sobota, 12 września 2015

● GamKat? - Chapter 3 ●

Gdy tylko dotarła na miejsce, wyskoczyła z samochodu, na początku uderzając głową o sufit gdyż zapomniała iż nie jest w pojeździe z odkrytym dachem z filmów akcji, po czym ruszyła w stronę bloku. Pobiegła ile sił w nogach po schodach, w końcu nie mogła tracić czasu na czekanie na windę. Gdy tylko wpadła do mieszkania, ujrzała Solluxa stojącego nad Karkatem i próbującego go podnieść za ramiona. Ten tylko uparcie coś mruczał, odpychając go.

- ..KK, w2tawaj już z tej ziiemii, to niie je2t śmiie2zne... - usłyszała fragment przekonywania od strony Captora, po czym ten podniósł na nią wzrok. Zmarszczył znacząco brwi.
- ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU, NIC MI NIE JEST... - mruknął rozgoryczony, lecz widocznie ledwo przytomny Vantas, cały czas odwracając wzrok i chowając się w bluzie aż po nos.
- Widzę że się już 0budził... Nie chce się p0dnieść? - zagadała zmartwiona Megido do czarnowłosego, ignorując uwagę Karkata, który to okularnik widocznie był w tym momencie całkowicie bezradny.
- Anii ru2z. - odparł, po czym westchnął. Wstał w końcu z ziemi.
- Dobra, to ty 2iię z niim pomęcz, a ja iidę mu zrobiić jakiiejś herbaty czy czegoś... - mruknął, po czym skierował się swym zgarbionym krokiem w stronę kuchni. Aradia uśmiechnęła się lekko pod nosem. Mimo trochę irytującego i nieraz przesadnie ironicznego zachowania, potrafił zachowywać się jak prawdziwy przyjaciel. Pomijając to iż wcześniejsze próby ocucenia go zdzielając go w twarz, lub męczenie go klawiaturą i CS'em wcale na to nie wskazywały... Bordowowłosa usiadła przy naburmuszonym Karkacie, zakładając dłonie na kolana. Spoglądała zmartwiona na jego twarz, a ten odwracał wzrok w innym kierunku, zapewne nie chcąc spoglądać jej w oczy. Tak naprawdę wcale nie miał zamiaru korzystać z ich pomocy, a dzielnie ukrywał że sam nie dałby rady wstać. Chociaż nie zdawał sobie sprawy z tego że mniejsze zamieszanie wytworzyłoby się gdyby po prostu zdał się na ramiona tego przeklętego gejmera z wadą wzroku 9.
- Karkat... Dlaczeg0 uparłeś się na siedzenie tutaj? Czy ty wiesz jak rzadko zdarza się S0llux0wi sprzątać czy c0ś...? - westchnęła, rozglądając się z zaniepokojonym wzrokiem. Vantas nadal nie odpowiadał, nie zmieniając majestatycznej pozycji leżącego hipopotama.
- N0 ch0dź, nie masz się czeg0 wstydzić. - uśmiechnęła się przyjaźnie, podając mu dłonie. Ten rzucił jej jedno, mordercze spojrzenie, ściskając kiszenie swojej bluzy, na co ta momentalnie się zaśmiała. - Oj weź! Nie powiem Captorowi że pomagałam. - szepnęła do niego ostatnie zdanie, a ten westchnął po chwili głęboko. Podał jej ręce, a po krótkiej chwili siłowanie się z podniesieniem jego tyłka nad podłogę przyniosło rezultaty, gdyż zgarbiony i zmęczony chłopak stanął na dwóch nogach.

- CHYBA SIĘ ZARAZ ZRZYGAM... - burknął, wyglądając jak siedem nieszczęść.

- A z tymi 0brażeniami ch0ciaż odrobinkę lepiej...? - zapytała niepewnie Megido, chociaż nic nie wskazywało na to aby trafiła. Vantas spojrzał na nią jak na wariatkę.

- A WYGLĄDA JAKBY BYŁO?! JEST CHUJOWO. - kopnął fotel, ale zaraz pożałował i stłumił w sobie krzyk bólu, łapiąc się za bolącą stopę. Aradia przewróciła oczyma, po czym chwyciła go za ramię, delikatnie sadzając na kanapie. Westchnęła i przysiadła obok.

- P0 pr0stu tu siedź i czekaj, okej? Liczę że S0llux wie jak się r0bi herbatę...

- JEDYNE CO ON TUTAJ MA TO ENERGETYKI I WODĘ MINERALNĄ... - burknął Karkat.

- Seri0 nie chciałeś zagrać z nim w CS'a...? - zagadała do niego, unosząc lekko brew w jego kierunku. Nie oszukujmy się, Vantas czemuś takiemu nie odmówiłby w najgorszym stanie.

- EGH... CAPTOR JEST W NIM BEZNADZIEJNY, SPIERDALA KAŻDĄ MISJE... - burknął pod nosem, spoglądając gdzieś w bok. Megido zmarszczyła zabawnie czoło. Nie trudno było go rozgryźć.

- Aż d0 teg0 st0pnia nie masz hum0ru...? Ale wiesz, Gamzee jest teraz u nas i p0wiem Ci szczerze że widziałam to g0rzej... - Kogo ona oczekuje? Ona sobie w życiu nie wyobrażała podobnej sytuacji.

- NIE CHCĘ O NIM GADAĆ... - odparł już trochę ciszej Karkat, odwracając twarz jeszcze bardziej, jeśli było to możliwe. Megido cicho westchnęła, również spuszczając wzrok gdzieś na zakurzone, bure panele podłogowe. Po chwili pustej ciszy postanowiła jednak wstać i sprawdzić czy aby na pewno Captora nie pożarł czajnik.


Za Aradią zamknęły się drzwi. Tymczasem wstrząśnięty jeszcze Tavbro siedział spokojnie na łóżku, lekko wycieńczony z powodu tych wszystkich wydarzeń i nocnych podróży. Odpuścił już sobie próbę porozmawiania z nim na temat zajścia z Karkatem (w ciążę), więc jedyne co mu pozostało to wykręcać sobie palce w krępującej ciszy, kiedy to Gamzee dorwał się do kredek i zaczął malować kotki na ścianie jego pokoju.
- Gamzee, nie jesteś zmęczony? Może chciałbyś odpocząć? - spytał cichutko, czując jak samemu kleją mu się oczka. Nitram przetarł je piąstką, lekko kołysząc się już w stronę przyciągających go niewidzialną siłą poduszek.
- Mam się wręcz wspaniale, Tavbro. - oznajmił, odkładając na chwilę swoje przybory i patrząc teraz na wymęczonego chłopaka. Przymrużył swoje czarne oczęta, i niczym mała łasica przeturlał się po podłodze do nóg jego łóżka i wdrapał się po pościeli na miejscu tuż obok swojego najdroższego przyjaciela. Tavros spojrzał na niego z lekkim wahaniem, lecz tamten szybko oplótł go ramionami, jak mackami, przytulając jego małą główkę do swojej klatki piersiowej.
- Uh.. Eh.. Gamzee? - spytał, gdy ten zaczął delikatnie głaskać go po policzku. - C-co robisz…?
- Brakuje mi moich kotków, bro… - wymruczał, zatapiając swoją klałnią twarz w jego puszystych i mięciutkich włosach. - A ty mi je tak przypominasz…
Nitram nie ośmielił się skomentować tego w jakikolwiek sposób oprócz “uch” i “ych”. Nie wiedzieć czemu, jego serce zaczęło bić odrobinkę szybciej. Chłopak pozostał w pozycji szprotki, z rękami ułożonymi sztywno wzdłuż ciała, dopóki Gamzee wreszcie nie wymamrotał czegoś o rozluźnianiu kończyn. Sam Makara zasnął wyjątkowo szybko, z błogim uśmiechem na ustach. Widocznie nawet taki ktoś jak on musi kiedyś zregenerować siły. Najlepiej przy czymś puchatym i milutkim. Niestety biedny Tav, nie mógł znaleźć sobie jakiejkolwiek dogodnej pozy, więc pozostawało mu jedynie wtulenie się w ramie przyjaciela. Zamknął oczy w nadziei, że uda mu się usnąć jeszcze w przeciągu tej oto godziny…

Wkurzona i zmęczona Aradia skierowała się w stronę samochodu. Mimo tego iż praktycznie się przydała kładąc małego Karkata do łóżka Solluxa z kołdrą z Pokemonami, a tego zwalając na kanapę, była wyczerpana ciągłymi podróżami. Liczyła że role po jej wyjściu się nie zamieniły. Wsiadła do Megidomobilu i z goryczą przekręciła kluczyk. Jak zwykle ten stary rzęch nie chciał się na początku zapalić, ale po solidnym kopie od razu wykazał chęć współpracy. Zupełnie jak Captor. Już zaraz była w drodze, a po około 20 minutach, jadąc już normalnym tempem ale nadal łamiąc prawie wszystkie przepisy, była pod blokiem gdzie znajdował się przytulny kącik jej i Nitrama. Miała nadzieję że jej Skarbowi nic się nie stało, a Gamzee najlepiej gdzieś polazł w pogoni za przygodą. Weszła do ciemnego mieszkania i powiesiła kurtkę na wieszaku. Po chwili łokciem odruchowo nastawiła wrzątek na zupkę chińską która miała służyć jej za kolację, oraz skierowała się z wolna do sypialni Nitrama aby jak zawsze godzinami patrzeć jak śpi. Gdy tylko zajrzała do pokoju, szczęka opadła jej do ziemi. Tavros leżał w swym łóżku z kołdrą w Winx, a w jego niepokalane ciałko aniołka był wtulony nie kto inny jak Makara, z wielką łapą na jego maleńkich pośladkach, dotykając je tak jakby śniło mu się że bawi się klaksonem, i chrapiąc mu do ucha, przy okazji śliniąc je lub ssąc co chwilę. Brązowowłosy krzywił się lekko nawet przez sen, ale nie wyglądał na specjalnie tą sytuacją niezadowolonego,​ zwłaszcza że obejmował delikatnie dłońmi oplatające jego drobne ciało ramiona. Megido wyrwała sobie pęczek włosów z głowy i stłumiła krzyk. Poczęła chodzić w kółko próbując się uspokoić, ale w końcu wparowała do środka wściekła. Chwyciła za stopę Makary i poczęła go odciągać, byle najdalej od jej Kochania. To jednak nic nie dawało, gdyż smacznie śpiący, uśmiechnięty klaun ważył zbyt wiele. W końcu po kilku mitunach szarpania się znalazła się praktycznie w punkcie wyjścia. Do tego Gamzee mruknął coś i zaczął się wiercić co spowodowało iż jego ręka niepostrzeżenie powędrowała pod koszulkę chłopaka. Aradia miała nadzieję że tam nie zechce zabawiać się w klakson. Próbowała jeszcze usiąść na klaunie jakby miało to przynieść najmniejszy rezultat, acz Makara ponownie zastosował przekręt o 60 stopni, tym samym zamykając ją w potrzasku jego silnych ud. Dziewczyna próbowała się wściekle wyszarpać, aż w końcu po chwili jej się to udało. Stanęła z ledwością na dwóch nogach i prychnęła oburzona, poprawiając ubranie. Dzisiaj będzie musiała czatować nad łóżkiem i Tavem, oraz mieć nadzieję że Gamzeeiego nie poniosą hormony i nie zrobi czegoś nieoczekiwanego z jej Maleństwem. Chwyciła więc za krzesło i zaciągnęła je do sypialni, zaraz na nim siadając z hardą miną, oraz przysięgając sobie że nie zmruży oka, czuwając całą noc. Przeceniła jednak swoje możliwości, gdyż po około godzinie spała smacznie w abstrakcyjnej pozycji zapominając nawet o wrzątku, a ślina ciekła jej do samej podłogi. Karkat w tym czasie smacznie ślinił kołdrę z Pikachu, a Sollux, wielce obrażony na to że w spadku dostał tylko niewygodną kanapkę z pizzą pod siedzeniem, stukał sobie spokojnie w Lol'a.


Karkat gwałtownie otworzył oczy i podniósł się do siadu w mgnieniu oka, prawie łamiąc sobie przy tym rękę. Tej nocy również prześladował go kolejny koszmar. Tak się tylko składa, że po pięciu sekundach nic już z niego tym razem nie pamiętał. Szkoda tylko, że tamtego snu ze ślubem nie mógł wyrzucić z głowy równie szybko co i tego. Rudowłosy począł zastanawiać się jakim sposobem w ogóle znalazł się w łóżku. Jego wzrok padł na drugą stronę materaca, gdzie teraz leżał jego przyjaciel. Z początku próbował jak najciszej zebrać się, by go nie obudzić, jednak niepotrzebnie, gdyż Captor i tak nie spał, tylko pobijał rekordy w jakichś tam grach na swoim telefonie. Zauważył jego obecność dopiero kiedy Vantas przez przypadek delikatnie dźgnął go czubkiem pięty, oddając za wczoraj. Obrócił się w jego stronę, bez konkretniejszego​ dzień dobry.
- Chce2z kawy? - spytał na powitanie, a Karkat przyglądał mu się z przymrużonymi oczami jakby zwariował. Przytaknął niepewnie, a Sollux stoczył się z łóżka i czołgał się dalszą drogę do kuchni, co postanowił zignorować. Powoli zaczęło do niego docierać to, co się wczoraj wydarzyło. Jego brak ochoty na jakiekolwiek gry, potem wizyta Aradii… Stopniowo zaczął sobie o tym przypominać. Ostatnimi czasy ciężko było mu się skupić na czymkolwiek co działo się wokół niego. Usiadł po turecku, wzdychając głęboko i zapinając swoją czarną bluzę pod samą szyję. Po kilku minutach Captor wrócił z pudełkiem kawy, które wręczył Vantasowi.
- NO SERIO.
Rudowłosy właśnie dzierżył w rękach nic innego jak plastikowe opakowanie Tchibo.
- A co myślałeś? - burknął. - Niie piije kawy, nie wiem jak 2iię ją robii. Raz ją zalałem wodą jak kazała Aradiia ale ii tak niie wy2zło.
Karkat odpuścił sobie zadawania pytań na temat czego czy owa woda była wrzątkiem czy też lodem wyciągniętym z lodówki i położonym na słońcu.
- TO CO TY W OGÓLE PIJESZ? - spytał Vantas, nieco zirytowany w zasadzie wszystkim po trochu.
- Kranówkę. Albo 2ok bananowy jak Aradiia przyniie2iie.
Wściekły na rzycie Karkat podreptał do kuchni, mrucząc pod nosem coś o idiotach wszechświata i drapiąc się w miejscu gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Oparł się o blat, czekając aż zagotuje się woda w czajniku. Captor tymczasem odbierał już pięćdziesiątą wiadomość od Megido, która dość dosadnie dawała mu do zrozumienia, że musi zająć się swoim przyjacielem jak należy. Chcąc uniknąć jakiejkolwiek kłótni, posłusznie postanowił przeturlać się na graniczący z kuchnią korytarz. Vantas beznamiętnie patrzył jak para ucieka w górę, by osadzić się w skroplonej wersji na górnych półkach. Przypominało mu to o jego własnym mieszkaniu… Przyzwyczaił się do jego rudery chyba aż nadto. Nic nie wskazywało na to, żeby mógł dalej przebywać z Makarą, choć w głębi serca bardzo chcia znów móc nazwać go przyjacielem. Nie wiedział czy będzie go stać na wynajęcie nowego mieszkania. Może mógłby jakoś wprosić się do Captora? Chociaż on i tak miał już wyjątkowo malutkie mieszkanie. Kuchnia była tak wąska, że nie zmieściłby się tutaj nawet porządnie wychudzony kucyk. To cud, że było jeszcze jak manewrować biodrami. Chłopak przewrócił oczami, załamany całą sytuacją.
- SOLLUX NIE MOŻE PRZETRZYMYWAĆ MNIE TU PRZEZ WIECZNOŚĆ. - westchnął w końcu, pewny, że powiedział to tylko i wyłącznie w myślach.
- 2tary mimo w2zystko nie jestem tak podłym 2ady2tą, żeby wyrzucać cię w łapy tego klałna dałna. Jakby cii 2iię coś 2tało to z kiim ja bym grał w C2’a?
Chłopak gwałtownie podskoczył, obrywając od sufitu w swoją rudą łepetynę. Wysyczał dwadzieścia jeden przekleństw i automatycznie odwrócił głowę w kierunku Captora, nieco speszony. Uśmiechnął się ledwo widocznie, gdy wreszcie zakodował to, co właśnie powiedział Sollux.
- TO… IDZIEMY GRAĆ. - zarządził, właśnie mieszając kawę widelcem, który był jedynym (czystym) sztućcem przez niego znalezionym. Reszta naczyń tworzyła jedną, wielką piramidę w zlewie. Solluxowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu poszedł do swojego pokoju. Właśnie miał iść do swojego pokoju, kiedy poczuł jak coś wibruje w jego spodniach. O dziwo nie był to dziki gołąb, lecz jego Nokia z 1985. Chłopak zastygł zdziwiony. Dzwoniła… Terezi. Sollux spojrzał unosząc brew na Vantasa, a następnie jak popażony odrzucił mu komórkę z wzrokiem twierdzącym "Radź 2obiie 2am bby". O jezu, no tak! Przecież Karkat był z nią umówiony i nie przyszedł na dane miejsce, nawet nie napisał nic na swoje usprawiedliwieni​e. No bo niby jak miał to zrobić? Odebrać, nie odebrać? Rzucać się z okna, nie rzucać?
- H-HALO - wydukał, nieco przestraszony.
- Dzi3ń dobry, chci4ł4bym z4mów1ć 20 k1logr4mów szynk1 p13czon3j n13gotow4n3j na p1ąt3k. - usłyszał głos niczym nieskrępowanej dziewczyny. - R4chun3k proszę przysłać n4 n4zw1sko S3rk3t.
Przez chwilę stał w ciszy, analizując jej słowa.
- CO? T-TEREZI, O CZYM TY MÓWISZ? - zapytał, przyciskając mocniej komórkę do ucha. -ZRESZTĄ, NIEISTOTNE. WYBACZ MI!
- Wo4h, skąd zna pan moj3 1mię?!
- TO JA, KARKAT!
- K4rk4t?! Od k13dy pr4cuj3sz w m1ęsnym?! - wydawała się być tym bardzo zaskoczona.
- NIE PRACUJE. - odparł, zastanawiając się, czy rzeczywiście tak jest. Nie pamiętał, żeby ostatnio się gdziekolwiek zatrudniał. Cóż, wyglądało na to, że Pyrope pomyliła numer jego kumpla z… mięsiarnią? - J-JESTEŚ.. BARDZO ZŁA? - spytał.
- Z4 co?
- Z-ZA TO ŻE.. ŻE NIE PRZYSZEDŁEM NA NASZĄ RAN- SPOTKANIE! - szybko się poprawił.
- Człow13ku o czym ty mów1sz, l3p13j przyjm1j moj3 z4mów13n13, mam st4do smoków do wykarm1i3n14! - ciągnęła dalej, lekko poirytowana, kiedy ten zastanawiał się o co może chodzić.
- Karkat, to iidziie2z grać czy 2e w kulkii lecii2z? - usłyszał głos Solluxa z pokoju.
Co się dzieje…?

Mały Tavros powoli budził się do życia, otwierając piwne oczęta. Gdy tylko doszedł mniej więcej do siebie poczuł łapy Gamza w zaskakująco wielu miejscach intymnych, zwłaszcza wielką między swymi nogami. Wzdrygnął się i zadrżał, starając się ją nerwowo odsunąć lub chociaż zsunąć, a po około dziesięciu minutach nareszcie mu się udało. Odetchnął, nadal lekko zarumieniony na policzkach, oraz dopiero po chwili zauważył niespotykane zjawisko. Aradia leżała na Gamzu, wyglądającym i chrapiącym jak niedźwiedź, opierając się jedną nogą na krześle z którego runęła, oraz drugą ledwo wspinając się na materac. Chrapała prawie tak głośno jak on. Nitram aż uśmiechnął się leciutko, zwłaszcza dostrzegając Chojraka śpiącego słodko gdzieś pod pachą Makary. Cała rodzinka w komplecie. Nie miał siły wyślizgnąć się spod ramion przyjaciela, więc musiał czekać aż się obudzi. Przy okazji w międzyczasie zwyczajnie z powrotem usnął. To pewnie te olejki eteryczne w postaci zapachu Gamza. Gdy się ponownie obudził, o dziwo nie przygniatał go już ciężar Makary, a Megido, która się do niego przytulała jak do synka. Mimo tego iż nie rozumiał za nic sytuacji, uśmiechnął się i wtulił się delikatnie do jej piersi, pozwalając by kapała na niego jej ślina. Nagle jednak tą rodzinną sielankę przerwały hałasy dochodzące z kuchni. Nitram zmarszczył brwi i ze zmartwieniem odsunął się od Aradii, unosząc się do siadu i przenosząc na wózek mimo tego iż jeszcze się nie rozbudził. Podjechał do tego oto pomieszczenia i zmarszczył brwi na widok Gamza w czapce kucharskiej, krzątając się przy kuchence.
 - gAMZEE,,,? cO TY TU ROBISZ,,,? - zapytał niepewnie, zwracając tym uwagę wyszczerzonego Klauna.
- TaVbRo! DzIeŃ dObRy MoThErFuCkEr. - odparł sympatycznie, a Nitram od razu uśmiechnął się leciutko. - PoStAnOwIłEm ZrObIć NaM śNiAdAnKo I oDwDzIęCzYć SiĘ zA nOcLeG i TaK dAlEj. - odparł.
- oCH, tO TAKIE KOCHANE GAMZEE, aLE WCALE NIE MUSIAŁEŚAAAHHHHS​SAAA!!! - wrzasnął na widok tego co dostrzegł w piekarniku. - pIECZESZ CHOJRAKA?! - mały piesek któremu widocznie było zbyt ciepło skrobał w szybkę z drugiej strony. - wYCIĄGAJ GO STĄD NATYCHMIAST,,,! - Makara momentalnie uniósł brew.
- To Wy NiE hOdUjEcIe Go DlA mIęSa? - Nitram wyrywał sobie włosy z głowy.
- nIE, gAMZEE,,,! pROSZĘ, wYJMIJ GO,,,! - krzyczał rozpaczliwie, a klaun w końcu otworzył piekarnik i wyciągnął z niego psiaka, który niegdyś był dla niego przyszłym obiadem. Tavros od razu wtulił go w siebie i spojrzał w kierunku Makary, który dosmażał także parapetowych żelków.
- gAMZEE, pIESEK TO PRZYJACIEL, a NIE JEDZENIE,,,! mUSISZ TO ZROZUMIEĆ,,,! - starał się wytłumaczyć mu tą zależność, a ten pogwizdywał, nadal smażąc.
- OkEj MoThErFuCkEr, ZaPaMiĘtAm. - odparł, po chwili nachylając się nad delikatnym przyjacielem i swym nosem miziając jego nos. Tavros zaczerwienił się i mimo wszystko lekko uśmiechnął, jednak jego słodka woń prawie doprowadziła go do wylewu.
- gAMZEE,,,? mYŚLAŁEŚ O KĄPIELI,,,? - zapytał niepewnie, a ten na te słowa prysnął jak spłoszone kocisko. Nitram uniósł brew, po chwili cicho się śmiejąc. - pRZYZNAJ SIĘ, kIEDY OSTATNIO SIĘ KĄPAŁEŚ,,,? - dodał figlarnie.
- KąPiEl To BaRdZo ZłY pOmYsŁ, tAvBrO... - mruknął Makara, widocznie niezadowolony.
-​ Mi się wydaje że będzie t0 naprawdę d0bre p0sunięcie! - wszyscy, wraz z Chojrakiem, zwrócili wzrok w stronę drzwi do kuchni, gdzie stała zaspana Aradia z erokozim gniazdem na głowie. Ziewnęła ociężale, mimo to mierząc Gamza stanowczym wzrokiem. Nitram uśmiechnął się słodziutko.
- nO TO JAK, iDZIEMY SIĘ MYĆ,,, - nie dokończył gdyż dostrzegł Makare chcącego panicznie uciec oknem na dach. Otworzył szerzej oczy, jednak już po chwili zwinna Megido chwyciła go za kostkę, próbując ściągnąć z zparapetu.
- N0 dalej, bądź mężczyzną! T0 CI D0BRZE ZR0BI! - krzyknęła. Dała znak ręką do Tavrosa aby ten wziął Chojraka i poszli gotować kąpiel, a ten skinął głową, jak najszybciej jadąc do łazienki. Aradia w końcu zrzuciła klauna na ziemię i usiadła na nim, aby nie mógł się ruszyć. Ten wydawał z siebie piski niczym zbity szczeniak, a ta unosiła brew, nie wiedząc nawet że tak potrafi. Po dłuższej chwili, dzięki której korytarz, łazienka, oraz Megido wraz z Tavrosem wyglądali jak po Tajfunie, widocznie obrażony Gamzee znajdował się w wannie, po nos zanurzony w ciepłej wodzie i pianie, bawiąc się gumową kaczką. Zmęczona bordowowłosa odetchnęła, wyciągając mały notesik i długopis. - Nie... Lubi... W0dy... - napisała z goryczą. Tavros spojrzał na nią zdziwiony.
- aRADIO,,,? cZY TO OZNACZA ŻE,,, cHCESZ MI Z NIM POMÓC,,,? - zapytał lekko zdziwiony. Shi tsu w tym czasie obwąchiwał dokładnie gacie Makary walające się po ziemi. Megido skierowała w jego stronę lekki uśmiech.
- Cóż... Liczę że t0 c0k0lwiek zmieni. P0za tym... Nie z0stawiłabym Cię z nim sameg0. - poczochrała mu lekko włosy, a ten zaśmiał się uroczo. Od razu odwzajemnił czule uśmiech.
- bARDZO CI DZIĘKUJĘ,,, i NIE MARTW SIĘ, zOBACZYSZ ŻE NAWET NIE POZNASZ GAMZA PO NASZEJ PRZEMIANIE,,,!

