sobota, 6 czerwca 2015

● GamKat - Chapter 1 ●


Gamzee wparował kop z buta bo kto mu zabroni do mieszkania, taszcząc na plecach wielki worek pełen bliżej niezidentyfikowany przedmiotów.
- WrÓcIłEm MoThErFuCkEr! - odparł, lub raczej wykrzyknął aby szopy w wentylacji aż podskoczyły, mają na swej wymalowanej mordzie nieodłączny uśmiech.
Po mieszkaniu rozległo się parę siarczystych przekleństw, wypowiedziane z jadem który mógłby wypalić dziurę w chomiku. W chwilach takich jak te, Karkat najchętniej powydzierałby się na niektórych ludzi osobiście, niestety możliwości nieco mu to ograniczały. Mógł przewidzieć, że na radę od swojego 'przyjaciela' nie ma co liczyć. Ta, Sollux. To co napisał, bardziej podniosło mu ciśnienie, jakoby miało podnieść na duchu.Potem jeszcze krzyk, oznajmiając powrót tego wymalowanego sadomaso. Ech. Razy trzysta. Karkat nie miał zamiaru nawet się ruszyć. Modlił się tylko o to, by mógł zniknąć na jakiś czas, zanim jego nerwica (i współlokator) przeminą.
- HeEeEj, cO tAm pOrAbIaSz MóJ nAjLePsZy pRzYjAcIeLu? - zapytał bez trwogo i bez trosko, praktycznie jak zawsze miał w zwyczaju, pseudo klaun. Umilkł jednak na chwilę gdy odpowiedziała mu cisza zamiast nienawistnych wyzwisk i przekleństw, mimo to szczerząc się i próbując upchnąć zwł.. Worek do szafy tuż po prawej od drzwi. Nareszcie stanął w miejscu, garbiąc się i mrużąc oczy jak zaspany ćpun spod Karfura. - CoŚ CiĘ gRyZiE MoThErFuCkEr? Van(ta)s od razu odwrócił wzrok. Rzadko kiedy zdawało się widzieć go w tak podłym nastroju, kiedy nie ma nawet ochoty na to, by wrzasnąć Gamzee'mu, aby się zamknął, dał mu święty spokój czy wreszcie chociaż przestał brać cokolwiek co bierze i dla odmiany zrobił jakąś konfiturę. Czy cokolwiek. Podkrążone oczy Karkata wydawały się być jeszcze bardziej podkrążone niż zazwyczaj. Chłopak opatulił się kocykiem, teraz myśli kierując na wkurzającego, klaunowatego osobnika. Gamzee jest jak puchaty termos. Wygląda mięciutko, ale wewnątrz kryje w sobie żar 200 rozgrzanych naleśników, które mogą w każdej chwili się uaktywnić. No i jak nim dostaniesz to nie ma zmiłuj. Ostatnie czego sobie życzył to teraz niańczyć tego... bf5everowca.
- No nAwEt Na MnIe nIe SpOjRzYsZ MoThErFuCkEr? ZnOwU zGuBiŁeŚ rAcZkI? - wyszczerzył się jeszcze głupiej i szerzej, tak że kącik jego warg sięgał do pach Jezusa. Po chwili rzucił się na krzesło jak niedźwiedź na bezbronną Vriskę, a to zakręciło się i przysunęło tak że idealnie wylądował twarzą naprzeciw niego, siedząc na nim tyłem na przód.

Widząc jego przeraźliwy uśmiech tak blisko, zasłonił się kocem. No dobra, właściwie uśmiech był tylko pretekstem, bo od dłużej chwili odczuwał.. coś dziwnego. Jak gdyby miał zaraz zacząć płakać. Jeszcze ten idiota zamiast kulturalnie pójść, odprawiać sobie swoje dzikie rytuały w swoim własnym pokoju, jak zwykle musiał przyjść go gnębić. Ugh. To było jakieś chore. Pomimo tego, że byli przyjaciółmi, wcale nie czuł się w jego towarzystwie jakoś.. Jakoś... Bezpiecznie. Chłopak ciągle gdzieś wychodził, wracał późnymi nocami. Nie wiedział komu może już ufać. Zwłaszcza ostatnimi czasy.
- Idź stąd. - burknął, nie wiedząc że jego głos kiedykolwiek mógłby zabrzmieć równie słabo.
