkat i jego wrzaski.
- pAmiĘTAj, pTaKI zAwSzE LaTAją Po tO bY LAtAć. - wyznał swą głęboką myśl i skoczył do góry, robiąc piruet w powietrzu. Dla Karkata całą wieczność trwała ta podróż po niebie, dopóki nie upadł na Makare i nie przeturlał się obok niego na żywopłot w który wpadli. Oddychał ciężko, przewracając się wśród drobnych liści i biedronek, płacząc z nagromadzenia emocji i strachu. Podniósł się ledwo na sprężystym krzaku, dostrzegając w oddali Terezi na swoim prywatnym highway to hell/Watykan, niepotrzebne skreślić. Cóż, może uda jej się w końcu odebrać babcie… Po paru sekundach za nią przemknęło kilkanaście radiowozów, motory policyjne i nawet sam helikopter. Geez, chyba ścigają ją całe Stany Zjednoczone… W GTA miałaby już chyba osiem gwiazdek jak nic, nawet jeśli to niemożliwe. Bardzo prawdopodobne jest za to, że jutro jej rozmazana twarz widnieć będzie na listach gończych w całej Ameryce. Karkat podniósł głowę, żeby może zorientować się, gdzie się znajdują o ile w ogóle taki nolife jak on będzie w stanie rozpoznać nową mapę i lokacje. Po chwili jednak zobaczył obskurny blok i parę znajomych mu napisów po lewej stronie ściany. Łezka zakręciła mu się w oku.
- GAMZEE… GAMZEE, PATRZ, JESTEŚMY W DOMU! - krzyknął uradowany.
- wIEdZiAłeM MoThErFuCkEr : o) - uśmiechnął się tym swoim przerażającym uśmiechem. Karkat odwzajemnił gest, wydłubując gałąź spomiędzy zębów.