Pierwszy krok do odnowy pana Makary został poczyniony. Notatki naskrobane, sok nalany. Aradia zrobiła nawet masę zakupów, tymczasowo sponsorując przy tym klałniego kolegę, którego nauczyła się znosić przez te kilka dni. Oczywiście za namową nikogo innego jak swojego najdroższego pączusia, którego nigdy nie zostawiłaby sam na sam z CHODZĄCYM problemem.
W siatkach które przyniosła znajdowało się wszystko, począwszy od poradnika “jak zrobić sałatkę i się nie uszkodzić”, skończywszy na koszulach, krawatach, a nawet męskich perfumach! Po wielu zmaganiach, udało im się zmusić Gamzee’go do umycia zębów, specjalną, mechaniczną szczoteczką i truskawkową pastą do zębów Tavrosa, którą potem zjadł w całości. Cóż, przynajmniej okazało się to w miarę skuteczne. Megido zakupiła również zapas szczotek i grzebyków, lecz gdy tylko próbowała jakoś trochę zaczepić o włosy Makary, grzebień przyczepił się do jego czarnej czupryny, nie chcąc za Chiny ludowe się odczepić. Dziewczyna walczyła z nim dzielnie, dopóki fryzura Gamzee’ego nie pochłonęła owego różowego grzebyczka, jak i trzech następnych szczotek w całości. Jej szczęka zaryła o podłogę; podobnie zrobiłaby również szczęka Tava, gdyby nie podtrzymała jej w odpowiednim momencie. Wspólnie postanowili sprawę włosów zostawić na później. Aradia zajęła się robieniem mu manicure, czując się jak prawdziwa specjalistka od metamorfoz i przemian brzydkich kaczątek w prawdziwe łabędzie. Szorowała i piłowała, Gamzee słuchał muzyki relaksacyjnej na krześle zrobionym z poduszek, a Tavros przyklejał na jego paznokcie naklejki w kształcie uroczych kotków. Pedicure wykonała z towarzystwem maski gazowej. Po skończonym zabiegu, dziewczyna próbowała również zmyć jego klauni makijaż, ale ten stanowczo zaprzeczył. Aradia zaczęła się z nim przekomarzać, ostatecznie nawet chciała pójść na kompromis i zaoferować mu za współpracę trochę jej różowego, brokatowego błyszczyku (którego małe serduszka przez przypadek tworzyły napis “Tavros Nitram”), ale ostatecznie jej cinnamon roll uznał, że jego makijaż jest też jego wizerunkiem i wygłosił przemowę na temat tego, że mogą zmienić troszkę jego wygląd, ale bez przesady gdyż nie mogą tym samym odbierać mu marzeń i pragnienia bycia tym kim jest. Megido smarkała w chusteczkę, dumna z dyplomatycznej wypowiedzi swojego syna, zdejmując z głowy Makary spodnie, które sam sobie na nią założył, proszony o “prawidłowe ubranie się”. Następnie przyszła kolej na lekcję savoir-vivre. Trwała ona praktycznie aż do wieczora, a Gamzee za każdym razem gdy chciał podrapać się widelcem po plecach został psikany wodą przez swoich towarzyszy. Używali takiej by skarcić Chojraka, kiedy jeszcze siusiał na dywan. Nauka etykiety zajęła im dobre kilka godzin, aż do wieczora, kiedy z dumą przypatrywali się Gamzeemu niczym swojemu dziełu.
- Panie i pan0wie.. Chyba mamy zaszczyt zaprezentować państwu n0wego GAMZEE’EG0 MAKARĘ! - krzyknęła wesoło Aradia, podskakując, a że Tavros nie mógł podskakiwać, zaczął radośnie klaskać. Gamzee uśmiechnął się, mrużąc oczy co teraz wyglądało bardziej… sympatycznie. Cały wiwat został jednak gwałtownie przerwany jego ostentacyjnym beknięciem.
Nitram i Megido zamilkli i popsikali go kilka razy w twarz.

- Tavr0s? - zagadała Aradia, gdy tylko poprawiała garnitur Gamza który błądził oczami po zgrabnym ciele brązowowłosego obok, oczywiście aby sprawdzić czy nie dopada go gruźlica, bo tego byśmy przecież nie chcieli.
- tAK? - zapytał uśmiechnięty Cinamon Roll, a dziewczyna jak zawsze powstrzymywała ostatkami sił łzy.
- M0że teraz Gamzee jest g0towy aby pójść w świat i rzucić się d0 stóp Karkata? - zironizowała Megido na poziomie Stridera, w wyobraźni zakładając ciemne okulary. Mimo to Makarze momentalnie oczy zabłysły blaskiem tysiąca gwiazd, a źrenice powiększyły się jak dziewczynkom w anime lub po zażyciu narkotyków. Tavros nagle jednak poczuł nie wiedzieć czemu kłucie w serduszku.
- To BrZmI jAk DoBrY pLaN MuCiAcIa! - odparł zadowolony Gamzee, gotowy do drogi, jednak ta zszokowana otworzyła szerzej oczy gdy ten począł pakować błyszczyki, gryzak Chojraka, resztki pasty do zębów i inne rzeczy które znalazł, wcale nie ukradł. Czyżby Megido miała szansę się go pozbyć?!
- aLE,,, aLE,,, - jęknął Nitram. - m-mAŁE PANDZIĄTKAAAA! - krzyknął nie mając pojęcia co powiedzieć, po czym rzucił się niczym dziki dorsz Milena z wózka na podłogę. Serce Aradii podskoczyło jej do płata czołowego, a sama rzuciła się na pomoc, lub raczej aby usiąść na nim i zatkać mu usta dłońmi, domyślając się że chłopak będzie chciał go zatrzymać.
- 0n... T0 astma! - powiedziała na zdziwione spojrzenie czarnowłosego. - Tak, tak! Masz racje Gamzee, m0że nawet p0zw0li Ci z p0wr0tem u siebie zamieszkać! - odparła szczerząc się nerwowo i gładząc uspakajająco małe Tavrosiątko po włoskach. Makara na te słowa zmrużył zadowolony oczy. Nie ukrywał że brakowało mu jego chlewu i miliona kociaków. No i rzecz jasna jego najlepszego przyjaciela.
- DzIęKujĘ zA wSzYsTkO mOi NoWi PrZyJaCiElE! JeStEśCiE nIcZyM mIrAcLeS. - wyszczerzył się szeroko, zbyt szeroko. - OdWdZiĘcZę WaM sIę W pOsTaCi MoJeGo SpEcJaLnEgO cIaStA. - Aradia uśmiechnęła się nawet lekko, ale na wieść o tej zielonej potrawce śmierci od razu się skrzywiła.
- Nie, nie, naprawdę nie musisz! T0 nic takieg0! - odparła szybko. Zadowolony Makara w końcu podszedł i wyjął Tava spod Megido lekko zrzucając ją na podłogę po której sturlała się jak roladka, po czym wtulił go mocno w siebie. Zasmarkany Nitram od razu wtulił się w jego szyję, pociągając nosem.
- AlE jA nIe UmIeRaM aNi NiE wYjEżDżAM dO KoPeNhAgI TaV. - odparł zdziwiony Makara. - pRZEPRASZAM GAMZEE, jA,,, jA PO P-PROSTU,,, - chciał powiedzieć jednak zaraz znowu zalał się łzami.
- pRZEPRASZAAAM,,,​! - rozryczał się, a Aradia razem z nim. Makara nagle wtulił twarz w jego szyję i pocałował go delikatnie w policzek. Tav od razu delikatnie się zarumienił, a Megido zaparła się czubkami palców o chodnik aby nie zamienić się w wilkołaka, jednak już po chwili został z powrotem posadzony na wózku. Gamzee uśmiechnął się ciepło.
- Masz pieniążka na kwiatki dla Vantasa. - mruknęła roztrzęsiona Megido podając mu kilka dolców, a ten przyjął je z największym szczęściem, po czym puknął jej czoło swoim na znak sympatii, jednak ta odpadła do tyłu.
- No To ByWaJcIe! - wykrzyknął, po czym ruszył żwawym krokiem w stronę schodów.

Pozostawiając za sobą parę pseudorodziców z zadatkami na cudotwórców, Gamzee ruszył przed siebie w podróż, która miała zmienić jego życie.

Taki żart, honk.
Makara kulturalnie zszedł po schodach, lekko obijając się o poręcz, po czym wyszedł przed blokowisko. Chwilę zajęło mu, by wreszcie zdać sobie sprawę z tego, że jego orientacja w terenie nie jest zbyt rozwiniętą umiejętnością, ale w końcu parę razy wcześniej był już odwiedzić swojego najdroższego Tavbro, więc nie miał kłopotów z zejściem do metra. Już tam nowy wygląd zaczął sprawiać mu problem, gdyż gdy tylko wsiadł do pociągu, ludzie nie uciekali z przedziału, wręcz przeciwnie; uśmiechali się w jego stronę. Chłopak wciąż dzierżył bratki w donicy w swoich ramionach, od czasu do czasu podgryzając liście, gdy nikt nie patrzył. Wysiadł na najbliżej stacji i wtedy zdał sobie sprawę z kolejnej rzeczy; że przecież Karkata nie ma u nich w domu. Jest u Solluxa. A gdzie niby mieszka Sollux? Postanowił napisać do Tavrosa, który z chęcią podał mu jego adres przez sms-a. Zadowolony, ruszył przed siebie. Olewając domofon ciepłym moczem, kilka kroków dalej i już był pod drzwiami mieszkania Captora. Nie wiedział w jaki sposób pukają kulturalni ludzie, więc rzucił się na drzwi, sądząc, że to jakkolwiek pomoże. Po paru sekundach ktoś mu otworzył, w dłoni dzierżąc parasolkę na wypadek ataku/obrony/des​zczu w wersji poziomej.
- dZiEń DoBRy sZuKaM kArKAtA VaNTasA. - przywitał się Gamzee, zerkając w kilkucentymetrow​ą szparkę od drzwi, przechylając głowę w bok, co bardziej okazało się być przerażające niżeli słodkie. Tak jak radziła mu Aradia, ograniczył swój uśmiech do bezzębia, podciągając kąciki ust pod same powieki. Drzwi otworzyły się nieco szerzej, a potem z impetem zamknęły. Coś poszło nie tak.
Podczas gdy Gamzee z szybkością Internetu Explorera wczytywał to co właśnie się stało, po drugiej stronie Karkat dyszał jak zboczeniec po maratonie boku no pico, próbując złapać oddech i otrząsnąć się tymczasowego szoku. Gamzee…? Skąd on tutaj? Po co przyszedł? Vantas wycofał się pod samą szafkę nad przedpokoju, tłukąc sobie przy tym łydkę. Coś mu się musiało przywidzieć. Makara niby nie wyglądał jak Makara, ale ten głos rozpoznałby wszędzie.
- Komorniik ciię znalazł? - spytał Sollux, który wyłonił się praktycznie znikąd, zapewne zaniepokojony nagłym tłuczeniem mebli.

- G-GAGAGGAGAGAG..​.! - odparł, albo raczej wyjęczał Karkat, potrząsając kumplem tak dziko jakoby był milkszejkiem. Captor uniósł brwi, siorbiąc swój soczek przez słomkę które podkrada z baru obok gdy tylko tam jada. Pieniądze nie rosną na drzewach w minecrafcie.
- Gaga? - zapytał z goryczą.
- GAMZEE IDIOTO! - złapał go panicznie jeszcze mocniej i zaczął nim targać w miejscu, dzięki czemu wyglądał niczym szczupak w podwodnym tańcu. Zadziwiony Sollux odstawił sok i zrobił wielkie oczy, o czym nikt nie miał pojęcia przez jego okulary.
- Co ty piierdziielii2z?​ Przylazł tu?
- NO... NO CHYBA TAK. - odparł, przez jego New look New style już nie będąc tak pewnym.
- Ii dlatego tracii2z ziimną krew? - zmarszczył brwi. - Daj, ja to załatwiię. Każę mu 2obie iiść ii powiiem że niie chce2z go wiidziieć. - odparł odważnym tonem pełnym determinacji, kierując się do drzwi gotów uratować swoją Księżniczkę Karkatynę przez złym smokiem Gamzozałrem. Podszedł krokiem prawdziwego badassa, mimo to nadal posiąkując zębami i garbiąc się, do drzwi. Otworzył je po chwili dzielnie, a czekający tam Makara, będący pewien że to tylko błąd systemu i wyszukiwarka zaraz znów zacznie działać, zwrócił ku niemu zdziwiony wzrok. Już miał powiedzieć z uśmiechem "Dzień Dobry Panie Captor", ale ten wydał z siebie piskliwy wrzask na pół bloku, brzmiący prędzej jak wrzask wiewiórki niż chociażby dziewuszki, po czym zatrzasnął drzwi, od razu barykadując je najbliżej stojącą komodą. Odetchnął głęboko, jakby dopiero teraz z jego płuc wyleciała odbierający mu oddech pszczoła Maja Hyży. - K-kto to był?! - wrzasnął, opluwając się ze strachu, podobnie jak jego starszy brat. Karkat pacnął się otwartą dłonią w czoło, po czym westchnął z goryczą.
- TO BYŁ GAMZEE KRETYNIE!
- Wyglądał jak połączenie biiurowego mordercy z horroru ii klauna z cyrku w Kabulu! - momentalnie założył rondel na głowę w celach obronnych, irytując tym samym Vantasa. Zupełnie jakby sam nie dzierżył parasolkę.
- SOLLUX, ON NIE MA NIC WSPÓLNEGO Z TWOJĄ PARANOJĄ NA PUNKCIE KABULU.
- To niie paranoja, próbuję was o2trzec ale wy tego niie doceniiacie. - chrząknął. - 2łodkii Jezu, co siię z niim stało...
- PRAWDOPODOBNIE TO TYLKO W ŚWIETLE ALE... WIEM COŚ O TYM, UWIERZ. NIE WIEM GDZIE SIĘ PAŁĘTAŁ ALE... CZEGO ON CHCE?! - złapał się za głowę zupełnie nie wiedząc co zrobić. Captor pociągnął go za ramię w celu przyjacielskiego​ gestu z gównianego filmu o przyjaźni przyjaciół, ale ten upadł mu wprost w ramiona z których równie szybko został zrzucony na ziemię. Vantas syczał siarczyście przekleństwa, a Captor położył na nim nogi niczym na podnóżku, ponownie sięgając po swój sok.
- Poczekamy aż 2obiie pójdziie.

Podczas gdy nasi męscy mężczyźni wtuleni w swoje jakże muskularne ramiona siedzieli razem w kąciku przedpokoju, przepełnieni odwagą, oczekując odejścia dziwnego pana, sam dziwny pan postanowił polizać dzwonek. Nic to jednak nie dało, więc dalej skubiąc kwiatki, wystukiwał marsz turecki na drzwiach co doprowadzało zwykle przemiłą, spokojną i cichą osóbkę jaką był Karkat Vantas do jawnego szału.
- SOLLUX, JA CHYBA-
- Wytrzymaj je2zcze trochę. - poprosił go okularnik, a ten spojrzał na niego jak na przybysza z innej planety. Przecież jeszcze nie zamierzał rodzić… Nagle irytujące odgłosy ustały, a pod pachą Karkata zrodziła się pewna niespokojna myśl.
- NIE, JA MOŻE… - tutaj przełknął dramatycznie ślinę. - MOŻE PÓJDE Z NIM POROZMAWIAĆ?
- Zwariiowałeś!? - oburzył się Sollux, plując nieco otoczenie śliną, przez co w pewien sposób przypomniał mu się jego przodek. Chłopak zrzucił Karkata ze swoich wysportowanych kolan. - Je2teśmy mę2cy, ale niie aż tak!
- JA…
- Zapomniiałeś już co 2iię wtedy 2tało?! - zagrodził mu drogę, kiedy tamten próbował się podnieść. Rudowłosy zacisnął pięści. Jakaś część jego naprawdę chciała przyjąć Gamzee’ego… Jeśli przez pewien czas Tavros miał go pod dachem, to może jakoś go… naprostował? Sam nie wiedział jak to ująć. Starał się za wszelką cenę wymyślić dla niego jakąś wymówkę. Chciał, żeby Makara wyjaśnił mu całe to zajście, swoje zachowanie. Jakiś logiczny powód, dzięki któremu będzie mógł mu to wszystko wybaczyć. Właśnie ta część wstała teraz, wzięła się w garść i podeszła do drzwi. Sollux dramatycznie rzucił się w jego stronę z wyciągniętą ręką, krzycząc “NIIE!”, lecz było już za późno. Chłopak powoli nacisnął klamkę, gotów spojrzeć bestii w oczy. Gotów. Nie bojąc się zupełnie niczego.
Drzwi okazały się jednak dosyć ciężkie do przepchnięcia, a na korytarzu… nikogo nie było. Vantas zmarszczył brwi, lecz po chwili spojrzał na dół, wydając z siebie cichy pisk, gdy ujrzał klałna w garniturze leżącego na podłodze, żującego w pysku coś zielonego.
- Br0H… hOnK.

- G-GAAMZEE... CO TY ROBISZ... NA PODŁODZE...? - To było póki co pierwsze pytanie z ośmiu tysięcy które miał ochotę zadać. Nie był nadal pewny czy był do dobry pomysł, a parasolkę zostawił w ramionach dzielnego obrońcy. Cofnął się parę kroków kiedy Makara spojrzał w jego kierunku tymi oczami flaminga, jednak jego plecy natknęły na drzwi. Co? Sollux je zamknął?! - DZIĘKI CAPTOR, PRAWDZIWY Z CIEBIE KUMPEL - wydarł się do niego przez ścianę, a ten zapewne już dawno bunkrował się pod stołem w bazie z poduszek. Gamzee szczęśliwy że wreszcie widzi swojego ukochanego przyjaciela wyszczerzył się, tym razem nie powstrzymując zębów którym nie będzie mówił jak mają żyć, przyprawiając tym samym Vantasa do ciarek na plecach. Jakby nie miał w sobie tyle męskości pewnie pomyślałby o rozryczeniu się i ucieknięciu przez okno na piątym piętrze.
- BrO! pOwIeDz Mi, jAk SiĘ mIeWaSz? - zapytał Makara podnosząc się z ziemi, przypominając przy tym niedźwiedzia brunatnego budzącego się ze snu. Przerażony Karkat począł z nerwów skrobać listwę z drzwi swego najdroższego przyjaciela, kiedy do Klaun zbliżył się do niego tak blisko jak wiewiórki gdy starają się o młode.
- EEEE... JA... NIE WIEM... - odparł najbardziej inteligentne co mu przyszło do głowy.
- JaK tO nIe WiEsZ? - zapytał zdziwiony Makara. Za chwilę wciągnął go do światła w końcu korytarza, przy łapaniu jego ramion doprowadzając go do wylewu. W świetle faktycznie obaj byli lepiej widoczni, więc obaj od razu dostali zawału serca. Pod tą oto mrygającą jak impreza epileptyków lampą typową dla szkolnej stołówki wyraźnie widoczny był spory opatrunek i śliwa pod okiem chłopaka, dlatego iż włosy miał spięte jakimś spinaczem który znalazł pod łóżkiem Solluxa, a Gamzee mógł zademonstrować mu swój nowy, odpicowany image. Vantas robił wielkie oczy z wzrokiem jednoznacznie twierdzącym "Witaj kimtykurwajesteś​", a Makara filozofował nad jego tragicznym stanem. W końcu przypomniał sobie że sam mu to przecież zrobił. Momentalnie uszy mu oklapły i trochę speszył się pod pachą, co przypominało taniec pod tytułem "muszę do łazienki". W końcu nie wiedząc co zrobić wcisnął mu w dłonie doniczkę.
- To KwIatKi PiĘkNe DlA cIeBiE, kUpIłEm Je U tAkIeJ mOthErFucKerSkO MiłEj pAnI pRzY cMeNtArZu... - odparł. Rudzielec zmarszczył brwi i otarł pot z karku, pewien że jego były kumpel wcale nie musiał udzielać mu tej informacji. Mimo to ten gest z jego strony wydał mu się niespotykanym zjawiskiem z jego strony, nawet jeżeli chyba nie do końca o to miało chodzić. Uśmiechnął się krzywo, cały czas zalewając potem, oraz przyjął podarek, dopiero teraz zauważając że prawie wszystkie kwiatki zniknęły. To była magia. Albo ktoś je odgryzł.
- GAMZEE... CZY TY NAPRAWDĘ WPIERDOLIŁEŚ TE BRATKI...? - zapytał niepewnie.
- NiE wIeM o CzYm MóWiSz BrO, tAkIe JuŻ bYłY. - odparł, ale po chwili nachylił się nad nim i szepnął. - PsSsT, PoDeJrZeWaM żE tO tA sInIoRitA z CmEnTaRzA, aLe JakBy Co AnI MoThErFucKeRsKiE​gO sŁoWa... - Karkat nawet nie zamierzał się domyślać, do prostu odstawił doniczkę na okno i przyjrzał się niepewnie swemu przyjacielowi, o ile nie był to całkiem dobry aktor, który zachowuje się praktycznie jak Gamzee w wersji bez narkotykowej i jednocześnie wygląda jak połączenie biurowego mordercy z horroru i klauna z cyrku w Kabulu. Wyglądało to lepiej niż jego zwykła wersja, jednakowoż chyba twórcy tego wytworu obrali zły kierunek. Jakby tak podesłać go Kanayi... Nad tym powinien zastanowić się potem, dopiero jak określi czy Gamzee przyszedł tutaj aby zabawić się z nim w Happy Tree Friends, oddać skończony posiłek w doniczce, czy może po prostu chciał go... Przeprosić?
- CZEGO TUTAJ CHCESZ...? - zapytał, mając na myśli mieszkanie Solluxa, bo raczej nie przyszedł po to aby zwiedzić korytarz.
- ChCiAłEm CiĘ oDwIedZiĆ, wRęCzYć Ci KwiAtY i pRoSiĆ CiĘ aByŚ wRóCiŁ jUż Do NaSzEgO mIesZkaNia I ObIeCujĘ żE jUż NiE bĘdĘ tAk RoBił, tO zNacZy pRzEkReŚlOnE rObIł i NaPiSaNe Że WpAdAł W sZaŁ i TeRaZ wYjMiJ dO nIeGo RęKę i ŁaDnIe PrZePrOś. - wyrecytował ze ściągi na ręce, a dopiero po minucie przywalił sobie w łepetynę i podał mu rękę, to znaczy najpierw nogę, ale potem rękę i uśmiechnął się szeroko, lekko śliniąc oraz dodając: "PrZepRasZaM, hOnK".