- NiE pÓjDę MoThErFuCkEr, PrZeCiEż Ci CoŚ jEsT, cO bYłBy zE mNiE zA NaJlEpSzY pRzYjAcIeL jAkByM CiĘ nIe dRęCzYł? - uśmiechnął się szerzej dla odmiany, przymykając na ten czas oczy, przy tym wyglądając słodko jak miodek. Taki co ma wymalowaną twarz, szramy na twarzy, podkrążone, pełne wystających żył oczy i od którego wali papierosami, alkoholem, Faygo i kto wie jeszcze czym na parę metrów. - Co UkRyWaSz MoThErFuCkEr? - chciał zajrzeć poza koc, który tak kurczowo trzymał jego uparty, jego zdaniem, przyjaciel.
- GAMZEE, KURWA - krzyknął, po krótkiej szarpaninie, a koc, którym do tej pory się zakrywał, już nie ochraniał go przed światłem dziennym. A właściwie światłem nocnym. Albo konkretniej to twarzą chłopaka tuż przed nim. Nie wiedział czy krzyczenie na przyjaciela jest dobrym posunięciem, ale w tej chwili.. wszystko wzięło górę. Cały ten strach, związany ze zmianą jego przyjaciela. Z tym, że się go już najzwyczajniej w świecie bał. Bał się osoby, na której.. mu zależało. Źle czuł się przebywając z nią, ale co dopiero bez niej. A to już na pewno nie było zdrowe. - WEŹ SIĘ ODE MNIE ODWAL, CO? WRACASZ TU O NIE WIADOMO JAKIEJ PORZE, NIE WIADOMO SKĄD, NIE WIADOMO JAK PRZEJĘTY MOJĄ OSOBĄ. MYŚLISZ- MYŚLISZ, ŻE MOŻESZ SOBIE TAK PO PROSTU- - w tej chwili przerwał, ponieważ stało się chyba najgorsze, co mógłby tylko przewidzieć. Wybuchł płaczem, którego nie był w stanie kontrolować. No po prostu idealnie. Trząsł się, w myślach samemu wrzeszcząc na siebie za bycie taką ciotą. W takiej chwili. Świetnie.
Na twarzy Gamzeeiego malowało się okrągłe, intensywne nic. Jak nie ruszył się ze swojego miejsca, tak nie uczynił żadnego ruchu. Potem nagle chwycił ramiona przyjaciela i zaczął nim szybko potrząsać. - KaRkAt, MoThErFuCkEr, NiE pŁaCz, cZeMu PłAcZeSz i CzEmU mAsZ sInĄ, jEbAnĄ bUzIę? - dopiero po chwili wywoływania u przyjaciela efektu szoku i krztuszenia się własnymi łzami został odepchnięty. - NiE mUsIsZ nIc wIeDzIeĆ o TyM gDzIe WyChOdZę ChOlErO, aNi O nIcZyM, aLe PoWiEdZ mI z KiM sIę PoBiŁeŚ a ZaBiJę Go JaK pSa! WsZyStKiCh PoZaBiJaM! - ponownie zaczął nim dziwnie szarpać, szamocząc w każdą stronę. -SłYsZySz MóJ nAjLePsZy PrZyjAcIeLu?!

Chłopak był tak wstrząśnięty, że zareagował dopiero kilka sekund później, analizując trzy po trzy słowa swojego przyjaciela.
- GAMZEE! - warczał, próbując go odtrącić za wszelką cenę. - ODBIŁO CI!? PUSZCZAJ MNIE!
Walczenie z tym psychodelicznym clownem było na marne. Vantas, chociaż nie wiem jak bardzo by chciał, nie mógł sobie wyobrazić co może siedzieć w głowie kogoś, kto zachowuje się jak nie z tego świata. Cholera, Gamzee zawsze był pojebany, ale nigdy nie do stopnia, w którym zaczynałby się go obawiać! Nawet obłąkani się tak nie zachowują. Opętał go sam szatan czy co?! 
- NA CHUJ JA MAM CI COŚ MÓWIĆ, JEŚLI TY TEŻ NIGDY NIE CHCESZ MI NIC POWIEDZIEĆ! - starał się opanować roztrzęsiony głos i zignorować wiążące się z żalu i ze strachu gardło. Choćby już stracił władzę nad prawie wszystkim, za wszelką cenę nie mógł stracić władzy nad sobą.