Karkat zamrugał kilkakrotnie swoimi paczadłami. I co teraz? Wszystko leży w jego rękach. Nie wie, jak mogą potoczyć się jego losy w zależności od tego jaką podejmie decyzję. Tysiące babć wgapiających się w ekran TVP kultura obserwowało teraz jego poczynania, wstrzymując oddech. Mógł nawet wyraźnie słyszeć, jak jedna krzyczy do drugiej “Jadzia, trzymaj mnie!”, resztę innych starszych pań przyjmujących zakłady na własne szczęki o to co teraz zrobi oraz chórek kościelny, śpiewający “i will go down with this ship“, trzymający się w górze za ręce. Oczami wyobraźnia widział nawet Solluxa, który nie płacił za tak wygórowane programy, wobec czego ślęczał teraz pod drzwiami z przytkniętą do nich szklanką i nasłuchiwał całego zdarzenia.
- GAMZEE.. TY GŁUPIA CIOTO… - wyznał swojemu przyjacielowi, patrząc na wyciągniętą w jego kierunku dłoń. - CHYBA… CHYBA MUSISZ DAĆ MI TROCHĘ CZASU… JA… NIE WIEM…
- Pomogę cii podjąć decyzję. - usłyszał za sobą i zobaczył jak drzwi otwierają się na setną sekundę. Captor miłosiernie wepchnął mu do rąk jego kurtkę. - Pa. - już miał wracać do środka, kiedy popatrzył na trzymane w rękach Karkata kwiaty i wyrywał mu prezent z rąk jako przynależną zapłatę za wynajmowany do tej pory pokój. - A doniiczkę 2obiie wezmę. W ramach 0d2zkodowaniia.
Drzwi zamknęły się z impetem. Sollux zniknął.
- CAPTOR TY DUPKU!
Lecz zanim Vantas zdążył odwrócić się i zacząć pięściami okładać Bogu winny kawałek drewna, poczuł czyjeś ramiona przyciągające go do siebie.
- GA-GAMZEE, CO TY-
- jEŚli NiE bĘdZIe chCIał sIĘ zGoDziĆ tO gO pRzYTul DzIWNy nAWiaS DWukROpek NAwiaS. - przeczytał ze swojej drugiej dłoni, tym razem solucję dodaną już od jego samego, byczego przyjaciela. Karkat przez chwilę wahał się co ma zrobić z tym fantem. Ostatecznie jednak ostrożnie położył ręce na plecach Makary. Tęsknił za nim. I chyba właśnie powiedział to na głos…

- Ja Za ToBą TeŻ bRo. - odparł zadowolony Makara, wchłaniając jego zapach nozdrzami niczym najsłodsze perfumy. Karkat szybko jednak oprzytomniał i odepchnął go od siebie jak dzikiego jeźdźca na rolkach pędzącego w jego kierunku.
- DOBRA, DOSYĆ TEJ CZUŁOŚCI... CHODŹ DO DOMU, BO MAM JUŻ DOSYĆ TEGO SKURWIELA! - wykrzyknął i pogroził w kierunku mieszkania numer 22 pięścią, wiedząc że jego przyjaciel słyszy. Miał mimo wszystko świadomość że w nocy i tak usiądą razem do CS'a i po godzinnym wrzeszczeniu na siebie pogodzą się na jednej z map. Vantas skierował się ponurym krokiem w stronę windy, a Makara po chwili pomknął za nim, szczerząc się jak Tavros do krzesła. Po chwili obaj przystojni mężczyźni stali już w klaustrofobiczni​e małym, klekoczącym pokoiku, oczekując na to aż może kiedyś dojedzie na parter. W czasie drogi raczej utrzymywali dystans, Gamzee napisał do Tava że operacja poszła zgodnie z planem, a Aradia postanowiła niepokoić Karkata, wysyłając mu siedem tysięcy wiadomości do tego na telefon Makary, pytając o każdy szczegół. Ten nawet jej odpisywał, mimo goryczy i zmęczenia, używając nawet średnio do dwóch przekleństw na wiadomość. Poza tym pisanie na zupełnie stłuczonej, umazanej czymś szybce nie było proste. Podróż na przystanek okazała się być zaskakująco długa, gdyż w sumie za cholerę nie znali okolicy. W końcu jednak Gamzee wyznał że strasznie chce mu się sikać, więc Vantas, wzdychając przy tym jak Ądżej, zarządził postój przy najbliższej stacji benzynowej. Makary nie było całkiem długo, ale wcale go to nie zdziwiło. Siedział gdzieś z boku grając w Angry Birds, kiedy to usłyszał wrzaski typu "MOJE DZIECKO!" albo "MOJA STOPA!!!", szlochy oraz groźby. To mogła być tylko jedna rzecz na świecie. Terezi na pojeździe dwukołowym. Vantas krzyknął i nie zdążył odskoczyć w bok, jednak rower zatrzymał się dokładnie centymetry przed nim z wyraźnym i niszczącym bębenki piskiem. Dziewczyna wyszczerzona i zadowolona zeskoczyła z niego, zostawiając go praktycznie na środku ulicy, po czym poszła w stronę sklepiku, nawet nie zauważając chłopaka. Bo niby jak?! Nadal zszokowany Vantas szybko chwycił za rower i odsunął go na bok, po czym pomknął czym prędzej za idącą jak burza dziewczyną.
- TEREZI?! CO TY TU ROBISZ?! - zapytał, a ta od razu odwróciła się w jego kierunku ze zmarszczonymi brwiami.
- B4BCI4? - przechyliła głowę, a Karkat zrobił wielkie oczy. Naprawdę brzmiał jak babcia?!
- NIE GŁUPIA, TU... - nie dokończył warków, bo ta chwyciła za jego ramię i podniosła je do gwiazd, zaraz wąchając jego pachę.
- K4RK4T!- wykrzyknęła uradowana, a Vantas nawet nie chciał zastanawiać się nad tym jak to dzięki temu ustaliła. - 444CH, BO WIDZISZ MÓJ DROGI, Z4 NIC W ŚWI3CI3 NI3 MOGŁ4M ZN4LEŹĆ MIĘSN3GO W INT3RN3CIE.
- JESTEŚ NIEWIDOMA.
- MYŚLI5Z Ż3 TO DL4T3GO NI3 CHCĄ MNI3 W Ż4DNYM MIĘSNYM? - zmarkotniała.
- NIE, UGH, NIEWAŻNE! - złapał się za głowę. - POJECHAŁAŚ NA ROWERZE SZUKAĆ MIĘSNEGO?
- T4K. - skinęła bez krępacji głową. Ten pacnął się otwartą dłonią w czoło.
- NIE MAM PYTAŃ. MY Z GAMZEEM SZUKAMY PRZYSTANKU. CZY MOŻE, JAKIMŚ CUDEM, WIESZ GDZIE JESTEŚMY?
- NI3, J3CH4Ł4M WCIĄŻ NA WSCHÓD. - Vantas wyobraził sobie jak przejeżdża przez te ulice, fabryki, kioski, kina, po drodze taranując wszystko co żyje, więc westchnął jeszcze głośnej niż wcześniej.
- HeJ mOthErFuCkErS! - wykrzyknął zadowolony głos zza ich pleców. Stał tam nie kto inny jak Gamzee, który zapinał jeszcze rozporek, a na wywalonym języku miał kostkę do toalety.

Terezi skierowała węch na Karkata i na dziwnego człowieka w garniturze, którego nigdy do tej pory nie widziała bo nawet nie miała jak. Przez ułamek sekundy pozazdrościła mu żelka na języku który pachniał zajebiście, poczym wzruszyła ramionami i poszła po swój rower znajdujący się na jednym z dystrybutorów paliwa, zupełnie zapominając po jakiego grzyba w ogóle się zatrzymywała, bo na pewno nie po pieczarki. Ściągnęła swój dwukołowy pojazd, niechcący przy tym łamiąc kierownice, ale zaraz naprawiając ją na ślinę.
- To n4r4zk4 fr4j3rzy, j4 musz3 j3szcz3 od3br4ć b4bc13 z W4tyk4nu! - pożegnała się z nimi uroczo, jednak Karkat w desperacji rzucił jej się pod koła. - A n13ch to, n4w3t się ni3 rusz3, 4 tu już m4m w13wiórk3 pod koł4m1! 4 pot3m się j3szcz3 c1 z13loni cz3p14ją…
- TEREZI, MOŻESZ NAS PODWIEŹĆ? CHYBA SIĘ ZGUBILIŚMY! - powiedział szybko, zanim ta znów zaczęła pedałować po jego przedsionku nerki.
- O j4 c13ż p13rdzi3l3, w13wiórki g4d4ją! - krzyknęła, zakładając mu kask na głowę. Vantas nie wiedział co się dzieje, przecież jeszcze przed chwilą miała go za wiewiórkę. I skąd niby ten kask w kolorowe smoki?! Z kieszeni? - Ws14d14j, chłop14! Szalona​ kobieta chwyciła go za rękę i podniosła jednym susem, sadzając go przed sobą w koszyku na zakupy. Rudowłosy był w tej chwili przerażony, podczas gdy wniebowzięta Terezi robiła właśnie zakręt na wschód, szykując się do wystartowania na autostradę. - NO TO J4DZ1M, MO1 KOCH4N1! KOMU W DROGĘ T3MU ZUP4! Karkat nie ogarniał co się dzieje. W pośpiechu zaczął rozglądać się za swoim przyjacielem.
- G-GAMZEE, WSIADAJ! - krzyknął, zaczynając machać rękami w kierunku Makary. Ten w ostatniej chwili niczym lew rzucił się na Pyrope, wchodząc jej na barana, kurczowo trzymając się jej twarzy, zahaczając przy tym o nos. - CHYB4 J4K4Ś KUR4 ZN1OSŁ4 M1 J4JKO N4 PL3CY! - krzyknęła Terezi, śmiejąc się wesoło,​ a Karkat mógłby przysiąc, że nie zna żadnego narkotyku, który powodowałby aż tak drastyczne działania.
- TEREZI, P-POCZEKAJ! MOŻE PRZENIOSĘ SIĘ NA TYŁY, INACZEJ NIE ZOBACZYSZ PRZECIEŻ DROGI! - zawołał do niej.
- O TO WŁ4ŚN13 CHODZ1, H4H4H4H4! N4 OGÓŁ J3ST3M ŚL3P4, T3R4Z TY BĘDZI3SZ MO1M1 OCZ4M1!
- CO?! - wrzasnął Karkat, dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. Lepiej późno niż wcale. Zaczął się wiercić i awanturować, a piski opon i rozkoszny wydźwięk przejeżdżających​ obok samochodów był coraz bardziej wyraźny. - NIENIENIE, ZATRZYMAJ TO! Karkat próbował wyszarpać się z koszyka, ale każdy atom jego tyłka wepchnięty był do środka na niemazmiłuj. W dodatku jakiś metalowy guzik z jego zardzewiałych dresów zaklinował się pomiędzy drobniutkimi kratami. Nic nie dały jego błagania o litość i szczekania godne malutkiej cziłały.
- Z DROG1 P3DZI3, T3R3Z1 J3DZI3! - wrzasnęła dopingująco, wyjeżdżając na ruchliwą ulicę.
- tAAaAaaAKk! - Gamzee rozprostował swoje skrzydło-ramiona​ niczym Kate na skraju Titanica, zaciskając kolana na twarzy Pyrope szczerzącej zęby i pedałującej jak prawdziwa diablica.
- NIEE EEEEEEEEEEEEEEEE​EEEEEEEEEEEEEEEE​EEE!! - wrzeszczał Karkat jakby obdzierali go ze skóry, co chwile swoje “niee!”, przerywając po prostu przerażonymi na amen krzykami, kiedy jako pierwszorzędny widz miał widok na maski aut. - TEREZI, ZAWRÓĆ, JEDZIEMY POD PRĄD, AAAAAAAAAAAA! - wrzeszczał jak opętany, kiedy znów przez ostry zakręt Terezi zdążyli w ostatniej chwili wyminąć pędzące 120/h auto fiat 125p. Przed nosem mijały mu miliony samochodów, motorów i traktorów, oślepiając go swoimi reflektorami. Dziewczyna prawdziwym cudem wymijała swoich przeciwników. - T4K J3ST SZYBC13J! - oznajmiła mu tylko, wierzgając nogami tak, że pedały od roweru wrogo zapłonęły ogniem jej rozpalonych skarpet. Gamzee zlizywał z twarzy muchy, które nie zdążyły uciec i z impetem lądowały na jego twarzy w stanie tragicznym. Od czasu do czasu trąbił też swoim “HONK HONK” na innych kierowców jak profesjonalista.​ Karkat wciąż się darł, wysiłkom jego gardła nie było widać końca. Oczy same poczęły mu łzawić od zadziwiającej prędkości 420/h. Nie wiedział co się dzieje. Miał dość już po dwóch minutach nieustannego wrzeszczenia. Bał się, do cholery!
- GAMZEEEEE! - wydarł się resztkami sił, wkładając w to cały wysiłek swoich płuc i wnętrzności. - GAMZEE, RATUJ NAS! - wrzasnął zrozpaczony, kiedy właśnie otarli się kołem o jakiegoś tira.
- J4K J3ŹDZ1SZ, B4R4N13! - krzyknęła za nim Terezi, wymachując złowrogą pięścią. Kiedy Vantas zdołał chociaż na sekundę otworzyć oczy, przeżył kolejny szok, gdyż Makara przybyły na ratunek, siedział właśnie skulony w rogu koszyka, jakimś cudem znajdując sobie kawałek wolnego miejsca. Wiatr uderzyła w ich twarze tak, że Karkat ledwo co widział z burzy swoich rudych włosów, przylepiających mu się do gałek ocznych i włażących do gęby nawet bez otwierania ust.
- wZyWaŁEś mOtHeRfUCkEr? - powitał go niczym magiczny dżin, któremu ktoś właśnie potarł lampę. Bez skojarzeń plz.
- ZABIERZ NAS STĄD! - krzyknął desperacko w odpowiedzi, bojąc się teraz jak jeszcze nigdy. Nigdy nie przypuszczał, że może być coś gorszego niż rollercoaster. Tymczasem Terezi biła wszystkie atrakcje w parku rozrywki na głowę. Jeśli ktokolwiek szuka adrenaliny to polecam, Karkat Makara. Chwila, co!?
- jAK sObIE żYcZy MóJ pRzYjACieL. -Gamzee wziął go szybko pod swoją wypielęgnowaną pachę, prostując się i starając się utrzymać równowagę na koszyku roweru, na dwóch nogach. Szykował się właśnie do fachowego skoku, a wtórował mu przy tym Karkat i jego wrzaski.
- pAmiĘTAj, pTaKI zAwSzE LaTAją Po tO bY LAtAć. - wyznał swą głęboką myśl i skoczył do góry, robiąc piruet w powietrzu. Dla Karkata całą wieczność trwała ta podróż po niebie, dopóki nie upadł na Makare i nie przeturlał się obok niego na żywopłot w który wpadli. Oddychał ciężko, przewracając się wśród drobnych liści i biedronek, płacząc z nagromadzenia emocji i strachu. Podniós​ł się ledwo na sprężystym krzaku, dostrzegając w oddali Terezi na swoim prywatnym highway to hell/Watykan, niepotrzebne skreślić. Cóż, może uda jej się w końcu odebrać babcie… Po paru sekundach za nią przemknęło kilkanaście radiowozów, motory policyjne i nawet sam helikopter. Geez, chyba ścigają ją całe Stany Zjednoczone… W GTA miałaby już chyba osiem gwiazdek jak nic, nawet jeśli to niemożliwe. Bardzo prawdopodobne jest za to, że jutro jej rozmazana twarz widnieć będzie na listach gończych w całej Ameryce. Karkat podniósł głowę, żeby może zorientować się, gdzie się znajdują o ile w ogóle taki nolife jak on będzie w stanie rozpoznać nową mapę i lokacje. Po chwili jednak zobaczył obskurny blok i parę znajomych mu napisów po lewej stronie ściany. Łezka zakręciła mu się w oku.
- GAMZEE… GAMZEE, PATRZ, JESTEŚMY W DOMU! - krzyknął uradowany.
- wIEdZiAłeM MoThErFuCkEr : o) - uśmiechnął się tym swoim przerażającym uśmiechem. Karkat odwzajemnił gest, wydłubując gałąź spomiędzy zębów.



wtorek, 1 września 2015

● GamKat - Chapter 2 ●

Może nie była to odpowiednia godzina na wyprowadzki. Ani na wieczorne spacery. Ani na herbatnikowe spotkanie z kumplem, z którym jeszcze niedawno darło się koty przez łącze internetowe. Koty.. Chłopak wzdrygnął się na samą myśl. Chyba już nigdy nie będzie w stanie spojrzeć na te urocze zwierzątka w ten sam sposób. Wciąż nie mógł wyjść z szoku, w jakim pozostawił go jego, khem, "najlepszy przyjaciel". Najgorszy najlepszy przyjaciel na świecie. W parę chwil zdołał znaleźć się naprawdę daleko mieszkania. Nic dziwnego, kto by nie zwiewał po czymś takim gdzie erokozy rosną? Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak szybko idzie. Co chwilę się odwracał, jakby w obawie że klałnowaty osobnik podąża krok w krok za nim. Nie wiedział dokąd zmierza, co chwilę błądził, albo chodził w różne strony zupełnie jakby się zgubił. Rozglądał się na boki, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Po prostu szedł, nie mogąc poukładać w głowie myśli. Jedynym wyznacznikiem drogi były dla niego żywopłoty przy blokach, na które okazjonalnie wpadał, albo latarnie, rzucające słabe, pomarańczowe światło na ulice. Oczywiście, mógł przecież wyjąć telefon i użyć latarkowej aplikacji, żeby jakkolwiek sobie wspomóc w tej wycieczce. Szkoda tylko, że zapomniał go z domu. Jak i całego bagażu, bo nie miał zamiaru do owego mieszkania już nigdy więcej wracać. Może i dawał od siebie mało hajsu, dzieląc ten burdel z Makarą, ale nie chciał płacić za to małe mieszkanko swoim życiem. Są jakieś granice, no nie? Karkat nie miał pojęcia gdzie mógłby się zatrzymać. Jedyne co przychodziło mu do głowy to niezapowiedziana​ wizyta u tego przemądrzałego jodo-podobnego imbecyla w niebiesko-czerwo​nych okularach, które nosił jakby rzycie było jebanym filmem 3D action. Całe szczęście miał ze sobą portfel w kieszeni kurtki, na wszelki wypadek (no, tak jakby dresy chciały coś pożyczyć). Nadal cały drżał, obejmując się ramionami. Wydawało mu się, że błądzi po mieście zaledwie kilka sekund, w rzeczywistości minęło o wiele, wiele dłużej. Z tego całego zamieszania przestał bać się nawet całego powszechnego "zua" takich obskurnych osiedli. Koniec końców, dotarł wreszcie przed klatkę, w której mieszkał jego przyjaciel. Przynajmniej taką miał nadzieję, nie często go odwiedzał, a adresu nie było widać przez otaczającą go ciemność. Wszedł na schody, siłując się przez chwilę z drzwiami od klatki, poczym postanowił jednak użyć czegoś takiego jak domofon. Ta, teraz jeszcze przypomnieć sobie numer jego mieszkania, a przynajmniej chociaż nazwisko kumpla. Oczy Karkata zdążyły się nieco przyzwyczaić do ciemności, więc będąc w połowie pewnym, że dzwoni pod właściwie miejsce, czekał aż ktokolwiek podniesie słuchawkę. Takie slumsy i muszą mieć wszczepioną nowoczesną technologię, no. Chłopak już właśnie miał się wkurzyć i przycisnąć owy domofon ze złością na co najmniej 5 minut, dopóki ktoś nie odbierze, kiedy nagle rozległ z urządzenia rozległ się kobiecy głos.
- tak? Na początku wytrzeszczył oczy, nieco zdezorientowany.​ Szybko jednak uświadomił sobie kto może gościć u Solluxa o tak późnej godzinie.
- ARADIA? HEJ...WPUŚCISZ MNIE?
- karkat? - wydawała się być chyba bardziej zaskoczona niż on sam.
- c0ś się stał0? czekaj... - tutaj na chwilę jej głos trochę zaniknął. - wejdź.
- DZIĘKI. - westchnął tylko, słysząc jakiś irytujący dźwięk i popchnął drzwi, które nareszcie się otworzyły. Czuł się jak zmęczony wędrownik, który wreszcie znalazł jakieś schronienie. Nie wiedziałby gdzie ma iść, gdyby nie usłyszał cichego skrzypnięcia drzwi na pierwszym piętrze i znajomej sylwetki, stojącej w drzwiach, która do niego machała. Wszedł po schodach, wspomagając się nieco ścianą. Gdy znalazł się już przed drzwiami, dziewczyna cofnęła się do środka, wpuszczając go do mieszkania. Wewnątrz panował zupełny mrok. Prąd oszczędzają, czy co? Jedynie charakterystyczn​e, niebieskie światło gejmera z pokoju dalej mogło wskazywać na obecność domowników. Z tego co było mu wiadomo, Captor wstał dopiero tak około siedemnastej, więc nie miał co się przejmować czymś takim jak zmęczenie.
- hejka, c0 jest? - spytała dziewczyna, ni to radośnie ni to z lekka zmartwiona, zamykając za nim drzwi. - k0lejna kłótnia z gamzeem? myślałam, że zazwyczaj t0 0n ląduje na dworze..
- UGH.. - to tyle co na razie miał do powiedzenia Karkat w tym temacie. Zwykle było tak jak mówiła Aradia, szkoda tylko że ostatnio Gamzee przez kilka ostatnich tygodni zdążył przeistoczyć ich dom w schronisko dla kotków, a siebie samego w sadystę i zabójcę. Cudownie. Chłopak wciąż stał w przejściu, nie wiedząc czy jakkolwiek może ruszyć się do środka. Nie chciał im przeszkadzać, chociaż z drugiej strony gdzie niby miałby zostać jak nie tutaj?
- sp0k0jnie, m0żesz przen0c0wać. - albo mu się wydawało, albo w tych ciemnościach Aradia wesoło do niego mrugnęła. - ja tu tylko siedzę i patrzę jak s0llux gra. 0kazj0nalnie jem zupkę chińską. - wskazała kciukiem za siebie, a Karkat mógł dostrzec kontury miski tymczasowo położonej na komodzie. - m0że też chcesz
? - NIE, DZIĘKI. - burknął tylko, udając się za dziewczyną do pokoju Solluxa, z którego już dało się słyszeć dźwięki jednej z ich ulubionych strzelanek. Aradia usiadła na łóżku obok biurka, ciumciając swoją zupkę w spokoju. Captor łaskawie na chwilę zaprzestał grania, by okazjonalnie opieprzyć swojego 'kumpla' za wpraszanie się do niego w środku nocy.
- Mogłeś chociiaż uprzedziić, że przyjdzie2z. - mruknął niezadowolony, odwracając się w jego stronę. Uniósł brew, choć Karkat ledwie to dostrzegł, wciąż milcząc. Vantas nie miał jak go uprzedzić o swoich odwiedzinach, w końcu ZAPOMNIAŁ TELEFONU. Poza tym, jego szanse na zabranie go w tamtej chwili równały się zeru. Świetnie, ciekawe jak jutro porozumie się z Terezi. Chociaż miał teraz inne problemy na głowie niż jakieś spotkania. Ciarki przeszły mu po plecach, wspominając słowa które jeszcze kilka minut temu wypowiedział Gamzee. O tym, że...ugh. Karkat chciał im powiedzieć o tej całej chorej sytuacji, ale nie wiedział za co się zabrać i czy to na pewno dobry pomysł.
- karkat, mówiie do ciiebiie. - powtórzył Sollux, wyrywając Vantasa z trybu myśliciela. - pytałem, czy cie może zabiilii? Captor​ i to jego jebane, (ironiczno)sarka​styczne poczucie humoru. On to wiedział kiedy się odezwać.
- WYOBRAŹ SO- chciał wrzasnąć Karkat, ale momentalnie urwał, gdyż przerwał mu najdroższy przyjaciel, jakim był cholerny ból głowy bądź też pękająca skroń, po tym jak adrenalina zaczęła stopniowo opadać. Chłopak poczuł jak uginają się pod nim kolana i z głośnym sykiem, osunął się w dół po ścianie. Megido popluła się vifonem, a Sollux w mgnieniu oka znalazł się tuż przy nim, kucając obok.
- ej, co je2t grane? - spytał, a w jego głosie jak rzadko kiedy zdawało się słyszeć lekkie, drobniutkie zmartwienie. Chwycił przyjaciela delikatnie za ramię i próbował go postawić z powrotem na nogi. - aradiia, zapal światło. Dziewczyna po raz kolejny zmuszona by odstawić swój nocny, świeżo upolowany posiłek. Podniosła się i za sekundę Karkat poczuł się jeszcze gorzej niż przedtem, dzięki tak nagłej zmianie klimatu. Solluxowi raczej nie zrobiło to różnicy, i tak ciągle nosił okulary. W pokoju było teraz jasno, a Aradii wyrwał się zduszony okrzyk. Reakcji Solluxa nie widział, ale sądząc po jego minie gdy otworzył oczy, raczej na miss piękności nie wyglądał. Z jego czoła do samej brody widniała nie do końca jeszcze zaschnięta krew, to samo z jego rękami. Nie wspominając o sklejonych krwią kosmykach o dość nieprzyjaznym, metalicznym zapachu. Sollux podtrzymywał go, pozostając w niemym szoku, a Vantas zanim się zorientował, został pociągnięty za ramię do łazienki i usadzony gdzieś na pralce. Zdołał zobaczyć jak Aradia przeszukuje w pośpiechu szafkę i wyciąga z niej biały, puszysty ręcznik, a potem odkręca kran. Captor tymczasowo zniknął z jego pola widzenia.
- Karkat na lit0ść b0ską, c0 ci się stał0? dlaczeg0 nie mówiłeś 0d razu? - pytała dziewczyna, zaczynając delikatnie obmywać jego ranę. Rudowłosy milczał. Za chwilę do łazienki wparował Sollux z całym asortymentem pierwszej pomocy. To prawda, że czasem potrafił być nieznośny, ale nie cofnął by się przed niczym by udzielić pomocy swoimi przyjaciołom. Tak samo jak Aradia, która coś takiego uważała za priorytet i oczywistość. Owa dwójka wyminęła się w przejściu, Megido pobiegła po coś jeszcze. Tworzyli razem zgraną rodzinkę; zupełnie jak przejęci i martwiący się o swoje dziecko rodzice, którzy nie dadzą po sobie poznać zdenerwowania, by nie wszczynać paniki i nie doprowadzić ich biednego dziecka do płaczu.
- chciielii ciię zamordować czy co? - burknął Captor, robiąc za asystenta i podając dziewczynie różne zawodowe gadżety które ze sobą przyniósł, kiedy tylko ta wróciła. Starała się przemyć jego ranę, podczas gdy Karkat praktycznie wygryzał sobie wargi. Wydawał się być jeszcze bladszy niż zwykle. - to Gamzee to zrobiił? - z ust Solluxa padło ciche pytanie.
- NIE, KURWA, ŚWIĘTA MAKRELA. - wycedził. - OCZYWIŚCIE ŻE ON. MÓWIŁEM CI PRZECIEŻ! - zdenerwował się, jednak towarzyszący mu ból nakazywał się uspokoić. No a poza tym, złość piękności szkodzi...
- Naprawdę? - spytała Aradia, oglądając jego ranę. - myślałam... myślałam, że kt0 jak kt0, ale t0bie.. nic przy nim nie gr0zi.. Chłopak tylko pokiwał głową. Pewnie. Każde jego słowo zakłócało ciszę nocną, więc z dwojga złego postanowił chwilowo zdać się na migi. Stojąca przed nim dwójka wymieniła spojrzenia. Z niewiadomych przyczyn wstrzymali się z wypowiedzią na temat Gamzeego.
- s0llux, spójrz n0 tutaj.. - mruknęła dziewczyna, przykładając gazę do rany. Karkat zmrużył oczy. - ta rana chyba jest zbyt szer0ka.. - czym on ciię w ogóle uderzył? - spytał Captor, krzywiąc się i wraz z nią przeszukując teraz torbę, w poszukiwaniu jakichkolwiek plastrów. Udana zabawa w ostry dyżur..
- Nie mam pojęcia… jakimś.. Tym swoim.. - Vantas nie chciał nawet wracać myślami do tamtej chwili. Machnął na to wszystko ręką. Sollux milczał, skupiony na obecnym stanie poszkodowanego.
- nie m0gę uwierzyć.. Aradia zaczęła zadawać mu masę pytań, między innymi, jak to możliwe że w ogóle znalazł się w okolicy. Chłopak wyjaśnił jej trzy po trzy, darując sobie szczegóły nocnej wycieczki. Jego przyjaciele skomentowali to w dość krytyczny sposób, ale wyjaśnił im, że nie miał czasu na opracowanie strategii dostania się do telefonu i zadzwonienia po pomoc, kiedy wisiał nad nim rasowy sadysta z kijem bejsbolowym. To zdanie dostatecznie ścięło ich pretensjonalny głos.
- Nie n0, nie ma 0pcji. Musimy z nim jechać na p0g0t0wie. - dziewczyna ładnie zakończyła zdobienie skroni swojego rudowłosego przyjaciela i teraz przykładała mu rękę do czoła, badając jego niezbyt obecne spojrzenie.
- Przecież m0że mieć jakiś uraz wewnętrzny. - uraz wewnętrzny to on ma odkąd w ogóle zaczął mieszkać z Makarą… - P0za tym to trzeba będzie zaszyć. Karkat wzdrygnął się na te słowa.

Tavros spał sobie smacznie w swoim niewielkim pokoju, z delikatnym uśmiechem marząc w swych młodzieńczych snach o tym jak spotyka Piotrusia Pana i wzbijają się razem w powietrzu. Nagle jednak smaczny sen przerwał mu cholernie głośny głos Katy Perry i jej Last Friday Night... Podskoczył momentalnie jak poparzony, jednak uświadamiając sobie że to jego okrutna komórka przerwała jego wypoczynek, westchnął z goryczą. Tak to jest gdy nie jest się przyzwyczajonym do tego, że ktoś do Ciebie dzwoni, a telefon masz tylko do oglądania zdjęć szczeniąt... Przetarł oczy i wstał, z ledwością i zmęczeniem unosząc się na łokciach. Chwycił za denerwujące urządzenie i pół przytomnym wzrokiem zerknął na ekranik. Gamzee. Uśmiechnąłby się delikatnie gdyby mięśnie jego rumianej buzi także nie były zaspane. Leniwie nacisnął słuchawkę i przystawił komórkę do ucha.
- gAMZEE,,, jEST ŚRODEK NOCY, cOŚ SIĘ STAŁO,,,? - zapytał cicho, nadal przecierając oczy rękawem od koszuli nocnej.
- EeEeE... - usłyszał dobiegający ze słuchawki smętny głos klauna, przez co od razu wyczuł że coś jest nie tak. Uniósł się lekko wyżej, skupiając. - NiUnIa... MoŻeSz Do MnIe WpAśĆ? PoTrZeBuJę PoGaDaĆ hOnK w HoNk... - wymruczał czarnowłosy. Siedział w tym czasie pod ścianą w swoim mieszkaniu, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić.
Tavros zmarszczył brwi, zmartwiony, po czym kiwnął głową. Sprawa musiała być poważna. Mimo iż wiadomym było że Makara zwykle nie martwił się czymś takim jak sen.
- ,,,dOBRZE GAMZEE. pOSTARAM SIĘ JAK NAJSZYBCIEJ PRZYJECHAĆ,,, pOCZEKAJ NA MNIE,,, - odparł cicho i rozłączył się. Pamiętając, że Aradia postanowiła spędzić noc w mieszkaniu Solluxa. Aż się skrzywił z myślą o tym, że nie dość zwykłych problemów dotyczących zwlekania się z łóżka i porannego ogarnięcia czy nawet prysznica których przyczyną jest niepełnosprawnoś​ć, teraz dodatkowo musi to robić o w pół do czwartej nad ranem, mentalnie nadal będąc w krainie snów. Mimo to, czego nie robi się dla przyjaciół? Wstał podpierając się o barierę łóżka i sięgnął leniwie po wózek. Sollux szybko zarzucił na siebie dżinsową kurtkę. Aradia chwyciła swojego przyjaciela pod ramię i powoli zaczęła schodzić z nim ze schodów. Karkat czuł jak pęka mu głowa, jednak mimo wszystko starał się ukrywać nieustający ból. Captor zamknął drzwi od mieszkania i wyprzedził ich, schodząc ze schodów z prędkością światła. Za chwilę wszyscy znaleźli się na zewnątrz, ale chłodne powietrze tym razem nie podziałało kojąco. Podeszli do jednego z samochodów, stojących przed blokiem na krawężniku.
- Ja pr0wadzę. - zarządziła Aradia, gdy zobaczyła jak Sollux otwiera przednie drzwi. Chłopak wydawał się być zaskoczony.
- Ty siądź z tyłu z Karkatem.
- Co? Niie ma takiiej potrzeby.
- Jest zupełnie ciemn0! Przecież masz 0kulary, więc praktycznie i tak nic nie z0baczysz.
Rudowłosy zbytnio za bardzo nie zastanawiał się co się wokół niego dzieje. Wpakował się na tylne siedzenie, a Aradia zamknęła za nim drzwi od auta. Nie miał siły zastanawiać się po raz kolejny co będzie musiał teraz zrobić, jak postąpić i jak rozwiązać tą całą popraną sprawę. Zagryzał zęby, starając się udawać, że nic się nie dzieje. Interwencja przyjaciół znaczyła dla niego wiele, nawet jeśli wolałby jednak zostać w domu. Za chwilę dołączył do niego Sollux. Siedzieli tak w milczeniu, dopóki wreszcie nie dojechali na miejsce. Szpital do którego mieli się udać nie wyglądał zbyt fenomenalnie, ale nie było też na co narzekać. No, chyba że na znalezienie wolnego skrawka asfaltu na parkingu, co wymagało cudu. Po kilku minutach wreszcie udało im się zaparkować. Co prawda było to dość spory kawałek od budynku, ale lepsze to niż nic. Aradia i Sollux weszli z nim do środka. Parę ludzi snuło się po szaro-białych korytarzach lub z nudów czytało skład leku na kaszel na porozwieszanych plakatach. Sollux załatwił coś w na recepcji, poczym wraz z Aradią, zaprowadzili Vantasa w stronę rzędu krzeseł na drugim piętrze. Chłopak już tak bardzo nie ubolewał, aczkolwiek najdrobniejszy szmer zdawał się być dla niego uciążliwy. Dave Strider zapewne wtrąciłby tutaj swoją uwagę dotyczącą ironii. W końcu to Karkat zawsze był tym najgłośniejszym,​ nawet jeśli nie chciał. Rudowłos​y czekał na swoją kolej, obserwując jak coraz to inni ludzie wchodzą i wychodzą z gabinetu. Aradia zaczęła niespokojnie krążyć w tą i z powrotem. Jej ciemne włosy były rozczochrane, a makijaż nieco rozmazany. Miała na sobie ciemne spodnie i bordową bluzę. Wyglądała na zmęczoną, ale mimo to wyraźnie ją roznosiło.
- To jest po prostu chore. Powinniśmy jak najszybciej zawiadomić resztę. Tavros ma z nim najlepszy kontakt, ale on przecież... - tutaj przełknęła głośno ślinę. Cóż, w końcu Tavros jest jej najlepszym przyjacielem.
Dziewczynę przeszedł dreszcz na samą wizję ich spotkania. W dodatku chłopak na wózku nie jest w stanie zbyt dużo zdziałać w przypadku zagrożenia.
- Przecież jeśli jemu też się coś stanie... W zeszłym tygodniu zaginęła Feferi i Vriska, a to raczej nie zbieg okoliczności . - mówiła głosem zawodowego detektywa, zmartwiona. Sollux wstał i położył jej ręce na ramionach.
- Spokojnie. Nie zapominaj, że jest środek nocy. Tavros pewnie śpi. Zdzwonimy do niego rano. - powiedział. Widocznie potrafił wyczuć kiedy coś mimo wszystko jest nie tak. Dziewczyna była bliska lekkiej paniki, ale tymczasowo zakodowała informacje i przytaknęła.
- Tak.. Masz rację. - odwróciła teraz głowę, kierując ciepły (acz nieco krzywy) uśmiech w stronę Vantasa. - Może przynieść ci wodę? - zaproponowała.
-​ OH.. EM.. SAM PÓJDĘ. - mruknął niemrawo i zaczął zbierać się z miejsca. Już i tak zbyt wiele dla niego zrobili. - Nie, lekarz może cię zawołać w każdej chwili. Poza tym chyba musze się wybiegać. - jak powiedziała tak zrobiła. Za chwilę zniknęła za zakrętem na korytarzu wymalowanym w wesołych przyjaciół Kubusia Puchatka, które drażniły Karkata, przyprawiając go o dodatkową irytację i zawroty głowy. Sollux z powrotem usiadł koło niego. Skrzyżował ramiona i wpatrywał się w jeden punkt przed sobą. Zapewne oby dwoje myśleli o wyjściu z sytuacji. Albo...
- Marnie ci idzie. - burknął Karkat, odwracając głowę, którą do tej pory trzymał opartą o krzesło.
- Hm? O czym mówisz? - spytał, wyrwany z zamyślenia. Spojrzał na niego przez szkła swoich nietypowych okularów, które zgrywały się z prawdziwymi barwami jego tęczówek.
- Z Aradią. Znacie się tyle, wpada do ciebie bez przerwy już prawie 3 miesiące, nocuje, przynosi ci obiad i sprząta mieszkanie...
- Sam sprzątam. Jej nie pozwalam. - wyjaśnił, a Karkat uniósł brwi. - To miłe co dla mnie robi, chociaż nie widzę w tym żadnej potrzeby.
-... Naprawdę? - odparł, czując jak chyba zaraz spadnie z krzesła, wykończony ilością załamania psychicznego w jednym dniu.
-... Wiem do czego zmierzasz. Ale nie mam kiedy jej powiedzieć . - odpowiedział cicho, nieco nadąsany. - Zostaje u ciebie na noc praktycznie codziennie. Masz szansę już od jakichś, hm, TRZECH LAT. - powiedział. Captor zacisnął dłonie w pięści i nerwowo poprawił swoje okulary, mierząc go groźnym spojrzeniem. Nie lubił na nowo poruszać tego tematu.
- Odezwał się ekspert. - burknął, a ten już miał się odgryźć, kiedy pomyślał o Terezi. Właśnie. Będzie musiał równie szybko się z nią skontaktować. Czy Gamzee naprawdę byłby zdolny do czegoś takiego? I w ogóle dlaczego jej groził? Przecież nawet nic mu nie zrobiła. Chyba... - Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie. - powiedzieli na głos w tym samym momencie, w tym Karkat bardziej kierował to do siebie, przyzwyczajony do częstych rozmów z jedynym mądrym osobnikiem z jakim spotykał się dzień w dzień. Popatrzyli po sobie krótko, poczym każdy z nich wlepił namiętny wzrok w seksowną brudnobiałą podłogę. Trwało to kilka minut. Kobieta do tej pory stojąca przy drzwiach toalety, została wywołana i weszła do gabinetu. Vantas był jeszcze daleko w kolejce.
- To... Khm.. - odchrząknął, przerywając tą niezręczną ciszę nurtującym go pytaniem . - Mógłbym... Może... Skorzystać z telefonu? - burknął, a Sollux spojrzał na niego pytająco. - Zatrzymałbym się może.. W jakimś hotelu. Oddam wam pieniądze jak tylko dostane się powrotem do mieszkania. - dodał szybko.
- Daj spokój. Zostaniesz u mnie. - powiedział, ale gdy ten już miał zaprotestować, Sollux uciszył go jednym ruchem. - Wynagrodzę ci to, że ci nie wierzyłem. Gamzee'ego do reszty pogrzało...
Chwi​lowo go zatkało. Zamrugał kilkakrotnie oczami, aż w końcu wybełkotał tylko skromne 'dziękuje', które jak zwykle w jego ustach zabrzmiało odrobinę gburowato. Ech, co zrobić. Ale najważniejsze było to, że pogodzili się i nawet Captor w pewien sposób go przeprosił. Może nie powiedział tego wprost, ale widać było skruchę w jego okularach odbijająca automat z reklamówkami na buty. Karkat dobrze wiedział co chciał powiedzieć. W końcu znał swojego kumpla praktycznie od małego.
- Nie ciesz się tak, Aradia też nie dałaby cię zostawić. - powiedział, psując właśnie tą romantyczną chwilę. - Och, o wilku mowa.
Megido wracała właśnie z plastikowym kubkiem w ręku, już wolniejszym krokiem. W ręce wciąż obracała telefon.
- Ta woda to na końcu miasta? - zapytał Karkat. - nie było Cię z piętnaście minut...
- Wiem, wybacz. Trochę się rozpędziłam. Nawet znalazłam automat z vifonem! - tutaj pomachała im przed nosem swoją zupką chińską. - Był niedaleko od oddziału gastroenterologi​i…
- Obeszłaś cały szpital? Dziewcz​yna wzruszyła ramionami, uśmiechając się łagodnie. Chyba nikogo by nie zdziwiło gdyby zdążyła jeszcze pójść na piechotę do domu i wrócić. Usiadła obok nich, przecierając oczy. Nie była jedyną zmęczoną tutaj... Wszyscy musieli być też chociaż odrobinę głodni. Co prawda nie mieli jak na nowo zrobić zupę (to wymagało pomocy pielęgniarek, które byłyby skłonne udzielić miski i wrzątku, gdyby wcześniej nie zobaczyły Megido kupującej zupki…), ale Aradia połamała posklejany pszczelim woskiem suchy jak wiór makaron i poczęstowała resztę. Po kilku minutach rozmowy o całej zaistniałej sytuacji, nie pozostało im nic innego jak czekanie na swoją kolej. Karkat zaczął zsuwać się z siedzenia. Aradia leżała wygodnie na ramieniu Solluxa, przymykając oczy. Miała teraz na sobie jego jeansową kurtkę, którą heroicznie poświęcił, mimo protestów dziewczyny. W gruncie rzeczy pozostał w swojej koszulce z LOLa, głowę opierając na puszystych włosach Aradii. Karkat spojrzał na nich i przez sekundę pomyślał, że są idealnym przykładem dwójki ludzi, o których związku wszyscy wiedzą, chociaż owe osoby same mogły nie zdawać sobie jeszcze z tego sprawy. Po chwili odpłynął w swoich myślach, jego powieki zaczynały coraz bardziej się kleić. Kąciki ust delikatnie się uniosły. Dopóki nie był sam i miał ludzi po swojej stronie... Wszystko było dobrze.