Koniec końców, Karkatowi udało się chwycić przyjaciela za nadgarstki i odciągnąć od siebie. Trzymał go mocno, jakby bał się kolejnego, wykonanego przez niego ruchu. Jednocześnie czuł, jak drętwieją mu wszystkie kończyny, a już zwłaszcza gdy napotkał wzrok Gamzeego. Momentalnie zaczął żałować, że w pokoju panował kompletny mrok, może z wyjątkiem błękitnego światła, które padało z komputera, gdzieś z tyłu pokoju. No kurwa, jakby nie mógł sobie wcześniej zapalić żadnej lampki, tylko jak zwykle zdecydował się siedzieć w egipskich ciemnościach, bo mu tak do nastroju pasuje. Makara wyglądał.. koszmarnie. To nie jest przesada, "koszmar" to jest wręcz eufemizm słowa, którego nie znalazłby, by określić wygląd przyjaciela. Potwór to jedyne co przyszło mu na myśl. Jego zapach, jego twarz, a już najbardziej oczy, wyglądające jak żywcem wyciągnięte z jakiegoś horroru.
Dlaczego tak wyglądał?
Gdzieś tam w środku, przecież to wciąż był jego najlepszy przyjaciel.

Póki co, Karkat trzymał go kurczowo za ręce i nie miał zamiaru puszczać. Bał się, że gdy tylko to zrobi, Gamzee mógłby znów spróbować coś wykombinować. Albo miałby ten swój odpadł. Ale Vantas nawet mając wszystko, khem, powiedzmy, 'pod kontrolą', wciąż odczuwał strach. Zupełnie jakby bał się, że przyjaciel może jeszcze go... Zjeść. Tak, może to i brzmi absurdalnie, ale w przeciwieństwie do Gamzeego, dla Karkata to już dawno przestało być śmieszne. O ile kiedykolwiek było.
- PoWiEdZ MoThErFuCkEr, MoŻe Ci UlŻy? MoŻe Ci UlŻy JaK zAbIcIe KoGoŚ kTo CiĘ wKuRzA I JeSt W TyM zAkUrWiAśCiE uPaRtY, zAmIaSt oDsUnĄć SiĘ i ZwYcZaJnIe PoZwOlIć DzIaŁaĆ, HoNk - uśmiechnął się Makara. Ale nie promiennie tak jak wcześniej, na swój sposób obrzydliwy sposób, lub zwyczajnie bez zamiaru wywołania tego co wywołać planował wcześniej. Jego popękane usta wykrzywiły się nienaturalnie w coś ze sztucznego uśmiechu przechodzącego w rozczarowanie, oraz gniew. Karkat utrzymał go w jednym miejscu, ale nie na długo. Przez chwilę gdy jego przyjaciel, nie czując oporu, zwolnił jedynie odrobinkę mocny uścisk, jednym ruchem się wyszarpał. Szybko chwycił jego ręce i skrzyżował je za plecami chłopaka, przy okazji mocniej na niego napierając, doprowadzając tym samym do tego że Karkat opadając na biurko z tyłu, uderzył głową o faks. Wyraz jego twarzy się przy tym nie zmieniał, oprócz tego że kącik jego warg nerwowo drgał od usilnego napięcia mięśnia.

Zacisnął oczy z bólu. Zagryzł wargi, starając się spojrzeć jeszcze raz na sprawcę, ale widok był zbyt.. przerażający. Fuck. Jego słowa już same w sobie zwiastowały, że teraz Gamzee był już do wszystkiego zdolny. Mimo to, Karkat starał się spojrzeć bestii prosto w oczy, żałując, że w ogóle to wszystko zaczął, zamiast wyskoczyć przez okno na samym początku. Zdawał sobie sprawę z tego, że jak zwykle nic nie zmieni, ale wciąż próbował... chociażby z nim porozmawiać. No właśnie. Co chciał przez to osiągnąć? To bez sensu. Sollux ze swoimi słowami mądrości o "przesadzaniu" i pragnienie Karkata o znalezienia jednej jedynej osoby, której mógłby zaufać w tej całej jebanej bandzie mordujących się bezmyślnie idiotów, na której czele musiał stać akurat jego zakurwisty współlokator! 