Tavros był już w metro, w czasie monotonnej podróży w stronę mieszkania przyjaciela. Może i nie była to długa droga, jednakże osób o dziwo nie brakło. Aż dziwne, niektórzy o tej porze śpią... I kto o tym myśli. Przysypiał już lekko głową opartą na barierce, co jakiś czas wracając na ziemię i wzdrygając, bez świadomości tego gdzie się znajduje. Westchnął cicho gdy nastąpiło to po raz kolejny. Nurtowało go pytanie co znowu dręczyło Makare. To... To nie mogło być przecież kolejne z jego "wypadów", w końcu on nie żałuje ludzi. Tak jakby nie miał za grosz serca. Tavros jednak wiedział swoje. Rozejrzał się ukradkiem. Niektórzy ludzie patrzyli na niego krzywymi spojrzeniami, jednakże był do tego przyzwyczajony, mimo to zapewne nadal jego wygląd był zaspany. Poprawił lekko swoje jasno-brązowe włosy, przecierając czerwone od niewyspania oko. Kiedy ponownie postanowił uciąć sobie kilkunastosekund​ową drzemkę, nagle na pół metra rozległ się dzwonek jego komórki, a "LAST FRIDAY NIGHT" sprawiło że najmniej słyszące staruszki podskoczyły na pół metra. Zerwał się, przy okazji uderzając tyłem głowy o inną barierkę.
- aUUU... - jęknął cicho, czemu życie go nienawidzi? Teraz mógł się spodziewać nawet tego że pies do niego wydzwania. W końcu jest czwarta nad ranem! Czemuż by nie?! Ale najpierw musiał odnaleźć komórkę, a głębokie słowa piosenki nie ustawały, przez co ludzie którzy starannie udawali że nie zwracają na to uwagi, ukradkiem patrzyli na niego jak na debila. Nareszcie znalazła się w jego drżących dłoniach! Aradia dzwoniła. To nie zwiastowało niczego dobrego, a mimo to przełknął cicho ślinę i uciszył Katy Perry zieloną słuchawką. Wysłuchał całego jej monologu z niepokojem, kiedy właściwie bardziej skupiła się na vifonie niż na czymkolwiek innym, jednak kiedy usłyszał o tym że Karkat zalega w szpitalu, momentalnie się zmartwił.
- aLE,,, cO SIĘ STAŁO...?
- Gamzee się na nieg0 rzucił. - w tym momencie Tavros spojrzał z lekką grozą na zatrzymujące się przy stacji blisko domu Makary metro. Przełknął cicho ślinę.
- aLE... pRZECIEŻ... - Gamzee nie mógł zrobić czegoś takiego... Co go napadło?
- Nie ważne c0, pr0szę, nie odwiedzaj g0 w najbliższym czasie czy c0ś, p0gadamy 0 tym p0tem przy zupce, póki c0 k0ńczę, więc trzymaj się tam. - dodała słyszalnie zmęczonym głosem, po czym rozłączyła się. Świetnie, tylko szkoda że właśnie do niego podjechał.
- p-pRZEPRASZAM PANA, nIE CHCE ZAWRACAĆ PANU GŁOWY, aLE POMÓGŁBY MI PAN WYSIĄŚĆ,,,? sAM SOBIE NIE PORADZĘ,,, - zapytał najuprzejmiej jak tylko potrafił jednego z pasażerów, uśmiechając się delikatnie. Kto by się oparł tym oczom erokozy? Czarnowłosy przytaknął, zakłopotany jak większość ludzi w takich sytuacjach, jednak podniósł wózek z nie tak wiele ważącym brązowowłosym, po czym wystawił go przez przerwę pomiędzy wyjściem z metro, a stacją. - bARDZO DZIĘKUJĘ, uDANEJ PODRÓŻY. - ten przytaknął, zaraz znikając za wysuwanymi drzwiami. Tavros westchnął cicho. Coś go kuło w sercu gdy ze względu na swoją niepełnosprawnoś​ć, po raz kolejny był uzależniony od ludzi. Często było to przytłaczające, ale niesprawne nogi dało się znieść, a do takiego stanu przyzwyczaić. Pojechał wolno na swym wózku w stronę windy, która na szczęście się tu znajdowała, cały czas rozmyślając nad spotkaniem z Gamzeem. Skrzywdził Karkata... Może nawet poważnie. Jest wściekły? Jeśli ma kolejny atak, Nitram nie ma szans na samoobronę. Z jednej strony bał się o siebie, a z drugiej nie mógł zawieść przyjaciela gdy ten wręcz desperacko go potrzebował. Zdecydował że nie posłucha prośby Aradii i mimo wszystko spróbuje z nim porozmawiać. Znał go długi czas... A mimo to był nieprzewidywalny​. Potrafił być inny... Z drugiej strony serce Tavrosa ściskała groza. Raz bykowi śmierć. Po kilkuminutowych rozmyślaniach na temat życia, oraz trzęsieniu się niczym galaretka o smaku faygo, zapukał cicho do dębowych drzwi. Musiał się przełamać, nie po to ogląda teraz świt po tak męczącej podróży, porannego nadepnięcia na swoje małe, zaspane Shih tzu. Będzie musiał mu to wynagrodzić. O dziwo, przez dłuższy czas nikt nie podchodził do drzwi. Zapukał ponownie, ale nic to nie dawało. Jego lekki strach zastąpiła ciekawość i zmartwienie. Słyszał jego oddech, co dodatkowo go niepokoiło, więc w końcu postanowił wtargnąć do tego siedliska zła. Drzwi były otwarte, więc nie było większego problemu. Przejechał niepewnie przez próg, rozglądając się. Gamzee był zapewne w salonie. W całym domu było prawie zupełnie ciemno, na dworze podobnie, prócz małej mgiełki światła którą dostarczało budzące się, jednak z wolna, słońce. Podążył w tym kierunku z niepokojem. Jednak to co ujrzał jedynie to spotęgowało.
- gAMZEE?! - wyrwał mu się krzyk. Jego przyjaciel leżał pod ścianą, a jego ręka krwawiła zalewając podłogę. Klaun podniósł na niego głowę, uśmiechając się niemrawo z powodu jego widoku. W dłoni trzymał mały nożyk. - c-cO TY ZROBIŁEŚ,,,? - Tavros podjechał do niego co najmniej przerażony, zapominając o wszystkim co mówiła Aradia. Zczołgał się z wózka, pośpiesznie siadając przy nim. - cZY TY,,, - chciał złapać za jego nadgarstek, jednak Makara odepchnął jego rękę.
- NiE dOtYkAj MnIe BrO... - aLE,,, - NiE dOtYkAj. - powtórzył, podnosząc na niego wzrok po raz kolejny, jednak ten był inny. Pełen bólu, oraz czegoś podchodzącego pod obawę. Zawsze trudno było czytać z oczu Makary. Przyćmiewała je mgiełka szaleństwa. Tavros złapał się za głowę nie mogąc znieść widoku jego ran. - To WsZyStKo JeSt Do NiCzEgO tAvBro... - wychrypiał nagle czarnowłosy, spuszczając załamane oczy na swój nożyk. Brązowowłosy westchnął bezradnie, za chwilę się do niego przysuwając. - NiE zBlIżAj SiĘ tAv... - ostrzegł go lekko zdenerwowany Gamzee, odrobinę tracąc kontrolę, ale ten mimo to podniósł w jego kierunku ręce. - ZoStaW... - warknął, jednak ten nadal nie reagował. Makara w końcu nie wytrzymał, złożył dłoń ze scyzorykiem w pięść po czym się na niego zamachnął. Przy uderzeniu, które na szczęście opanował do tego stopnia aby nie wyłamać mu szczęki, nożyk rozciął nieznacznie jego skórę. Do Makary dotarło co właśnie zrobił dopiero po minucie, gdy jego przyjaciel próbował się niezdarnie podnieść na łokciach z zimnej posadzki na którą się przewrócił. Spanikowany i skołowany Gamzee złapał go szybko za ramiona i podniósł, nie puszczając.
- MoThErFuCkEr! NiE wIeM cO mNiE nApAdŁo! WyBaCz... PrOsZę, NiE iDź...! - potrząsnął nim zdenerwowany, będąc pewnym że ten zaraz odejdzie, zostawi go, skaże na samotne cierpienie nad swoimi czynami. Tavros o dziwo wtulił się w niego niespodziewanie,​ uśmiechając się jak zwykle nieśmiało, wprawiając go tym w niemały szok.
- sPOKOJNIE, nIGDZIE NIE IDĘ,,, nIC SIĘ NIE STAŁO. - odparł cicho brązowowłosy. Może i odrobinkę piekło i poczerwieniało, ale to przecież nic takiego. Po chwili poczuł jak silne i drżące ramiona klauna obejmują jego ciało. Może inny by się przeraził, ale na pewno nie on. Gamzee położył głowę na jego ramieniu, a był o wiele wyższy, wąchając jego włosy i smyrając nosem jego szyję. Zawsze pachniały tak samo, jakimś tam pierwszym-lepszy​m szamponem, a mimo to uspokajało go to. Za to o zapachu Makary trudno było powiedzieć cokolwiek miłego... Jego dłoń nadal krwawiła. Tavros w końcu oprzytomniał i odsunął go od siebie ocierając odrobinę krwi z wargi.
- gAMZEE,,, jA JUŻ CHYBA ROZUMIEM CO SIĘ WYDARZYŁO, aLE,,, cZEMU MU TO ZROBIŁEŚ,,,? - złapał go za ramiona, postanawiając odłożyć sprawę rozcięć na potem. Spojrzał mu w jego przekrwawione oczy. Gamzee zacisnął wargi w lekko wykrzywioną linię.
- NiE cHcE gAdAć O tYcH pIeRdOłAcH mOtHeRfUcKeR... NaJlEpSzY pRzYjAcIeL mNiE nIeNaWiDzI? JEsT zE mNą mOtHeRfUcKeRsKo ŹlE... - burczał załamany Makara, a zmartwiony Tavros słuchał go i gładził po rozczochranych włosach. - wIESZ, nIE SĄDZĘ ŻEBY OD TAK PRZESTAŁ CIĘ LUBIĆ,,, nIE MARTW SIĘ, sPRAWA SIĘ WYJAŚNI,,, pÓKI CO PROSZĘ, nAJPIERW ZRÓB COŚ Z TĄ RĘKĄ I NIE RÓB TAKICH RZECZY,,, sTRASZNIE ŚMIERDZISZ,,, pOWINIENEŚ SIĘ WYKĄPAĆ. kIEDY OSTATNIO ZMIENIAŁEŚ UBRANIE,,,? - powąchał jego szyję, ale nie z największą przyjemnością. - oCH GAMZEE, sAME Z TOBĄ KŁOPOTY,,, - westchnął, a czarnowłosy otarł twarz i spojrzał na niego z tępym uśmiechem.
- JeStEś MoIm MiRaClE, TaVbRo. - odparł. Tavros zaczerwienił się momentalnie i odwzajemnił delikatnie uśmiech. - uHM,,, dZIĘKI,,, - ChOdŹ, PoMoGę Ci WsTaĆ, HoNk. - Makara zerwał się na nogi próbując podnieść się z podłogi, jednak przecenił swoje możliwości.
Upadł prosto na przyjaciela z gruchotem jakie wywołały jego gniecione kości, a klaun ważył też zapewne odrobinę. Brązowowłosy złapał szybki oddech, krzywiąc się niemiłosiernie, jednak teraz całą jego uwagę zajmowało zmartwienie.
- gAMZEE,,,! tY SŁABNIESZ! - zauważył szybko, spoglądając na ledwo przytomnego przyjaciela. - iLE TY TEJ KRWI STRACIŁEŚ,,,? jEDZIEMY Z TYM DO SZPITALA,,,! - Makara jednak absolutnie się niczym nie przejmując, zszedł z niego powoli i pomógł mu usiąść prosto, trzymając go za dłonie. Kiwał się we wszystkie kierunki, uśmiechając się bezmyślnie. Nie puszczał rąk Nitrama, trzymał je w swoich i gładził lekko drżącymi kciukami.
- NiE cHcĘ dO sZpItAlA, TaV... LePiEj cHoDźMy Do ŁóŻkA i pOmIzIaJmY sIę TrOcHę... - odparł półprzytomnie, w podobnym stanie kładąc głowę na jego ramieniu, a ten całkowicie zawstydzony oblał się czerwienią na policzkach, które schował za rękami. On majaczył czy tak na poważnie? - nIE MA CZASU GAMZEE, zBIERAJ SIĘ,,,! zARAZ ZADZWONIĘ PO KARETKĘ, sIEDŹ TU GDZIE SIEDZISZ I NIE RÓB NICZEGO GŁUPIEGO,,, - pogładził go po raz kolejny po włosach, gdy ten wedle rozkazu pozostawił głowę wlepioną w jego szyję i wyciągnął komórkę.

- Następny! - zdawało się słyszeć, gdy kolejny pacjent opuścił gabinet szanownego pana doktora w długim, białym fartuchu. Niestety, nawet po swoim okrzyku, dyplomowany chirurg napotkał się z podejrzaną ciszą. Zwykle pacjenci wchodzą drzwiami i oknami, by tylko kogoś wyprzedzić i dostać się do niego na przegląd, a tymczasem… Wyglądało na to, że czeka go upragniona przerwa. Dla pewności wyszedł na korytarz i rozejrzał się za pacjentami do obsługi; jedyne co ujrzał to panią Zosie wiozącą cały asortyment mopów i trójczynę osób, smacznie drzemiących sobie na plastikowych krzesłach tuż przy ścianie. Doktorek wzruszył ramiona, z dwojga złego woląc ich nie budzić. Niby miał jeszcze kogoś na liście, ale… tak przynajmniej może będzie miał okazję napić się kawy w godzinach pracy z jakąś długonogą pielęgniarką. Hehsy. Już właśnie miał się odwracać i cichaczem czmychnąć do środka swojego przyjaznego gabinetu, kiedy na korytarzu dostrzegł swoją największą zmorę… Jeden z jego odwiecznych wrogów, pracujący tutaj na oddziale chirurgii, Dr. Coconut, właśnie dostrzegł go w progu. Potem przeniósł wzrok na pacjentów, śpiących obok automatu… I zrozumiał całą zaistniałą sytuację. Oby dwoje zmrużyli oczy, mierząc się złowrogim spojrzeniem.
- Nie.. Nie zrobisz tego. - warknął nasz kochany doktorek, w obawie że zaraz wszystkie jego pragnienia i plany, legną w gruzach.
- Owszem… zrobię. - odparł urokliwy blond jakim był sam w sobie Coconut. Zanim Dr Fatality zdołał krzyknąć dramatycznie “NIE!” i rzucić się przed siebie jak to w portugalskich nowelach bywa, blondyn właśnie lekko dźgnął w ramię, śpiącą kobietę. Ta od razu otworzyła oczy, nieco zaskoczona, a ujrzawszy przed sobą Coconuta, prawie podskoczyła na miejscu. Prawie. W rzeczywistości jednak zdecydowała się na nieokiełznany odruch, tym samym uderzając Solluxa ręką w nos, którego wystraszone okulary spadły (na szczęście) na kolana.
- Dzień dobry, państwo może do doktora Fatality? - zapytał milutko, a w tle nasz słynny doktorek właśnie załamywał ręce, w myślach powtarzając, że jeszcze policzy się ze swoim nemezis.
- 00ch, tak, em.. - zaczęła, przecierając oczy. - Karkat? Jednak Vantas spał sobie w najlepsze, kolanami sięgając podłogi, z bluzka podwiniętą prawie pod niebiosa. Sollux szturchnął go nogą.
- MWH, JESZCZE PIĘĆ MINUT… - wybełkotał, a Sollux momentalnie założył swoje okulary z powrotem, chwytając go za ramię i podnosząc (już dzisiaj zresztą nie po raz pierwszy.)
- Vanta2, ru2z tyłek, niie mamy cza2u! - warknął Captor. Karkat niechętnie pozbierał się ni to z krzesła, ni to z podłogi. Za chwilę całą trójką skierowali się do gabinetu. Doktor na rzecz utrzymania swojego dobrego wizerunku, przestał wymachiwać środkowym palcem w stronę swojego oddanego Coconuta i otworzył szerzej drzwi, ‘zapraszając’ pacjentów do siebie.
- Dzień dobry. - powitał ich, przeczesując ręką swoje kasztanowe włosy i uśmiechnął się promiennie, ukazując rząd perłowo białych ząbków, które wypalały oczy swoim blaskiem. Sollux nieprzyjaźnie mierzył wzrokiem przystojnego doktorka; od jego chudych nóżek po rozbudowaną postawę i mięśnie które zakrywał kitel, ale już nie obcisła koszulka. Błękitne oczy mężczyzny ukrywały się za parą okularów. Wyglądał trochę jak Ken, tyle że może z edycji lekarskiej, wyglądając o wiele mądrzej przez te okulary z grubą, czarną oprawką.
- No więc, panie Vantas… co my tu mamy? - przyjrzał się uważnie jego opatrunkowi. - Bliższe spotkanie z szafą? - zażartował, a wszystkich tu zgromadzonych wbiło w podłogę. - Rodzice? - spytał po raz kolejny, patrząc teraz na Aradię i Solluxa.
- Znaj0mi. - wyjaśniła. - Lepiej czuję się przy nas, dlateg0 ee, też weszliśmy. - wyjaśnił trzy po trzy.
- Rozumiem, niech będzie. - wzruszył ramionami, bo już mu naprawdę było obojętne. Teraz zwrócił się w stronę Karkata. - Proszę się położyć.
Dr. Ken Fatality wskazał mu wyglądający na wygodny (ta, pozory) fotel, który strasznie przypominał ten, z którym ma się do czynienia przy wizytach u dentysty. Karkat rzucił krótkie spojrzenie swoim przyjaciołom. P​o chwili jednak położył się mimo tego cholernego bólu w skroni, ale i w całej głowie. Aradia w między czasie szturchnęła lekko ramię czarnowłosego.
-​ Psst, my serio wyglądamy tak staro? - szepnęła gdy lekarz kazał zdjąć ich przyjacielowi koszulkę, ale ten wściekły zaparł się i zgłosił sprzeciw.
- Tak. - odparł Sollux, po czym jego stopa została zmiażdżona pantoflem dziewczyny, przez co zmuszony był stłumić niemiłosierny krzyk. W końcu lekarz z niezwykłą medyczną delikatnością uniósł jego twarz za podbródek i odgarnął rude kosmyki do tyłu. Wtedy przyglądający się tej scenie Megido z Captorem aż się wzdrygnęli. Pół twarzy była obita, wręcz rozlany siniak podchodzący pod krwiak i śliwa na jednym, przymrużonym oku.
- Ej, niic o tym niie mówiiłeś... - odezwał się wkurzony czarnowłosy zanim lekarz zdążył cokolwiek powiedzieć. Lekko zażenowany Karkat przewrócił oczyma.
- BYŁA JESZCZE DRUGA SZAFA... - burknął, a Fatality spojrzał na nich jak na debilów.
- Bez jaj... - warknął. Zmęczenie najwidoczniej potęgowało jego zdenerwowanie. Jak mógł im tego wcześniej nie pokazać? Własnym rodzicom?! - Ii to o to cały czas Cii chodziiło... Niie wiierzę że niic nie mówiiłeś.
- T0 wygląda 0kr0pnie, KK... - szepnęła przejęta Aradia, zasłaniając wygięte w zmartwionym geście wargi. Sollux zbliżył się do przyjaciela, nie zważając na wrytego w ziemię lekarza, zapewne nie zdającego sobie sprawy jak poważne może być obcowanie z szafą, po czym spojrzał mu prosto w oczy, zdejmując na ten moment okulary.
- Jaka znowu druga 2zafa...? - zapytał cicho. Rudowłosy i tak do potęgi tym zirytowany, chciał tylko dostać tą jebaną nalepkę wzorowego pacjenta i iść się przespać. Ale nie, byłoby zbyt zabawnie gdyby poszło to tak łatwo. - TAMTA BLONDI, W OKULARACH... - wyburczał, odwracając wzrok. Captora wryło w ziemię. Jakim cudem? Do tego on... Świetnie. Kółko wzajemnej adoracji sadystycznych psychopatów ma zniżki na basem.
- Dobra, koniiec tego, dzwoniię do niiej. W2zy2stko mii wyśpiiewa... - mruknął czarnowłosy po czym wyjął komórkę, w między czasie prędko opuszczając gabinet. Doktor nadal stał w tym samym miejscu, z otwartą tępo japą i nic nie rozumiejącym spojrzeniem. Karkat westchnął głęboko. Zaraz znowu zachce mu się ryczeć i powybija tu wszystkich. I kto mu wtedy pomoże?
- MOŻE PAN ZACZĄĆ COKOLWIEK ROBIĆ? - warknął do blondyna, wyrywając go z rozmyślań nad sensem istnienia i filozofią zaawansowaną szaf. Poprawił swój kitel, po czym wyjął spod stołu wielką apteczkę. Nic go już nie zdziwi. Rudzielec westchnął cicho, zamiast grzecznie leżeć na fotelu, postanawiając podkulić nogi i je objąć, aby mieć o co się oprzeć. Aradia także nie była w nastroju, ani do myślenia nad tym jak okropnie wygląda teraz Karkat, ani aby ruszyć za Solluxem który dobrowolnie sprowadzi na siebie śmierć doskonałą za budzenie Dava o piątej nad ranem. Oparła się o jakąś półkę.

Vantas dzielnie wytrzymał cały, ujmijmy to, zabieg, który wbrew pozorom nie trwał zbyt długo, chociaż jego śmiercionośne spojrzenie wyrażało cudem poskromioną chęć rzucania przekleństwami na prawo i lewo. Doktorek zakończył swoje dzieło w postaci kilku szwów, oglądając jeszcze jego dorodną śliwę pod okiem. Koniec końców, Dr Fatality uznał, że najlepiej pozostawić zrzędzącego Karkata na obserwacji. Aradia od razu przytaknęła i przez całą drogę do starała mu się wmówić, że pozostanie tutaj to dobry pomysł, rozglądając się za Solluxem. Chłopak dość długo nie wracał. Powątpiewała, żeby właśnie teraz z lekko agresywnej i pełnej sarkazmu wymianie poglądów i osobistych uwag z Davem, do którego poszedł zadzwonić, nagle przeszli na rozmowy o polityce. Postanowiła jednak skupić się na Vantasie. Poszli za doktorkiem jeszcze w parę różnych miejsc, poczym załatwili sobie pierwszorzędne łóżko w sali 303a na czwartym piętrze. Karkat bez słowa dał się zaprowadzić na miejsce i usiadł na plastikowym materacu, patrząc spode łba to na kroplówkę, to na wenflon. Megido oczywiście załatwiła mu jakąś słodką piżamkę w krateczkę, z biura rzeczy znalezionych na skupiskowym oddziale. Cóż, lepsze to niż pacjentowe sukieneczki. Dziewczyna starała się jakoś odciągnąć jego uwagę od zbyt wesołych motylków wymalowanych na ścianach. Ze względu na brak miejsc, zostali przepisani na piętro dziecięce, więc nic dziwnego, że wystrój był aż do zrzygania. Za to całe standardowe trzy łóżka w sali należały tylko do nich. Wciąż zmartwiona Aradia chwilę próbowała porozmawiać z nim o całej tej sytuacji z Davem czy Gamzeem, jednak szybko zeszła na przyjemniejszy dla niego temat, widząc, że ten nie za bardzo ma ochotę na dalsze ciągniecie tych wszystkich traumatycznych dla niego przeżyć sprzed zaledwie kilku dni, a nawet godzin. Westchnęła po dłuższej chwili, gdy ten, wymęczony, odwrócił się na bok i skulił pod kołdrą, siorbiąc wodę z bidonu. Już chyba naprawdę nie kontaktował.
- Wiesz, chyba pójdę p0szukać S0lluxa. - oznajmiła mu, ale ten nawet nie odpowiedział. Od razu zmorzył go sen, jeszcze ze swoim wyżej wspomnianym bidonem w ręce. Uśmiechnęła się lekko i wyszła, w poszukiwaniu swojego… przyjaciela. Dziewczyna skierowała się w stronę schodów, modląc się w duchu by Sollux nie wybrał windy i by nie minęli się w przeciągu tej minuty. Jednak na korytarzu, piętro niżej usłyszała jego głos. Stał tyłem, wyraźnie z kimś rozmawiając. Im bliżej była, tym bardziej była w stanie zobaczyć jego rozmówcę, którym był… dość krucho wyglądający, chłopak na wózku. Przez chwilę stanęła jak wryta, jednak potem z prędkością światła jakby zobaczyła przecenę na vifona, podbiegła do Solluxa.
- C0.. C0 jest? - wydukała, zdolna usłyszeć tylko jakieś sarkastyczne strzępki słów Captora. - Tavr0s?!

Dziewczyna patrzyła na nich z rozdziawionymi ustami. Przynosiła wzrok z Solluxa na Tavrosa, zupełnie skołowana. Na jej twarzy mieszała się gorycz z niedowierzaniem;​ zupełnie jakby właśnie po kilku tygodniach szukania, znalazła komiks, którego widziała świetne fanarty, a ten okazał się być w całości po hiszpańsku, gdyż autor nie pofatygował się o znanie jakiegokolwiek innego, bardziej powszechnego języka.
- Czł0wieku! C0 ty tutaj robisz? C0ś się stał0? Przyjechałeś tu specjalnie do nas? - chwyciła go za drobne ramiona i zaczęła potrząsać, zadając milion pytań na sekundę i nie dając szansy udzielić mu odpowiedzi choćby na jedno. Sollux podparł czoło pięścią w akcie załamania, by zaraz nie wykitować na podłogę.
- uGH, aRADIA , jA,, nIC MI NIE JEST. - wyjaśnił szybko.
- Za to jego koledze ow2zem. - syknął Captor, wcinając się w zdanie. Aradia zmarszczyła brwi, eksponując swoje lwie zmarszczki i rozejrzała się. Chwilę później ciszę przerwał stukot jej szczęki obijającej się o szaro-białą podłogę. Ujrzała bowiem nietypowego, zataczającego się clowna, który dostawał choroby sierocej na jednym z pobliskich krzeseł, ssąc jakiegoś kapcia, którego nie wiadomo jak, kiedy i gdzie, zakosił jakiejś starszej pani na oddziale nieopodal. Gwałtownie zerwała się by do niego podejść i prawdopodobnie wstawić się za Karkatem, robiąc awanturę jakich mało, ale Sollux szybko złapał ją za rękę, by nie mogła pokierować się swoim nagłym i porywczym instynktem.
- Nie... Nie wierzę. Dlaczeg0 tu z nim przyszedłeś?! Nic ci nie zr0bił? - przemówiła załamującym się głosem, gdy wreszcie zdołała przezwyciężyć chęć wymierzenia sprawiedliwości.​ - Przecież mówiłam ci, żebyś trzymał się z daleka, po tym co się działo!
- Pro2zę? Mówiiłaś? - powtórzył Sollux, teraz rzucając jej zagadkowe spojrzenie.
- Eee...
- tELEPATIA. - zaśmiał się cicho i słodko Tav, widocznie wyczuwając co się święci i chcąc jakkolwiek pomóc przyjaciółce w znalezieniu odpowiedniego argumentu. Aradia uśmiechnęła się krzywo, ale u Solluxa raczej taka wymówka nie przechodziła.
- Nieważne. C0... - zaczęła, teraz nieco uważniej przyglądając się twarzy Nitrama. - T0.. T0 jeg0 sprawka!? - prawie wykrzyknęła widząc, ekhem 'drobne ryski' na jego delikatnych policzkach.
- nIE, - odparł szybko, rozglądając się po korytarzu. - zNACZY,,, tO NIE TAK. p0SŁUCHAJCIE, JESTEM TU BO GAMZEE DO MNIE DZWONIŁ. Zastałem go jak się wykrwawiał,,, ja,,, Nie mogłem go przecież zostawić. Nie miałem pojęcia, że tu będziecie. Przepraszam. - Wybełkotał. Oby dwoje znów spojrzeli teraz to na siebie, a potem na Gamzee'ego... chyba nawet nie mieli ochoty do niego podchodzić. Zauważyli też bandaże na jego rękach. Minęło sporo czasu odkąd ostatni raz go widzieli; już wtedy nie miał się dobrze. Jak zwykle miał na sobie te nierozłączne gacie od piżamy i nie wyglądał jak osoba, która… Korzysta z czegoś takiego jak dom, bieżąca woda i dobrze płacony psychiatra. Tav przełknął mocno ślinę.
- I naprawdę tutaj...? Nie! Chwila. Przecież jak Karkat g0 z0baczy t0.. T0 nawet nie chce myśleć!
- Popiieram. - odrzekł Sollux. - on w ogóle wiie, że jest tu Karkat?
- rACZEJ NIE,, - odparł, spoglądając na niczego nieświadomego kolegę, który właśnie dewastował pojemnik z wodą pitną, a zaraz potem nalał trochę na ręce i zaczął podlewać sztuczne kwiatki. - yYY,,
- I niiech tak zo2staniie. Ta cała 2ytuacja je2t… - zaczął Sollux, ale chyba nie miał zamiaru dokończyć.
- jA W OGÓLE NIE WIE CO SIĘ STAŁO - skromnie przypomniał Nitram. Aradia westchnęła, chcąc zapewne zacząć od początku wzruszającą opowieść i podzielić się ze swoim przyjacielem każdym najmniejszym wiadomym jej szczegółem, ale w porę przerwał jej Captor, który sprawiał wrażenie lekko zniecierpliwione​go, jakby już dla dobra własnego i towarzyszy chciał oddalić się od Makary.
- Pókii co to niie ma znaczeniia. - powiedział tylko. - Wracajmy już do Karkata…
- Ja… ja zostanę z Gamzeem. - odezwał się chłopak. Zirytowany wszystkim Sollux tylko wzruszył ramionami i ruszył w stronę schodów, podczas gdy Megido nabrała powietrza i wydęła policzki, mierząc spojrzeniem to klałna, to swojego ukochanego współlokatora.
- Przecież jesteśmy w szpitalu, nic mi nie zrobi. Poza tym, chyba już jutro stąd wyjdziemy.. Znaczy dzisiaj popołudniu. - sprostował, widząc minę przyjaciółki. - Nic mi nie będzie.
Aradia pochyliła się, mocno go przytulając. Wiedziała, że i tak go nie przekona. No, chyba żeby teraz zakosić go razem z wózkiem i… Niee, to odpada. Byli przyjaciółmi, a jak sam Nitram powiedział, tu nic złego nie może mieć miejsca.
- M0że ja z t0bą z0stanę? - zaproponowała, wciąż się od niego nie odrywając.
- Niee, idź za Solluxem i sobie odpocznij. To naprawdę kochane, ale… Ja i tak muszę pogadać z Gamzeem. - trochę posmutniał, a dziewczyna od razu poczuła się jakby chciała obsypać go milionami szczeniaczków, byleby tylko znów mógł uśmiechać się tak słodko jak zawsze. Odkleiła się od niego, czując na sobie spojrzenie Makary domalowującego coś podręcznym podkładem do układu kafelkowego. Ugh. Pomachała swojemu najdroższemu przyjacielowi i pobiegła w tę samą stronę co Sollux. Chłopak czekał na schodach, widocznie gotów spędzić tu resztę nocy, gdyby Aradia jednak zdecydowała się zostać na tamtym piętrze do jutra. Razem skierowali się do sali, gdzie Karkat spał, zawinięty jak naleśnik. Po jego brodzie polną drogą płynęła sobie ślina, a policzek uroczo oparty był o niezastąpiony bidon..

Tav musiał się przygotować na największy fenomen w jego karierze macierzyńskiej, od kiedy dawno temu zaprzyjaźnił się z Gamzeem. Bardzo dziwne że w ogóle mu się to udało, ale Nitram zawsze patrzył na niego inaczej niż inni. Może także dlatego, że z dołu wózka. Po około piętnastominutow​ym czekaniu, w czasie którego Gamzee pod nieuwagę zasypiającego Tavrosa zaczął przegryzać kabelek od kroplówki. W pewnym momencie zaczęła ona jednak nieskoordynowani​e wyciekać na podłogę, czemu chciał zapobiec. Przez swe długie i dzielne starania, pod czujnym okiem przerażonych pacjentów w kącie pod ścianą, w końcu zatamował je jednym ze swoich klaksonów, jednocześnie rzucając się gdzieś w kąt i wywołując tym sporadyczny hałas. Brązowowłosy który już dryfował w sferze snów, obudził się gwałtownie i wrzasnął. Nim jednak zdążył zakodować cokolwiek z zaistniałej sytuacji, stanął nad nim oszałamiająco przystojny, blondwłosy mężczyzna z czarującym uśmiechem, kwadratową szczęką i błyszczącymi oczyma. Prawie jakby był synem Ądżeja. Rzecz jasna był to dobrze nam znany doktor Coconut. - Witam ślicznego Chłopca. Co Pan tutaj sam robi...? Mogę w czymś pomóc? Czy to Ty jesteś pacjentem któremu posłałem łóżko? - pokazał swe białe ząbki, których blask ujrzał co najmniej Nepal. Tavros zmarszczył brwi delikatnie speszony, odwzajemniając lekko krzywy uśmiech.
- eEEEE,,, mYŚLĘ, żE MA PAN DOKTOR NA MYŚLI MOJEGO PRZYJACIELA,,, - wskazał palcem na Gamzee'ego czytającego do góry nogami pismo dla kobiet ciężarnych. Blondwłosy Ken skrzywił się lekko, widocznie jego urodziwa osoba nie na to oczekiwała. - Dobrze więc... Na górze, pokój numer 104. Jakbyś mnie potrzebował, zapraszam do mojego gabinetu tutaj obok. A jakbyś miał czas w piątek, to tym bardziej... - posłał mu uwodzicielski uśmiech po czym odszedł krokiem pełnym majestatu. Nitram zaczerwienił się lekko, jednak nie czas na rozmyślanie o swoich, o dziwo istniejący, adoratorach. Podjechał do Makary, opuszczając delikatnie w dół jego jakże oszałamiająco ciekawe czasopismo.
- gAMZEE, cHODŹ JUŻ DO POKOJU, pRZYDA CI SIĘ ODPOCZYNEK,,, - odparł, a czarnowłosy posłusznie wstał z krzesła, nadal w stanie balonika z helem.
- PeWnIe MaSz rAcJę, MoThErFuCkEr. tObIe TeŻ. - odparł, uśmiechając się na swój niefotogeniczny sposób. Tav odwzajemnił delikatnie uśmiech, po czym pojechał wolno w stronę windy, a podpierający się o niego Gamzee szedł tuż obok. Po przejechaniu dwóch pięter znaleźli się na tym właściwym. Dział dziecięcy... Coconut naprawdę był synem Ądżeja. Ruszyli w kierunku pokoju 104, tak jak wskazał im doktor, oraz tak jak sądzili, było tam całkiem pusto. Gamzee będzie miał więcej miejsca na zdemolowanie w najbliższym czasie łóżka i czegokolwiek co nadaje się do zdemolowania. Póki co posłuży mu do odpoczynku. Schował się po nos pod kołdrę, z uśmiechem przemykając oczy.
-,,,gAMZEE,,,? iDZIESZ JUŻ SPAĆ,,,? - zapytał niepewnie Tavros, po ustawieniu wygodnie swojego wózka, tak aby ramionami mógł kłaść się na pościeli. Także był śpiący, ale na pewno nie spał tak mało jak klaun... Czyli... W ogóle? Za to ten wcale nie sprawiał wrażenia potrzebującego się przespać. - JeSzCzE nIe, MoThErFuCkEr. CoŚ cIę GrYzIe TaVbRo? - posłał mu ciepły, gorący, parzący w oczy uśmiech, wystawiając do niego dłoń i mierzwiąc mu włosy.
- zASTANAWIAM SIĘ,,, cZY,,, - myślał nad tym jak ubrać swoje myśli w słowa, lekko poddenerwowany. - ,,,nIE POTRZEBUJESZ MOŻE POMOCY,,,? - zapytał nareszcie cicho.
Gamzee spochmurniał momentalnie, krzywiąc lekko uśmiech.
- O cZyM mYśLiSz, TaV...? - spojrzał ponuro na swoje zabandażowane ręce. - ,,,o TYM,,, żE MOŻE Z JAKIEGOŚ POWODU CZUJESZ SIĘ ŹLE, nIE RADZISZ SOBIE Z CZYMŚ,,,? mOŻE,,, - nie dokończył zmartwionej przemowy, gdyż Makara uderzył z całej siły pięścią o szafkę, zrzucając z niej naczynie które na niej stało. Tavros wzdrygnął się przestraszony, mimo to postanawiając nie tracić siebie. - ,,,j-jEŻELI MÓGŁBYM COKOLWIEK DLA CIEBIE ZROBIĆ,,,
 - CzEmU cIę To ObChOdZi, TaV? DlAcZeGo MóWiSz Mi TaK sKuRwYsYńSkIe rZeCzY... - wychrypiał.
- n-NIE MIAŁEM NA MYŚLI NICZEGO ZŁEGO g-GAMZEE,,,! jA SIĘ O CIEBIE MARTWIĘ,,,!
- CzEmU mIaŁoBy ByĆ zE mNą ŹlE?! - warknął wkurzony, nie mogąc nad sobą zapanować. Przestraszony brązowowłosy złapał go za ramiona, jednak natychmiast został odepchnięty. Makara oparł się o niego, unieruchamiając go brutalnie w miejscu. Tav mimo przerażenia i łez w oczach, nadal dzielnie kontynuował.
- s-sAM MI TO POWIEDZIAŁEŚ,,,!​
- TaV, tY nIc NiE rOzUmIeSz, HoNk...
- rOZUMIEM WIĘCEJ NIŻ MYŚLISZ g-GAMZEE,,, pROSZĘ CIĘ,,, zAUFAJ MI,,, - wyszeptał, łapiąc go mimo szarpaniny za rękawy koszulki.
- pROSZĘ,,, nIE DENERWUJ SIĘ,,, - mimo jego cichych próśb, jego furia jedynie rosła w siłę. Czy był jednak w stanie uderzyć Tavrosa? On był blisko. Rozniósłby teraz wszystko, nie mogąc znieść tego co czuł i czuje, od samego początku. Jednak zamiast jakkolwiek skrzywdzić przyjaciela, z jego policzków nagle zaczęły lać się łzy. Chyba pierwszy raz w swoim klaunim życiu, właśnie tak odreagował sytuację. Rozpłakał się jak dziecko, na których oddziale poza tym siedzieli. Nitram zamrugał kilkakrotnie zdziwiony, lecz po chwili ta scena wzruszyła jego serduszko. Wiedział, że nie jest okej. Oraz że długi czas nie było... Wtulił się w niego mocno bez dalszego zastanowienia, wdrapując na łóżko. Makara przytulił go szybko, ponownie tego samego dnia dzieląc się z nim swoim koszmarnym zapachem. Ile przygód jeszcze stoi przed naszym Tabalugą?
- oJ GAMZEE,,, tY GŁUPTASIE,,, - wyszeptał Tavros gładząc jego kark, gdy ten dobierał się do jego, spadającej już z ramienia, koszulki. Włożył pod nią zimną dłoń, co zapewne musiało być bardzo komfortowe dla ciepłej kluski którą był Nitram. Brązowowłosy zaczerwienił się lekko, spinając. Przez pierwsze sekundy dało się to wytrzymać, potem jednak zacisnął delikatnie zęby.
- uHMM,,, g-GAMZEE,,,? tO ZIMNE, cZY,,, cZY MÓGŁBYŚ ZABRAĆ R,,,
- DzIęKuJę Że Ze MnĄ jEsTeŚ MoThErFuCkEr... - przerwał mu cicho Gamzee, mówiąc mu to wprost do ucha. Dla Tavrosa to było zbyt wiele, a jego rozpuszczone szczeniaczkami i tęczą serduszko zalewało jego drobne ciało.
- oHHHH, gAMZEE,,, tEŻ DZIĘKUJĘ, żE TY JESTEŚ ZE MNĄ... - odparł słodkim i pełnym najróżniejszych uczuć głosem, kładąc głowę na jego ramieniu. - ,,,jEŻELI MI ZAUFASZ, tO,,, oBIECUJĘ ŻE ZROBIĘ WSZYSTKO CO MOGĘ, aBYŚ POCZUŁ SIĘ LEPIEJ, żEBY BYŁO OKEJ,,,
- NiE wIeM cZy JeSzCzE kIeDyŚ bĘdZiE, tAvBrO... NiE mA nAwEt Ze MnIe PoŻyTkU... - odparł Makara przygnębionym głosem, spoglądając mu w oczy. Nitram szybko złapał jego twarz w obie dłonie i spojrzał mu prosto w oczy z troską i zmartwieniem.
- gAMZEE, pRZECIEŻ TY MASZ DOBRE SERCE, pRZECIEŻ,,, pRZYGARNIASZ KOTKI DO SIEBIE, jEŚLI KOMUŚ POTRZEBNA JEST POMOC, pODOŁASZ ZADANIU,,, jESTEŚ ŚWIETNYM FACETEM I NIE MÓW TAK,,, wSZYSTKO JEST DO ZROBIENIA ALE TRZEBA UWIERZYĆ,,, nAWET LATAĆ,,, sPÓJRZ TYLKO NA MNIE, pO WYPADKU NIGDY NIE SĄDZIŁEM ŻE BĘDĘ NORMALNIE ŻYŁ,,, aLE DAŁEM RADĘ! i TAKŻE DZIĘKI TOBIE,,, - zaczerwienił się leciutko przy ostatnim zdaniu swojej przemowy, po czym odwrócił wzrok w kierunku Gamzee'ego, aby sprawdzić jego reakcję. Ten po krótkiej chwili uśmiechnął się szeroko, następnie zaczął się śmiać jakby był to jakiś dobry żart, po czym wepchnął obie ręce pod koszulkę Tavrosa, wywołując u niego drgawki i przytulił go jeszcze mocniej, gniotąc jego małe wnętrzności.
- uGHHH,,,! g-GAM,,, eEEECH,,, - westchnął Nitram, mimo to również go przytulając z lekko krzywym, ciepłym uśmiechem. - uFaM cI MoThErFuCkEr... - odparł do niego. - AlE cZy Ty ChCiAłByŚ zAuFaĆ tAkIeMu PoTwOrOwI jAkIm JeStEm Ja...? - brązowowłosy westchnął, czochrając jego bujne afro.
- oJ GAMZEE,,, nIE JESTEŚ POTWOREM,,, pOTRAFISZ BYĆ DELIKATNY, kOCHANY I DOBRY,,, tY PO PROSTU MASZ W SOBIE POTWORA, z KTÓRYM TRZEBA COŚ ZROBIĆ,,, i MÓGŁBYŚ SIĘ JESZCZE UMYĆ,,, - skrzywił się na kość z kurczaka (miał nadzieję należącą do kurczaka), którą wyjął.
- MyŚlIsZ żE tO mI pOmOżE...? - westchnął przygnębiony klaun, w końcu ocierając łzy.
- tAK, tAK MYŚLĘ,,, aLE MUSISZ MI POWIEDZIEĆ CO SIĘ Z TOB,,,
- NiE cHcĘ... - przerwał mu cicho Gamzee, zachrypniętym lekko głosem. - To MoJa MoThErFuCkErSkA sPrAwA... - Nitram westchnął cicho tego dnia, po raz osiemsetny. To wszystko będzie o wiele trudniejsze od latania... Po jakimś czasie milczenia, lub raczej głośnego ziewania Makary, przypominającego​ lwie, Tavros przykrył czarnowłosego kołdrą po sam nos, a sam wrócił na wózek, kładąc się ramionami na pościeli.
- dOBRANOC GAMZEE,,, - uśmiechnął się do niego łagodnie, co ten od razu odwzajemnił, czochrając mu jasno-brązowe włosy. - DoBrAnOc MoThErFuCkEr.
Aradię obudziły lekkie turbulencje podłoża, na którym właśnie smacznie spała. Mam tu na myśli nogi Karkata, który właśnie zaczął się wiercić. Mruczał coś pod nosem, a ta parę razy dostała w nos od jego kolana, dopóki wreszcie nie postanowiła się wyprostować. Trochę bolały ją plecy, ale póki co nie tym była zajęta. Nawet kluski znajdujące się teraz znikąd na jej włosach nie były w stanie odwrócić jej uwagi od dwójki przemęczonych wampirzym trybem rzycia gejmerów. Krople deszczu niemiłosiernie bębniły o szybę, w samym pomieszczeniu było dość zimno. Vantas tymczasem rzucał się z bidonem na prawo i lewo jak szalony. Captor spokojnie leżał sobie na jego ramieniu, z okularami zsuniętymi tak daleko nosa, że znajdowały się już praktycznie pod nim. Karkat postanowił obudzić swojego przyjaciela, trzymanym przez siebie metalowym bidonem. Mwh, pobudka w sam raz, prawie tak samo cudowna jak ta na korytarzu. Dziewczyna przetarła czerwone oczy (od cieni do powiek ma się rozumieć), i oddała rozgrzaną kurtkę Solluxowi, zarzucając mu ją na ramiona. Chłopak uniósł wzrok, próbując wymacać okulary, by zaraz pokazowo założyć je z powrotem, a ta w między czasie zajumała kołdrę z sąsiedniego łóżka i przemieniła się w burrito z baraniną, okrywając się materiałem. Karkat zaczął już praktycznie krzyczeć przez sen, dlatego też zaniepokojona dwójką starała się go obudzić. Chłopak podniósł się dopiero po tym jak zirytowany Sollux kopnął łóżko tak, że podniosło się o kilkanaście centymetrów. Gwałtownie się rozbudził. Oddychał ciężko, jeszcze oszołomiony po koszmarze z jakim męczył się dłuższą chwilę, choć kto wie, może i całą noc.
- Wszystk0 w p0rządku. T0 tylko zły sen. - dziewczyna starała się go uspokoić, widząc przerażenie w jego oczach, a Sollux dalej szukał swoich okularów. Koniec końców Aradia, która z obecnej trójki najbardziej ogarniała rzeczywistość, założyła mu je z powrotem na nos. Karkat mocno ściskał prześcieradło, ale w gruncie rzeczy westchnął, co w jego przypadku brzmiało oczywiście jak nerwowe chrząkanie chrabąszczy. Po dziesięciu minutach w odwiedziny wpadł do nich doktorek Ken, sprawdzając czy z Vantasem wszystko w porządku. Uznał, że może ich już wypisać, (właściwie to Karkat trochę go zmusił swoim morderczym spojrzeniem), toteż nasza święta trójcy poczęła się zbierać.
- Co cii 2ię tak właściiwie śniiło? - Zapytał Sollux, jeszcze z poranną chrypą zdzierającego sobie gardło na wszelakich RPGach profesjonalnego plejera. Rudowłosy również był ofiarą tej przypadłość.
- Uhm.. To.. Nieważne. - powiedział, najwyraźniej nie chcąc musieć już nigdy więcej wracać do wizji, w której bierze ślub z Gamzim, odzianym w długą, białą suknię, ubarwioną kolorami tęczy. Potem jeszcze opasły Ądżej jako ksiądz i masa kotów po prawej stronie, gdzie rzekomo miała znajdować się rodzina Gamzee'ego. Chryste, to jeszcze nie było najgorsze. Gdy wreszcie dotarło do niego w jakiej znajduje się sytuacji, chciał uciekać, ale nie mógł się ruszyć. Przy pytaniu czy bierze go sobie za żonomęża, zaczął panikować. Następnie Makara, nie doczekawszy się odpowiedzi, wyciągnął zza pleców swoją ukochaną pałkę po przejściach, a sam Vantas wziął i zwiał sprzed ołtarza. W tle leciała Katy Perry - "Hot 'n' Cold", a Tavros dziko tańczył do tego kawałka w kółeczku wraz z Aradią i Solluxem.
- Hę? Tak 2tra2zniie? - Spytał, a Karkat powrócił na ziemię. Przytaknął tylko, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu, z którego lada chwila mieli wyjść. Aradia z Solluxem wymienili spojrzenia, a potem pomogli mu się zebrać.
- B0li cię c0ś jeszcze..? - zapytała dziewczyna.
Chłopak tylko wzruszył ramionami z lekkim grymasem. Zaniepokojona wzięła go pod ramię, a Sollux zabrał resztę jego rzeczy (czyt. bidon).
Karkat miał wracać do domu Captora wraz z nim samym, podczas gdy Aradia chciała odłączyć się od nich na sekundkę, by zobaczyć jak się miewa sytuacja z jej współlokatorem i ewentualnie wrócić z nim do siebie.
Okazja do tego nadarzyła się wręcz zbyt szybko, ponieważ na piętrze niżej, gdy przechodzili przez korytarz, by się wypisać, przy recepcji napotkali właśnie Tavrosa. W towarzystwie... Gamzee'ego. Karkat momentalnie pobladł, a Aradia z Solluxem wytrzeszczyli oczy, by zaraz potem gniewnie zmarszczyć brwi z kiepską miną, jakby chcieli właśnie zawrócić, mówiąc słynne 'nicniewidziałeś​' i wyjechać do Francji, podając się za Angelę Merkel bądź reinkarnację ojca Martina. Owa dwójka jednak zauważyła (bądź w przypadku Gamzee'ego jedzącego właśnie długopis recepcjonistki- wyczuła) ich obecność, odwracając się w ich stronę. Podczas gdy Karkat do tej pory wydawał być się sparaliżowany, tak teraz zaczął trochę się wyrywać jakby go nieśli do piwnicy Ądżeja, ale w gruncie rzeczy Sollux kilkoma słowami przywrócił go do pionu.
- C-CO ON TU..? - ale nie dokończył, uciszony przez swoje wewnętrzne 'ja' każące mu się zamknąć. Zadawał sobie milion pytań na sekundę. Dlaczego on tu jest? Ktoś mu powiedział? Jeśli tak to kto? Przyszedł...po niego?
Vantas starał się zachować zimną krew. W końcu był teraz z przyjaciółmi, w dodatku w miejscu publicznym (chociaż szczerze czy temu klaunowi robiłoby to różnice..?) i nic nie miało prawa zajść między nimi. Chcieli po prostu jak najszybciej się wypisać i wrócić do swoich czterech kątów. Stanęli obok tej uroczej parki w bezpiecznej odległości. Aradia rzuciła znaczące spojrzenie Tavrosowi (starygłodnajest​emkupćipsy), a tymczasem zaciekawiony kotoklałn Makara zrobił dwa 'nieśmiałe' kroki w stronę Vantasa, który starał się zachowywać normalnie, wpadając przy tym na Solluxa.
- hEj MoTheRfuCkEer.. - powitał go zachrypnięty głos przyjaciela, który teraz dziwnie trzymał się za ręce i odbiegał gdzieś wzrokiem, cały umazany długopisem w okolicach ust.