- GAMZEE, USPOKÓJ SIĘ, NO. - syknął, próbując się jakoś wyrwać i lekceważyć towarzyszący mu ból. Z jednej strony chciał wierzyć, że przecież jego przyjaciel nic mu nie zrobi, a z drugiej zdawał sobie sprawę z tego, że to naiwne. On przecież już to robił. - JEDYNĄ OSOBĄ KTÓRA MNIE KRZYWDZI JESTEŚ JAK NA RAZIE TY. - warknął.
- SkOrO TaK jEsT i MaSz RaCJę To DlAcZeGo NaDaL nAzYwAsZ mNiE sWoIm PrZyJaCiElEm? SkOro bOiSz SiĘ mNiE? I NaWeT nIe ChCeSz SpOjRzEć Mi W oCzY? CzYżByś Mi Do KuRwY nIe UfAł? Z tEgO cO wIeM, tAk SiĘ nIe ZaChOwUjĄ N a J l E p S i P r Z y J a C i E l E, MoThErFuCkEr... - podkreślił ostatnie zdanie cichym syknięciem, cały czas zwracając swoje pełne szaleństwa gałki oczne w kierunku marnie wyglądającego przyjaciela. Potrząsnął nim ponownie, zaciskając swoje dłonie na jego nadgarstkach jeszcze mocniej, tak że jest długie pazury przebiły gdzieniegdzie jego skórę.

Po jego policzkach wciąż spływały łzy. Sam nie wiedział czy to ze strachu, zdenerwowania czy może czegokolwiek innego. Czuł jak z każdą sekundą atmosfera robi się jeszcze bardziej chora. Co Gamzee niby próbował przez to osiągnąć? Karkat spojrzał mu prosto w oczy, mimo tego że cały jego wygląd wywoływał u niego cholerną trwogę.
- NA CHOLERĘ MNĄ TAK TELEPIESZ - krzyknął w końcu. - CO MAM CI POWIEDZIEĆ? ŻE MNIE WSZYSTKO JAK ZWYKLE WKURWIA? ŻE TY MNIE WKURWIASZ? BO SIĘ O CIEBIE MARTWIĘ I NIE WIEM CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?
- JeStEś uPaRtY i MnIe TyM wNeRwIaSz! bO tEż sIę O cIeBiE mArTwIę JaK pRaWdZiWy NaJlePsZy PrZyjAcIel? TwOjA jEbAnA oBeCnOśĆ mNiE dO cIeBiE pRzYcIąGa, a W gŁoS w GłOwIe PoDsUwA mI cOrAz DzIwNiEjSzE pOmYsłY... Co RoBiĘ źLe Że MnIe NiE lUbIsZ mOtHeRfUcKeR? - tutaj jego wyraz twarzy zmienił się, wykrzywił się bardziej w dół, imitując żal i smutek. Zdawałoby się że z każdą chwilą ściskał go coraz mocniej, powoli blokując przepływ krwi w jego nadgarstkach, a szarpanie które co chwilę następowało było coraz brutalniejsze. - NiE kŁaM, AlBo ZaRaZ zRoBiĘ cOś BaRdZo GłUpIeGo CzEgO mOżE nAwEt KuRwA PoŻaŁuJę MoThErFuCkEr...
- GAMZEE- - zaczął, ale nie miał już na tyle siły, żeby jakkolwiek się z tego wybronić. Jeśli w tej chwili nie znajdzie sposobu na to, żeby udobruchać przyjaciela, to raczej nic z niego nie zostanie. Stanie się kolejnym kolorem do kolekcji chłopaka. A potem osobiście zmartwychwstanie​, żeby zabić Solluxa za to jego "przesadzasz". Karkat zgrzytał zębami. - NIBY CZEMU MIAŁBYM KURWA KŁAMAĆ? WYGLĄDAM NA TAKIEGO CO PIERDOLI NIESZCZERE FARMAZONY OD TAK SOBIE? MOŻE RZECZYWIŚCIE MAM CIĘ DOŚĆ PRZEZ COŚ TAKIEGO JAK ODWALASZ WŁAŚNIE TERAZ!
Gamzee zamilknął. Na ten krótki moment przestał mówić tych wszystkich właściwie zastraszających rzeczy, przestał szarpać nim i wywoływać u niego bólu. Zwolnił jego ręce z uścisku, mimo to wciąż go nie puszczając. Przeniósł jedynie ręce zdezorientowanego przyjaciela na swoją szyję, zbliżając ich twarze tak że stykały się nosami. Czuł całym sobą to jak Karkat telepie się z ogarniającego i paraliżującego jego ciało strachu. Następne co zrobił to zwyczajnie się szeroko uśmiechnął, nie chcąc wyglądać przy tym już koszmarnie, mimo iż wyszło jak wyszło.
- ZaPeWnE, MoThErFuCkEr! ( ´ ▽ ` )ノ - A w tym momencie do reszty zszokowanego przyjaciela wtulił w siebie tak mocno że zapewne poprzestawiał mu wszystkie wnętrzności.

Poczciwy Makara i jego pierdolone odpały. No nic, grunt że chociaż trochę się uspokoił. Karkat nie sądził, że taką ostrą gadką może coś wskórać, ale jak widać nieco go to uspokoiło. Racja, Gamzee czasami wydawał się być straszny i niereformowalny,​ ale nigdy nie do stopnia, w którym mógłby go skrzywdzić. Vantas westchnął cicho. Przecież to nie miało racji skończyć się inaczej, prawda? Ugh. Chłopak czuł, jak jego żołądek wyszedł na spacer gdzieś bardziej w stronę nerek przez żelazny uścisk przyjaciela. Nie odezwie się, lepiej go nie drażnić. Chociaż naprawdę chciał.. wiedzieć coś więcej a propos jego nocnych łowów. Przez sekundę nawet zdołał odwzajemnić uśmiech, choć jego przyjaciel wciąż wyglądał (znacznie mniej, ale wciąż) creepy. Po chwili opuścił jednak głowę i wtulił się w jego koszulkę, nadymając policzki i lekko się rumieniąc. Gamzee może jebał tymi wszystkimi świństwami (faygo to makabra, heloł!), ale trzeba było przyznać, że był miękki. Jak puchaty termos. W końcu sam tak wcześniej uznał nie bez powodu.
- Ech...
Gamzee tulił się do niego jak do pluszowego misia, faktycznie nie zdając sobie najwyraźniej sprawy z tego że jest on żywą istotą. Po chwili odsunął się lekko i rękawem koszulki otarł jego łzy, szczerząc się przy tym tak samo idiotycznie i przerażająco jak za każdym razem. Nie był aż takim potworem aby go krzywdzić bez powodu, może i był nieprzewidywalny​ ale istniał dla niego sentyment związany z bliską osobą. A szczególnie z Jego osobistym Karkaciątkiem i najlepszym przyjacielem, którego właśnie zadowolony, przeciągnął siłą na łóżko niczym zwłoki, oraz jakby nigdy nic spłaszczył się na nim, gniotąc jego małe Karkatowe kosteczki i flaczki. Uśmiechał się szeroko, gotowy do snu, gdyż no cóż, był mocno pijany i naćpany... Przymknął oczy, pomrukując coś, a Jego przyjaciel milczał, próbując wyżyć na ledwo łapanych oddechach. - HoOoOnK...

Gamzee przypominał teraz kota, tyle że takiego, który zamiast 'miau' wydaje z siebie upierdliwe 'honk', ale kto by na to zwracał uwagę. Westchnął po raz kolejny, zastanawiając się nad jego... rozdwojeniem jaźni, czy jakkolwiek by tego nie nazwać. Emocje i zachowanie wpadające ze skrajność w skrajność, których Karkat nie był zbytnio w stanie pojąć. Spojrzał w dół na przyjaciela, który teraz nie tylko przygniatał go psychicznie, ale też i fizycznie. Ciężko mu było jakkolwiek złapać oddech, ale szczerze nie chciał się też nigdzie ruszać.
- Gamzee? - dźgnął go w ramię, by upewnić się, że śpi czy też że nie zmorzył go jeszcze sen. Nic dziwnego, ostatnio Makara wracał do domu w takim stanie, że chyba normalny człowiek by się nazajutrz nie podniósł. Jeśli chłopak teraz uśnie, może istniałaby szansa, żeby Karkat wreszcie sprawdził, co takiego ciągle znosi do domu... Może to ułatwiłoby jakoś sprawę. Albo przynajmniej przybliżyło mu w jakim stopniu niebezpieczeństw​a znajduję się jego osoba.