Karkat milczał, trzęsąc się jak wiewiórka ze wścieklizną, oraz wyginając palce u dłoni w precle. Nie potrafił spojrzeć mu w oczy, był zajęty intensywnym przyglądaniem się skrawkowi ściany obok. Z resztą kto normalny by umiał?! Chciał się cofnąć, jednak na drodze stała mu koścista sylwetka wysokiego jak łyse dresy Solluxa, któremu przeszkodą w poruszeniu się byli pacjenci w kolejce za jego plecami. Na tak małym korytarzu efekt domina nie był wskazany. Captor także nie był zadowolony z widoku poczciwej, pochlastanej twarzy ów klauna-mordercy.​ Gamzee nie miał chyba zamiaru powiedzieć niczego więcej, z resztą jego zasób słów miał znaczne braki. Stał niczym posępna figura na cmentarzu, z mordą dość smutną. Jednak uwagę oklapniętego Makary przykuł Tavros-sierota, nie mogący z wózka sięgnąć do lady. Sollux westchnął z goryczą przez otaczający go idiotyzm, a Aradia była zbyt zajęta śledzeniem każdego, najmniejszego ruchu koto-kolekcjoner​a. Gamzee od razu nadszedł z pomocą, po czym uniósł go delikatnie do góry, trzymając w biodrach.
- uHH,,, dZIĘKUJĘ,,, - uśmiechnął się zmachany Nitram, czerwieniąc leciutko, od kilku minut dzielnie skaczący do lady.
- NiE Ma Za Co MoThErFuCkEr. - odwzajemnił uśmiech, mimo tego iż był on lekko przygnębiony. Trudno wyczuć jaka intencja leży na sercu osobie, u której każda mimika wygląda koszmarnie, przerażająco i narkotycznie. Karkat z delikatnym zdziwieniem przyglądał się badawczo tej scenie. Tavros czując się jak lewitujący spodek załatwił wszystkie papierki związane z wypisem jego przyjaciela ze szpitala, po czym z powrotem został posadzony na swoich wózku, którego tak na marginesie nazwał Katherine... Makara zanim ruszył się gdziekolwiek z miejsca, spojrzał na swego wiernego współlokatora. Ich spojrzenia się spotkały na moment, jednak panicznie przestraszony Karkat od razu odwrócił wzrok, cofając się jeszcze, o ile się dało, wpadając nieumyślnie w ramionach Solluxa. Nie było okoliczności nawet, aby pomyśleć jak żenująca dla nich obu jest ta sytuacja. Aradia spoglądała na tą scenę, zmartwiona i tak zszarganymi nerwami Karkata i już miała się odezwać, kiedy jej najdroższy przyjaciel wyprzedził ją, delikatnie ciągnąc za nogawkę od piżamy Makary.
- gAMZEE, uHH, pOCZEKAMY NA DWORZE, dOBRZE,,,? - zapytał niepewnie. Czarnowłosy spojrzał w jego kierunku, po czym kiwnął bez większego uczucia głową. Spojrzał po raz ostatni w kierunku Vantasa, uśmiechając się przy tym w sposób załamany i żałosny.
- Do zobaczenia, Motherfucker... - odparł cicho, po czym chwycił za wózek Nitrama i skierował się w stronę wyjścia. Aradia odetchnęła, a Captor odsunął go od siebie na wystarczającą odległość, mimo to przytrzymując rękami, gdyż wyglądał jakby zaraz miał zejść na te oto kafelki.
- Wszystk0 0kej...? - dopytywała poważnie zaniepokojona Aradia, a w tym czasie Sollux postanowił skierować serię do recepcjonistki.
​- Ta, ta... - mruknął Karkat, spuszczając wzrok. Jak blady musiał teraz być? Żałosne doprawdy. Jednak spotkanie akurat w takim miejscu i po tak krótkim czasie od uroczego zdarzenia, wcale nie było zbyt terapeutyczne dla jego przeciążonej psychiki. - Po prostu... Chodźmy już do domu... - dodał cicho, a ta kiwnęła jedynie głową. Że też Tavros musiał sobie od tak nagle wymyślić że zabierze swojego kochanego kumpla i POOOF, zjawią im się na drodze! Chociaż właściwie było i tak wcześnie na pobudkę, jak na taką ilość nieprzespanych godzin, możliwe że chciał wręcz dobrze. Oooh, i tak nie potrafiła kojarzyć go z niczym innym jak szczeniaczkami i tęczą. Oparła się o ścianę i zdmuchnęła sobie włosy z twarzy, pusząc policzki. Po reakcji Karkata była już stuprocentowo penna fatalności ów sytuacji. Sollux załatwił wszystko po krótkiej chwili, po czym dziewczyna chwyciła Vantasa pod ramię i ruszyli w kierunku wyjścia. Captor szedł przodem jako zwiadowca, żeby sprawdzić z której strony stoi Statua Klaunowości z Małą pindą. Rzecz jasna po to aby skierować się w stronę przeciwną. Na szczęście był to odpowiedni kierunek który trzeba obrać aby dotrzeć do mieszkania Captora. Vantas zszedł z Aradią po schodach, mimo lekkich zawrotów głowy, a następnie ta musiała odbyć poważną dyskusję z Solluxem na temat jego i Karkata powrotu do domu.
- Weźmiesz go pod ramię, dobrze?
- Co?! Nie!
- Weźmiesz! No proszę!
- Nie!
- WEŹMIESZ!!!
- NIEE!
- SOLLUX! - AAAAAAAAAAAAAAAA​AAAAAAAAAAAAAAAA​AAAAAAAAAAAAAAAA​AAA!!!
- AAAAAAAAAAAAAAAA​AAAAAAAAAAAAAAAA​AAAAAAAAAAAAAA!!!! - zaczęli się niekonwencjonaln​ie i niekontrolowanie​ wydzierać, kiedy to Karkatowi pękały skronie.
- CO WAM ODBIŁO?! SAM SOBIE... Ugh... - przerwał mu kolejny wstrząs przeszywającego bólu, przez który o mały włos nie opadł na kolana, gdyby nie ramiona Aradii. Postawiła go z ledwością na dwóch nogach, gdyż sterowało się nim jak Octodadem. Sollux odetchnął, co oznaczało że przystał na tej upokarzającej propozycji prowadzenia Vantasa jak niedołężnej staruszki przez pół zasranego miasta.
- Wybacz KK, t0 wszystk0 przez teg0 uparteg0 kl0ca. - odparła przepraszająco Megido, a Captor przewrócił oczyma. - Z0stawiam Cię z nim i 0dwi0zę tych dwóch d0 siebie... - skrzywiła się na samą myśl o przewozie pana Makary swoim własnym autkiem i to jeszcze z ciągłym zmyśle macierzyńskim skupionym na Tavrosie siedzącym z nim z tyłu. Przez łapy Gamza blisko niepokalanego i niewinnego ciała Nitrama dostawała wylewu.
- Je2teś pewna że w2zy2tko będziie dobrze? Możemy 2ię zamiienić z dwojga złego. - mruknął Sollux, marszcząc brwi na brak widocznego powodzenia ów planu.
- Sp0k0jnie, mam wszystk0 p0d k0ntr0lą. Ty lepiej nie zgub nigdzie p0 dr0dze Karkata. - kiwnęła głową porozumiewawczo,​ a ten po chwili odetchnął i odwzajemnił ten gest. Nastanie przepytała jeszcze Karkata ze wszystkich zasad bezpiecznego poruszania się po drodze, sygnalizacji świetlnej i dodała aby od razu powiedział Solluxowi, jeśli jakiś nieznajomy pan będzie go zaczepiać. Potem czmychnęła w stronę Tavrosa i Gamzee'iego, gdyż przemęczonego Vantasa zaczęła roznosić nieposkromiona chęć mordu.

Sollux wraz z Karkatem udali się na przystanek. Znikli za jakimś pierwszym-lepszy​m zakrętem, a Aradia zastanawiała się czy Captor czasami nie puścił rudowłosego, gdy tylko znikli z jej pola widzenia… Ugh, no i co zrobisz? Nic nie zrobisz. Dziewcz​yna podeszła do Tavrosa, chcąc przejąć nad nim władzę (czyt. wziąć wózek), zupełnie nie zważając na kłanowatego osobnika. Z jednej strony trochę żal było jej Gamzee'ego, gdy pomyślała sobie o tym co wczoraj widziała, ale znała tylko jedną wersję wydarzeń, więc nie mogła, a nawet raczej nie chciała ustawić się również po jego stronie.
- t0 jak, Tav? - zagadała wesoło, chwilowo udając, że Makara jest niewidzialny, choć jego zapachu nie dało się zignorować. W takich chwilach współczuła wyczulonym na węch jaszczurkom. - Jedziemy, c0? Chcemy jeszcze p0 dr0dze wejść do sklepu?
- n-NIE MA TAKIEJ POTRZEBY,, - wymamrotał, trochę zakłopotany, wciąż patrząc na swojego przyjaciela. - 0keej! - odparła i chwyciła za wózek, kierując się wraz z nim w stronę słońca. Zaparkowała dość daleko od szpitala i to jedyne co pamiętała. Miała wtedy dużo na głowie, poza tym było zupełnie ciemno... Nitram co chwilę wychylał się z wózka i patrzył za nich; Gamzee za bardzo nie wiedząc co ze sobą zrobić, niczym zabłąkany kotek podążał ich śladami. Aradia czuła się podenerwowana z tego tytułu. Normalnie w tym wypadku przyspieszyłaby kroku, ale postanowiła tymczasowo skupić się na tym, aby wypatrzeć swój samochód w jednym, wielkim ciągu aut ustawionym na krawężniku kilka kilometrów od budynku.
- a-aRADIO,, - zaczął nieśmiało Tav, unosząc głowę by móc rzucić okiem na swoją tanią siłę roboczą. - hmm? - m-mÓGŁBYM MIEĆ,, pROŚBĘ? - zapytał słodko i niewinnie, cały się rumieniąc.
Dziewczyna spojrzała na niego z miną sutnej żaby, gdyż już wiedziała o co chce zapytać. Jej mina wyrażało jedno wielkie "Tavros dlaczego jezu zgodze sie ale jak krzykniesz marco to nie odkrzycze ci polo". Westchnęła, patrząc mu prosto w oczy.
- mamy g0 wziąć, racja?
Nitram pokiwał głową, choć właściwie wyglądało to tak jakby biedny szczeniak właśnie kulił się, gdy ktoś wyciągnął do niego rękę, w obawie przed skrzywdzeniem. Dlaczego ze wszystkich współlokatorów i przyjaciół świata, wpadła na takiego, któremu nie da się oprzeć? Czując jak pęka jej serce, odwróciła się na pięcie, stając twarzą w twarz z Gamzeem.
- hej, khem.. Gamzee, słuchaj.. - zaczęła, a Makara przekrzywił głowę na bok i skierował wzrok w jej stronę, który jednoznacznie można było odebrać jako "ty kobieta do mnie honk rozmawiać???" - Um.. m0żemy p0dwieźć cię d0 d0mu, jeśli masz 0ch0tę.
Makara właśnie miał coś odpowiedzieć, kiedy tym razem Tavros odchrząknął. Dziewczyna zmarszczyła brwi i odwróciła się w jego stronę po raz kolejny.
- m-mIAŁEM NA MYŚLI CZY MOŻE MÓGŁBY,, jECHAĆ DO NASZEGO DOMU? - spytał, a jej oczy wyszły na wierzch. - w-WIESZ W JAKIM JEST STANIE,, - dodał już znacznie ciszej, ale klałn i tak go nie słuchał bo był zajęty rozglądaniem się za muchą, która właśnie przeleciała mu koło nosa. Aradia wgapiała się gdzieś przed siebie, uśmiechając się nadprogramowo, z niewidzialnym napisem na czole "dobijcie mnie". Tav mruczał coś pod nosem jak skrzywdzona wiewiórka, której lis pożarł męża i dzieci, szukam pomocy, przygarnij mnie.
- n0... n0 i fajnie. - Z mOiM TavBrO ZaWsZe nAjlEpIej :o) - odezwał się wesoło klałn, przystając na propozycję, a dziewczyna na nieszczęście właśnie znalazła swoje auto. Gdzieś w głębi duszy westchnęła tak mocno, że uszło z niej całe powietrze. Nie wiedziała na ile ma lub bardziej na ile będzie w stanie przetrzymać przy sobie kogoś kto zeszłej nocy tak skrzywdził Karkata. Robiła to tylko i wyłącznie dla swojej słodkiej kulki. Wzięła właśnie Nitrama pod pachy by móc usadzić go na tylnym siedzeniu samochodu, kiedy poczuła jak coś porywa od niej chłopaka, tulącego się posłusznie do jej szyi jak miś koala. Z przerażeniem spojrzała na kociego wyrzutka tuż przed nią.
- pOmOgĘ cI - zaproponował Makara, tuląc Tavrosa w pasie. Nitram poczerwieniał, a Aradia odkryła w sobie zdolność ciskania laserem z oczu.
- p0radzę s0bie. - odparła szybko, zgrzytając zębami i ciągnąc go w swoją stronę, lecz Gamzee nie odpuszczał, wciąż trzymając go w żelaznym uścisku.
- m0gĘ SiĘ TyM zAjĄĆ, sEnIoRiTaSs - wyhiszpaźnił. Ob​y dwoje zaczęli szarpać się o Tavrosa, który w tym momencie czuł się jak zagubione szczenię, odwracając głowę we wszystkie strony i próbując coś wybełkotać. Szkoda, że nikt go już nie słuchał.
- PUŚĆ. G0. - powiedziała w końcu Aradia, po kilku minutach walki, głosem jednocześnie normalnym, a zarazem niewiarygodnie potężnym. W jednej chwili potrafiła przemienić się w krzyżówkę Hannibala Lectera z Terminatorem. Tym razem Gamzee popatrzył się na nią dłuższą chwilę, a zaraz potem poczochrał włosy Tavrosa i obszedł samochód, by za sekundkę wsiąść z drugiej strony, obok swojego bro. Megido posadziła swojego przyjaciela na tylnym miejscu i zapięła mu pasy.
- aRADIO... - mruknął ten, lekko zsikany. To jeden z nielicznych razów, gdy słyszał jak dziewczyna używała swojego głosu perswazji.
- wybacz, tak jak0ś wyszł0. zasada dżungli, musisz p0kazać 0bcemu w0mbatowi kt0 rządzi w stadzie. - usprawiedliwiła się i zamknęła drzwi za Nitramem, pozostawiając mu mętlik w głowie i tysiące pytań.
- gAMZEE, zAPNIJ PASY DOBRZE? - spytał uprzejmie swojego kolegę, który stanowczo odmówił, robiąc właśnie z pasów pieska, zupełnie jak tego z balonów. W tym czasie Aradia szybko wózek, wkładając go do bagażnika, poczym zasiadła za kierownicą i wyjechała na główną trasę. Wszystko wydawałoby się w porządku, gdyby nie to, że non stop patrzyła w lusterko, aby kontrolować sytuację na tyłach. Koniec końców wzrok miała wszędzie tylko nie na drodze i albo jechali dwa na godzinę albo jechali zbyt szybko, gdy zaczęła się robić nerwowa. Tavros lekko się niepokoił, ale postanowił zachować to dla siebie. Na pewno nie chciał teraz powiedzieć czegoś nieodpowiedniego​, choć przydałoby się rozluźnić atmosferę. Makrela od czasu do czasu przymrużał oczy i zerkał w stronę swojego dobrodusznego przyjaciela, a z każdym jego spojrzeniem Aradia mentalnie wyrywała sobie włosy z głowy. Zaczęli ze sobą rozmawiać, a właściwie to Nitram bezskutecznie próbował przeprowadzić z nim psychologiczną debatę, podczas gdy tamten żuł siedzenie lub dziko tańczył na siedząco, krzycząc “mothefucker eyoo!”. Megido była tym bardziej przygnębiona; dwa dni temu sama czyściła samochód… Po kilku minutach była także zmuszona otworzyć szybę, praktycznie wywieszając głowę przez okno ze względu na odór nowego towarzysza, którego nie była w stanie przebić żadna czerwona, zapachowa choineczka, zawieszona tuż pod lusterkiem. Również Tavrosowi otworzyła do połowy szybkę, by ten mógł swobodnie sobie odetchnąć, ale w zasadzie wydawał się być już w jakimś stopniu "przyzwyczajony" do nowej marki francuskich perfum "Żhule" swojego przyjaciela, dostępnej w komplecie do jego menelskiego designu. Znów zerknęła na lusterko i tym razem jej oczy nabrały rozmiarów piłeczek od ping-ponga, gdy zobaczyła jak Gamzee coraz bliżej przysuwa się do Tavrosa. Chłopak był oczywiście zbyt grzeczny, by odepchnąć nawet kogoś, kto capił na 409358345 kilometrów, wobec czego nic nie zrobił. Gorzej było już tylko wtedy, kiedy praktycznie do niego przyległ, pocierając swoim policzkiem o jego, czego umysł i psychika dziewczyny żywcem nie wytrzymały. Chwyciła za kierownicę i gwałtownie skręciła nią w lewo, o mało co nie trafiając w uroczy, tytanowy murek. Nią trochę rzuciło na drzwi auta, Nitram podskoczył, cały przerażony, wydając z siebie nieartykułowany wydźwięk, a Gamzee poleciał na tylna szybę, zrywając przy tym górną podstawę i przeturlał się do bagażnika. Dziewczyna cudem wyjechała na prostą, zwalniając już nieco i odgarniając niesforny kosmyk z twarzy, śmiejąc się nerwowo.
- ups.. Wybaczcie, zdawał0 mi się, że był tam jeleń.