- HoNk...? - mruknął ledwo żywy ale zadowolony, nie otwierając nawet przerażających paczadeł. Kto wie czy to nawet nie lepiej. Był dosyć ciężki, nie da się ukryć że nawet jego fryzura musiała trochę ważyć... Mimo to ziewnął donośnie, zapewne oddechem odsuwając Karkata od zmysłów, po czym uniósł się lekko, zawisając nad nim i ręce opierając przy jego głowie. Mimo wszystko nie wyglądał aż tak przerażająco jak mogłoby się wydawać. Bardziej raczej dziwnie i niechlujnie, tylko niekiedy sprawiał wrażenie szaleńca. Uśmiechał się nadal szeroko, mrużąc oczy, a swoim nosem pomiział nos przyjaciela.

Goddamit. Karkat uśmiechnął się praktycznie wbrew woli i odwrócił gdzieś wzrok. Jak ktoś kto był w danej chwili tak odrażający, mógł wciąż sprawiać, że odczuwał dreszcze przy każdym dotyku z jego strony?
- NASTĘPNYM RAZEM WRACAJ MOŻE TROCHĘ WCZEŚNIEJ, CO? - chwała Jezusowi, że nie zapomniał jak używa się swojego normalnego głosu, bo jeszcze chwila i Gamzee rozczuliłby go do stopnia w którym mógłby przerzucić swoje struny głosowe na głos tosta z masełkiem. Brr. Vantas zdawał się być nieco speszony zaistniałą sytuacją. Nie chciał pytać o nic, co mogłoby ponownie rozgniewać tego klauniszona. (+834 za słowotwórstwo). Wygląda na to, że nici z dzisiejszego śledztwa. Po pierwsze Gamzee jest wiecznie czujny, (niezależnie ile prochów wessie nozdrzami), po drugie nawet sam Zaczynał się robić trochę senny, a odpoczynek akurat by mu się trochę przydał. Może po nim mógłby wyglądać nieco mniej upiornie niż zazwyczaj, ze swoimi podkrążonymi oczyma i poobijaną przez Dave'a twarzą. W końcu jutro umówił się na 'spotkanie' z Terezi. Ekhm. Sollux oczywiście nazwał to "nierozsądnym", ale jebać Solluxa i jego zdanie na ten temat. Sam sobie z laską sobie nie radzi to będzie teraz wszystkich oceniał, Sromeo.
- MaRtWiSz SiĘ o GaMzEeIeGo, MóJ nAjLePsZy PrZyJaCiElU? PoStArAm SiĘ. - wyszczerzył się szeroko, a wręcz szerzej niż to w ogóle legalne, pokazując ostre ząbki. - AlE jAk BęDę WrAcAł WcZeŚnIe, To BęDzIeSz Ze MnĄ oDpOcZyWaŁ w JeDnYm ŁóŻkU tAk JaK tErAz, MoThErFuCkEr? - zmrużył z zadowoleniem oczy. Co z tego że było to jednoosobowe łóżko, do tego z ukrytymi pluszakami-rączki Karkata pod kołdrą. Gamzee ze swoim rozpychaniem się zapewne przygniótłby go do ściany tak że straciłby oddech, lub zrzucił go na podłogę. Jemu to w ogóle nie przeszkadza, zwłaszcza że zwykle śpi na górze śmieci którą nazywa łóżkiem. Przynajmniej będzie cieplutko...
Drodzy państwo, oto teraz zadano nam najlepsze pytanie roku, któremu nadać możemy miano retorycznego ze względu na zawarty w nim szantaż fizyczno-emocjon​alny. Ugh, dlaczego Makara nie mógł poprosić na przykład o rower? Karkat sam już nie wiedział czy bardziej ceni sobie wolność i przestrzeń osobistą czy życia w ciągłym strachu. To, że chłopak wracałaby szybciej mogłoby może jakkolwiek wpłynąć na jego zwyczaje. I może choć raz, rzeczywiście mógłby mieć wszystko pod kontrolą. Coś takiego byłoby warte zachodu. Pytanie tylko czy zadziała.