Po krótkiej chwili niepokojąco szerokiego uśmiechu Megido, Tavros usiadł jak należy, mimo to zapinając się pasami z dwóch stron, a Gamzee znalazł swoje miejsce na ziemi w bagażniku. Wystawiał z niego jedynie głowę do uśmiechniętego brązowowłosego, przez co Aradia nie wytrzymywała psychicznie, niezadowolona z niepowodzenia jej planu wysłania Makary jak najdalej od jej kulki dobra i szczęścia życiowego. Kilkadziesiąt kilogramów czystego, klauniego zła nadal napierało na tego delikatnego chłopaka w koszulce z kotkiem w kokardce, do tego szepcząc mu pewnie jakieś satanistyczne modlitwy do ucha... Ten widok był nie do zniesienia. Postanowiła że na uspokojenie włączy sobie hard metal. Odetchnęła głęboko gdy po krótkiej chwili byli na miejscu. Mając na myśli miejsce, chodziło jej o mieszkanie jej i Nitrama. Teraz zostało opracować szczwany plan jakoby tu zakosić Tavrosa i pogrzać do mieszkania, następnie zamykając je na cztery spusty i dodatkowo zastawić kanapą, szafą, lampą i innymi meblami. Jednak w czasie tych dedukcji Gamzee zdążył wyskoczyć z bagażnika, jakimś cudem otwierając go od wewnątrz i wziąć jej Maleństwo na ręce, po chwili wyciągając z samochodu. Brew dziewczyny niepokojąco zadrżała.
- Z-z0staw g0! Ja t0 zr0bię! - wrzasnęła, chyba nie zdając sobie sprawy z tego jak głośno i groźnie, a wstrząśnięty Makara upuścił Nitrama na chodnik. Megido wyskoczyła z auta i podbiegła przerażona do chłopaka. - TAV! Wszystk0 0kej?! - podała mu dłonie, jednak ten zajęty był powracaniem na ziemię po namiętnym zderzeniu się z panią Podłogą.
- tAK, pRZEPRASZAM,,, - odparł zbolałym głosem ledwo cokolwiek widząc przez mroczki przed oczami, wystawiając ręce na ślepo, oczekując jakiegoś miłego człowieczyny który zabierze go z zimnych kafelków.
- Za c0 przepraszasz Głuptasku?! T-t0 0n p0winien... A z resztą... - odpuściła z westchnięciem, biorąc swego przyjaciela z ledwością na ręce. Mimo wszystko nie była tak silna jak klauni macho z mięśniem piwnym. Z kolei Tadek nie ważył także zbyt wiele. Makara nie przejmując się niczym wcale, postanowił z jak największą dobrą wolą pomóc z rozłożeniem wózka, uderzając nim o ziemię.
- kATHERINE,,,! - wyrwało się Tavrosowi z jego zduszonej piersi, a Aradia sadzając go z powrotem na fotelu, wyrwała sprzęt z klaunich łap jednym ruchem. Szczerzyła się sztucznie i nerwowo do Gamza, który odwzajemnił koszmarny uśmiech. Uznał to chyba za całkowicie przyjazny gest, wcale nie mający przekazać "udjwkdh".  Następnie Megido rozłożyła ostrożnie wózek, któremu na szczęście nic się nie stało. Chwyciła delikatnie Nitrama, po czym posadziła go na nim. Ten uśmiechnął się przyjaźnie.
- dZIĘKUJĘ ARADIO,,, - odparł z wdzięcznością w głosie, co tą od razu uspokoiło. Odetchnęła cicho, po chwili spoglądając zaniepokojonym wzrokiem w kierunku Makary. Z jednej strony wyglądał jak dziki klaun-morderca z czterema promilami na haju, a z drugiej jak nie mający się gdzie podziać facet ze stanem depresyjnym...
Co zrobić? Owszem, może i był sprawcą zbrodni, a konkretnie napadu na Karkata, a mimo to nie mogła go po prostu zostawić. Nie teraz. Do tego zaszklone, ogromne oczy Tavrosa nakazywały same za siebie jak ma postąpić dziewczyna. Zagryzła lekko wargę, po czym zrobiła parę kroków w kierunku Makary. Spojrzał na nią lekko zdziwiony, odwracając wzrok od szarych, chodnikowych płytek.
- Gamzee... M0że wejdziesz? Mamy sp0r0 zupek chińskich, zr0bię marakujowej herbaty... - powiedziała niepewnie, wciąż zdenerwowana. Czarnowłosy spojrzał wpierw w czarne oczy Aradii, a następnie zwrócił wzrok ku przyjacielowi na wózku. Bez dłuższego zastanowienia uśmiechnął się, mimo iż lekko niepewnie, przy okazji przywracając żałość swemu i tak oklapłemu wyglądowi.
-  MoŻe i WeJdĘ, SeNiOrItAsS. - odparł cucho swym zachrypłym głosem, a ta kiwnęła lekko głową. Trudno było się w takiej sytuacji nie uśmiechnąć, jednak postrzeganie Makary przez pryzmat jego przewinień skutecznie tłamsiło ten wyraz twarzy. Nitram za to doznał szczerego szczęścia i aż zaklaskał w dłonie, czekając tylko aż zjawią się w mieszkaniu, oraz gdy będzie mógł pokazać Gamzee'iemu wszystkie swoje karty do Fiduspawn.

Aradia z gracją udała się w stronę bloku. Wspaniałomyślnie​ (to znaczy za prośbą Megido) Gamzee otworzył drzwi przed nimi, a ona wjechała wraz z Tavem do środka i udała się w kierunku windy. Klaun był tymczasowo zajęty inspekcją poczty wszystkich sąsiadów, wtykając w otwory palce, jakby miał zaraz z cudzych skrzynek wyciągnąć jakieś faygo. W jednym nawet się zaklinował i bezskutecznie szarpał się z całym jej mechanizmem. Postanowił jednak olać temat, gdy tylko jego uwagę zdołało odwrócić coś tak super jak plastikowa roślinka na uroczym, obdrapanym parapecie przy oknem z kratami. Tavros był przekonany, że Makara wciąż idzie za nimi, więc przeżył lekki szok, gdy Aradia odwróciła wózek w stronę drzwi windy, a on zobaczył go zaklinowanego przy skrzynkach pocztowy. Dziewczyna nie zauważając go, zdążyła przycisnąć już guzik windy z ledwie widoczną siódemką. Drzwi zaczęły się zamykać, a Nitram zdążył tylko zawołać przyjaciela i zobaczyć jak szarpie się ze swoją własną ręką. Aradia również dopiero teraz zorientowała się, że winda odjechała bez niego.
- Achh, nie.. nie chciałam! - wydukała, patrząc na Tavrosa przepraszająco.
- oJEJ, i CO ROBIMY?
- Chyba.. nic. P0czekamy na nieg0 na górze albo m0żemy zjechać na dół z p0wr0tem. - wyjaśniła szybko, uśmiechając się krzywo. W końcu nie chciała zranić tą drobną pomyłką swojego precious cinnamon rolla. - S0rki.
- nIE MARTW SIĘ.
Gdy wreszcie wina dotarła na miejsce z charakterystyczn​ym dla siebie dźwiękiem, im oczom ukazała się wytapetowana facjata jedynego w swoim rodzaju Makary, który najwyraźniej wszedł sobie tu po schodach. Nie wyglądał nawet na trochę zdyszanego.
- nAJMOCNIEJ CIĘ PRZEPRASZAM, - powiedział Nitram, od razu gdy go zobaczył, ale Aradia od razu weszła mu w słowo, bo przecież nie była to jego sprawka. Przyjmując całą winę na siebie, lekko speszona, przeprosiła. Tavros spojrzał na nią z nutką synowskiej miłości i zaraz się odwrócił, by poprzyglądać się swojemu kompanowi i automatycznie zmienił temat. - Gamzee.. co.. Co ty żujesz?
Makara na sekundę zaprzestał wykręcania ustami na wszelakie sposoby i uśmiechał się z wypchanymi po brzegi policzkami. Wyglądał jak chomik na odwyk, dorwawszy się do słonecznika z kokainą. Przełknął wszystko na raz, w obawie że jeśli teraz otworzy usta, wszystko może z nich wypaść. Znaczy, zasadą pięciu godzin, i tak podniósłby i zjadł, tyle że bał się, iż jego posiłek może stracić przy tym kilku niezbędnych mu węglowodanów i kwasów.
- LiŚCie z PArapEToWycH żELKóW. MaSz rArYtAsY nA kAŻdYm piĘtrZe, mÓj pRzyJacieLU. PrZeZ tĄ wInDę sPOrO cIę oMIja. - powiedział, wyciągając z kieszeni zapas sztucznych roślinek, jakimi były plastikowo-styro​pianowe aloesowo-podobne​ coś. - Wziąłem też trochę dla ciebie i nawet mam ¼ dla seniority : o)
Aradii opadła szczęka, a Tavros patrzył na swojego przyjaciela z lekkim niepokojem.
- wYPLUJ TO, MÓJ NAJMILSZY, MOŻE CI ZASZKODZIĆ! - krzyknął do niego, ale ten wciąż pozostawał niewzruszony, podczas gdy Megido bezpiecznie się wycofała, ze swoim skromnym “to może ja w tym czasie otworzę mieszkanie..”.
- wŁAŚCIWIE TO JAK WYCIĄGNĄŁEŚ RĘKĘ?
- ZaKLInoWaŁa sIEĘ, GaMzEe pOciĄgNął i DrRwIcZki sIę OtWoRzYłY. - wyszczerzył się klałn, a wraz z nim Aradia, której już nic dzisiaj chyba nie mogło wyprowadzić z równowagi. Nie chciała nawet myśleć o sąsiadach, którzy mogą przeprowadzić dochodzenie, a potem wyciągnąć od niej pieniądze na naprawdę, plus jeszcze jakieś tam pierdoły za niszczenie czegoś należącego do spółdzielni. “Zresztą kto by się tym przejmował, hahahahHAHAHA.”,​ wpadała w paranoję, ponownie chwytając za wózek i wchodząc do ich wspólnego, skromnego mieszkanka. Klałn w zataczających podskokach ruszył za nimi. Na przywitanie, od razu podbiegł do nich malutki piesek, ślizgający się pazurkami po podłodze i wesoło merdający ogonkiem. Nitram wyciągnął w jego stronę ręce, a ten zaszczekał zadowolony i wskoczył mu od razu na kolana, stając przednimi łapkami na koszulce i zaczynając lizać go po twarzy.
- D0bra, t0 wy może idźcie z Ch0jrakiem d0 p0k0ju, ja zaparzę herbaty. - zaproponowała Aradia, śmiejąc się cichutko na ten uroczy widok.
- a MożESz zRoBiĆ FaYgO? - spytał Gamzee, uważnie przyglądając się teraz psińce, ale i także sufitowi.
- Fayg0.. Nie, 0bawiam się, że nie mamy fayg0. - powiedziała, nieco krzywiąc się na wspomnienie o tym napoju.
- NiEe, nA PeWnO mAcIe. - stwierdził, niepewnie nachylając się nad malutkim pieskiem i marszcząc nos, jakoby właśnie go wąchając. Chojrak przekrzywił głowę w bok, nie mając bladego pojęcia co ten klałn wyprawia, ale zaraz począł robić to samo, widocznie wyczuwając na nim stado kotów. Klałn po skończonym zapoznawaniu się z trzecim domownikiem, sam pofatygował się do kuchni, a zdezorientowana Megido miała lecieć zaraz za nim, kiedy usłyszała niepokojący utwór jakim był “Meaneater”. Przełknęła głośno ślinę; ta piosenka była przeznaczona tylko dla jednej osoby.
- M0ja si0stra dzw0ni. - oznajmiła Tavrosowi, a on tylko przytaknął i pofatygował się za Gamzeem do kuchni. - Tak, Damar0? Mam g0ści. - powiedziała na starcie, ulatniając się gdzieś do oddzielnego pokoju.

Po chwili jednak wbiegła szybko z powrotem do salonu. Musiała przeprowadzić wyjątkowo szybką konwersację gdyż wolałaby nie zastać kuchni w stanie godnym legowiska kalunozaura-Gamz​a, a i tak dowiedziała się kilku niepokojących faktów. Na szczęście wszyscy byli cali i zdrowi, Chojrak cały czas zalegał na kolanach swego kochanego Pana, podobnie zaniepokojonym wzrokiem co on przyglądając się Gamzee'iemu wyciągającemu pierwszą-lepszą miskę z szafki, jakoby był u siebie. Świat jest jego domem. Jej komórka zabrzmiała w jej kieszeni ponownie. Tym razem jakimś kawałkiem Beatlesów, więc wydzwaniał do niej zapewne Sollux. A ponieważ Captor sprawował teraz opieke nad rannym Karkatem, drogą nieskomplikowane​j dedukcji musiało być to coś poważnego. Zagryzła wargę i ostatni raz rzuciła spojrzenie w kierunku swojego Skarba i Menela, po czym ruszyła do pokoju obok, aby przeprowadzić debatę z ulubionym nerdem.
- TaVbRo, MaCiE mOżE tRoChĘ MeTyLoCeLuLoZy lUb OrToFeNyLoFeLu? - Nitram przekrzywił głowę, to samo jego mały podopieczny. Złapał za ramię swego przyjaciela.
- gAMZEE, u NAS NAPRAWDĘ NIE ZROBISZ FAYGO,,, - powiedział najłagodniej jak tylko umiał. W końcu wcale nie miał zamiaru niszczyć młodzieńczych marzeń Makary. Ten chyba sam z siebie odpuścił, bo ponownie schylił się do małego kudłatego stworzenia. Widać było że mały Chojrak, podobnie jak jego właściciel, był delikatnie lękliwym stworzeniem. Więc gdy niezwykle urodziwa twarz Gamza zbliżyła się do niego na niebezpieczną odległość, schował się w koszulce Tavrosa. Ten zaśmiał się cichutko i przytulił do siebie trzęsącego się pieska. Makara za to usiadł na podłodze przed wózkiem, drapiąc się w tył głowy.
- TaVbRo, JeStEm ZaZdRoSnY o TeGo MoThErFuCkErA. - Nie spuszczał z niego wzroku. Nitram zaśmiał się cicho i czerwień wkradła się na jego policzki.
- oJ GAMZEE, nIE MA POWODÓW,,, tO TYLKO PIESEK, oN,,, - nie dokończył, gdyż Klaun raczej nie przemyślając swoich czynów, wpełzł mu w połowie na kolana i wsadził głowę pod jego koszulkę. Tavros zrobił wielkie oczy, czerwieniąc się jeszcze bardziej, oraz dziękując bogu za to że w zwyczaju ma noszenie większych o parę rozmiarów ubrań. Z kotkiem. Po chwili mógł spojrzeć w dół aby ujrzeć czarnowłosego ze ściśniętymi policzkami przez ciasnotę, oraz to iż musiał dzielić to oto schronienie z Chojrakiem bliskim zawałowi serca. Makara spojrzał na niego lekko zdziwiony, a ten próbował wspiąć się na ramię swego Pana, byleby uciec. Brązowowłosy uśmiechnął się krzywo, gładząc delikatnie Gamza po policzku, na co ten momentalnie się wyszczerzył, z przymrużonymi, przyćpanymi oczyma.
- gAMZEE, nIE MUSIAŁEŚ TUTAJ,,, uHH,,, wCHODZIĆ,,, - odparł lekko niepewnie, spoglądając z żalem na te poczciwe, błyszczące blaskiem tysiąca gwiazd oczy.
- AlE tU jEsT tAk CiEpło TaVbRo. - odparł, liżąc Chojraka, na co ten aż się wzgrydnął, po chwili mimo wszystko również liżąc jego nos. Przyszło im żyć pod jedną koszulką we dwójkę, więc powinni nauczyć funkcjonować razem i działać drużynowo. Stój, to jednak nie ta fabuła.
- C0 się stał0?! - wykrzyknęła od razu jak tylko odebrała słuchawkę, szybko przykładając ją do ucha.
- KARKAT NIE CHCE GRAĆ W C2'A! - W tym momencie żyła na skroni Megido zaczęła niebezpiecznie pulsować. - I NAPRAWDĘ P0 T0 D0 MNIE DZW0NISZ?!
- To niie byle co! Mu2iisz mu coś powiedziieć, próbuję mu wcii2nąć klawiiaturę dobre 20 miitun.
- 0n d0pier0 co wrócił ze szpitala, czy m0żesz być ch0ciaż przez chwilę poważny?!
- Jestem ab2olutnie poważny, kobiieta nawet w najmniej2zym stopniiu niie jest w 2tanie 2obie wyobraziić tak fatalnej sytuacjii jak ta.
- Zach0wujesz się c0najmniej jak zaniedbana k0bieta, S0llux!
- Coś w ten de2eń.
- Uuughhh, już mnie nie denerwuj i p0 pr0stu się nim za0piekuj! Nie pr0szę 0 zbyt wiele. Twój przyjaciel jest w p0trzebie, jest słaby i d0 teg0 zapewne załamany p0 traumatycznych przeżyciach, 0każ w sobie odr0binkę współczucia i ch0ciaż daj mu 0dp0cząć w sp0k0ju.
- W spokoju?! Chciiał mi odgryźć rękę.
- Też bym tak p0stąpiła na jeg0 miejscu!
- Czego siię tak wściieka2z?!
- KALUN-M0RDERCA DEM0LUJĘ MÓJ D0M I D0BIERA SIĘ D0 MOJEG0 SYNA.
- ŚWIIETNIE, 2UPER, ŻE MOŻNA NA CIEBIIE LIICZYĆ MEGIIDO! Iidę 2am to załatwiić!
- A idź ty w ch0lerę, Capt0r!
- A pójdę! - wykrzyknął w słuchawkę, wysadzając bębenki zirytowanej Aradii w powietrze, po czym rozłączył się z przytupem. Dziewczyna poprawiła włosy i mruknęła parę przekleństw pod nosem. Jak z dzieckiem! Po chwili jednak ponownie spojrzała na telefon, który zaczął wydawać bezlitosne Twist and Shout. Wypuściła wolno powietrze i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Tak?
- Przepraszam... - odparł cichy, pełen skruchy głos. Aradia westchnęła głęboko, łapiąc się momentalnie za głowę.
- Wszystk0 gra Sollux. Tylk0 0biecaj że się nim zajmiesz, jasne?
- Ja2ne. No to cześć. - dorzucił płytko, jak to on, tak naprawdę szczerząc się do słuchawki jak wariat, po czym rozłączył się po raz kolejny w ciągu tych piętnastu minut. Megido pomknęła rytmicznym krokiem w kierunku salonu, jednak od razu gdy ujrzała wielki łeb tej dzikiej świni wciupiony pod ubranie jej najdroższego przyjaciela, dostała ataku furii.
- MAKARA! - wydarła się, by za chwile wyrzucić go brutalnie spod ów koszulki, a następnie przytulić najmocniej jak się da zszokowanego Tavrosa. - Nic Ci nie zrobił, nic Cię nie b0li, nie masz żadnych 0brażeń wewnętrznych czy innych?! - poczęła oglądać go z niezwykłym skupieniem i precyzją, gdy ten próbował cokolwiek wykrztusić jednak jak zwykle nie dawała mu dojść do słowa.
Gamzee wylądował wygodnie nogami do góry w posłaniu małego Chojraka, widocznie niezbyt przejęty sytuacją. Mlasnął cicho ustami, szczerząc się narkotycznie, a Shih tzu biegał w kółko szczekając jak najęty, co jednak z powodu jego strachliwej postury było słyszalne niczym strzelanie dziurkacza. Gdy tylko Aradia delikatnie, podkreślając, delikatnie się uspokoiła, spojrzała surowo w kierunku Makary, aby następnie zrzucić go stopą z łoża Chojraka. Ten upadł twarzą na deski, jednak to również nie zwróciło jego niezwykle bystrej uwagi. Bordowowłosa odetchnęła głęboko.
- D0brze więc... Chciałam tylk0 p0wiedzieć że w s0botę przyjeżdża Damara i Rufioh. - spojrzała w kierunku Tavrosa, gdyż zapewne tylko on zrozumiałby cokolwiek z tej wypowiedzi. Momentalnie się rozchmurzył, radośnie klaskając w dłonie.
- tO CUDOWNIE,,,! t-TRZEBA UPIEC JAKIEŚ CIASTO I-I POSTPRZĄTAĆ,,,! kONIECZNIE,,,! - najchętniej już wziąłby się do pracy, jednakowoż Megido przytrzymała wózek dłonią.
- 0 nie, dzisiaj musimy tr0chę 0dp0cząć. - dodała. - 0statni0 tyle się wydarzył0, że nam się należy... - spojrzała ostatni raz z lekko markotną miną na Gamzee'iego, na którym właśnie teraz zaległa psinka, a konkretniej na jego barkach, przymierzając się do snu.

Wreszcie udało jej się zebrać świętą trójcę do pokoju, zdejmując malutkiego Chojraka z grzbietu Gamzee’ego i kładąc go do łóżeczka niczym swojego syna #2, przedstawiając po drodze nowo przybyłemu lokatorowi listę praw i obowiązków w tym domu, który, jak miała nadzieje, był tylko tymczasowy. Właśnie zaczęła omawiać punkt piąty, podczas gdy Tavros ściskał dakimakurę z Sousuke, a Makara starał się zębami otworzyć komodę i wrzucić do niej pozostałości z jego “parapetowych żelków”, kiedy po raz kolejny Beatlesi zaczęli harcować w jej kieszeni. Ugh, ostatnie czego w tej chwili pragnęła to użeranie się z Solluxem.
- Przepraszam na sekundkę. - powiedziała z lekkim uśmiechem, wychodząc i zamykając za sobą drzwi, poczym nacisnęła zieloną słuchawkę, a jej fale głosowe wywołały trzęsienie ziemi na dziesiątą skalę Richtera. Nawet Gamzee oderwał się tymczasowo od komody.
- NIE, NIE UDZIELAM P0RADY MAŁŻEŃSKIEJ C0 D0 ŻADNEJ KŁÓTNI O CS’A
- Ale…
- I PRZESTAŃ D0 MNIE P0 T0 DZW0NIĆ.
- Aradiia pocze-
- MAM NA GŁ0WIE G0ŚCIA KTÓRY GRYZIE KLAMKI
- ALE JA NIE O C2-
- L0LA SIĘ TEŻ T0 TYCZY!
- ALE KURDE KARKAT LEŻY!!
- C0
- LEŻY
- T0 G0 MOŻE P0DNIEŚ!
- TO MOŻE GO PODNIIO2SE!
- DLACZEG0 KRZYCZYMY!?
- NIIE WIIEM, TY ZACZĘŁAŚ!
- T0 M0ŻE PRZESTAŃMY!
- OK.
- 0K.
W całej dzielnicy zapanowała nagminna cisza, ludzie pouciekali z ulicy do swoich domów, sprawiając, że miasteczko wyglądało na opuszczone i nawet komary wstrzymały oddech. Tavros z Gamzeem wgapiali się w drzwi w osłupieniu, w tym Makara bardziej przypominał zaskoczonego kota, a Nitram trzęsącą się cziłałę.
- Więc jeszcze raz… c0 się stał0? - spytała już o wiele ciszej, wiedząc, że chyba tak czy siak będzie musiała interweniować.
-​ Karkat leży 2obiie na podłodze ii niie reaguje jak go kopiie.- Oczy dziewczyny wyszły na wierzch, a Sollux domyślając się ataku paniki z jej strony od razu szybko dodał: - Ale oddycha. Co mam z niim zrobić? Zemdlał czy coś. Przyjedź, pro2ze.
‘o mój boże’, pomyślała. Jeszcze naprawdę stracił przytomność, może być naprawdę nieciekawie.
- D0brze, zaraz będę. A ty tymczasem staraj się g0 jak0ś 0cucić.
- Czylii?
- P0lej g0 w0dą, unieś n0gi d0 góry, klepnij w p0liczek, nie mam p0jęcia. - zaczęła wymieniać i w tym samym momencie usłyszała głośne “PLASK!”.
- KLEPNĄĆ MÓWIŁAM, NIE DAWAĆ Z LIŚCIA!
- Och… Żadna mii różniica.
- Będę za dziesięć minut. - powiedziała i rozłączyła się, zakładając już w między czasie swoją kurtkę. Powstrzymała się, żeby nie ziewnąć, ponieważ miała przed sobą kolejną misję. Zło nigdy nie śpi, jak to mawiają. Aradia wpadła z powrotem do pokoju jak tornado, całując Tavrosa w czółko i mówiąc mu, że ma ważne wezwanie i że wróci lada moment, jeśli wszystko okaże się być w porządku. Wyszła z mieszkania i zbiegła ze schodów z prędkością światła, wsiadając do swojego aradiomobilu i puszczając radio, z którego rozbrzmiały pierwsze wersy piosenki. “To matka Nitrama, Aradia, która rusza na akcje…”. “opróc​z pleców ze stron dwóch… ma także vifon oraz pług"