- NIECH CI BĘDZIE, TYLKO NIE MYŚL ŻE CODZIENNIE CI NA TO POZWOLĘ. - odparł, patrząc z przymrużeniem oka na minę przyjaciela, która nie zwiastowała nic dobrego. Gdy tylko odwrócił głowę, pozwalając swojemu przyjacielowi zrobić z siebie wygodne legowisko (wraz z kolekcją pluszaków pod kołdrą o których nikt nie wiedział), zauważył, że podświetla się ekran jego telefonu, leżącego na komodzie. Czyżby Sollux ze swoją kolejną błyskotliwą radą? Zignorował to, na razie miał większe problemy, może nie tyle na głowie, co zwyczajnie na sobie, zważywszy chociażby na jego niski wzrost.
- HoOoOoOnK... - zamruczał z zadowoleniem z jego odpowiedzi, układając się tak że już odrobinkę mniej przyciskał małe żeberka przyjaciela do jego kręgosłupa... Coś w stylu "Dopóki się nie zgodzisz, będę Cię gniótł". Niee, to wcale nie jest szantaż. Położył się wygodnie, obejmując Karkata i niebezpiecznie zbliżając twarz do jego szyj. Ale! Nie po to żeby go dziabnąć, acz po to aby penetrować jego skórę oddechem co zapewne bardzo wspomagało samopoczucie jego przyjaciela. Pluszako-raczko-​posiadacz zapewne nie chciał nawet wyobrażać sobie jak okrutnie po tym wszystkim będzie musiał śmierdzieć... Za to było ciepło. Tak, musiało być ciepło. Dwa ciała złączone ze sobą w łóżku stwarzały taką aurę same w sobie. Mimo koszmarnego zapachu, potu, nieprzepranych ubrań oraz tego jak potwornie Gamzee chrapał, nie było aż tak źle. Nie każdy potrafi okiełznać tą bestię którą jest Makara i nakłonić go do czegoś podobnego.

Wyglądało na to, że Gamzee zasnął, podczas gdy Karkat usiłował zawalczyć o powietrze. Nie tylko dlatego, że przygniatało go ileś tam kilo wagi ciężkiej przyjaciela, ale też ze względu na uroczą woń, jaką niósł ze sobą ów clown. Jedyne czego teraz pragnął to trochę świeżego powietrza. Postanowił skorzystać z sytuacji i spróbować choć trochę wygramolić się spod współlokatora, bacznie go przy tym obserwując. W końcu ostatnie czego by chciał, to być przyłapanym na czymś takim, a potem dla standardu pozbawionym głowy. Oczywiście w przenośni, nie? Kto normalny robiłby coś takiego...
Karkat delikatnie zdjął z siebie oplatujące go ramiona i jeśli można było tak powiedzieć, znalazł się tym samym "w połowie drogi do sukcesu". Akurat był w stanie dosięgnąć swojego telefonu, więc czym prędzej chwycił go i sprawdził wiadomości, nie chcąc aż tak gwałtownie i szybko wyrywać się z objęć przyjaciela, co mogłoby go zbudzić. Ku jego zdziwieniu, to wcale nie Sollux ze swoją kolejną mądrą sentencją, ale Terezi. W środku nocy? Chłopak odpisał jej i zaraz potem, znów ostrożnie zaczął się przesuwać, w bok, aż w końcu spadł z łóżka. Całe szczęście że raki zawsze spadają na cztery łapy. Skontrolował pospiesznie czy Gamzee się nie obudził, ale chłopak najzwyczajniej w świecie dalej sobie chrapał.
Zakradł się na korytarz tak cicho jak tylko się dało, przymykając za sobą drzwi. No świetnie, teraz tylko gdzie Makara to wszystko upycha.. Nie wiedział czy przeszukiwanie teraz wszystkich szuflad było dobrym pomysłem. Koniec końców zdecydował się jednak przeczesać teren i po kilku minutach znalazł worek, w którym.. Coś się ruszało. Karkat wstrzymał oddech, najpierw cofając się o kilka kroków, lecz zaraz potem niepewnie podchodząc do.. no właśnie. Czego?
W pewnym momencie serce skoczyło mu po same gardło, gdyż usłyszał czyjś szybkie, przeraźliwe posapywanie. Nie zdążyłem się odwrócić, a ten ktoś objął go od tyłu tak mocno, że zgniótł go prawie jak puszkę po Faygo, odbierając mu dostęp do powietrza. - NaJlEpSzY pRzYjAcIeLu! ObUdZiŁeM sIę BeZ cIeBiE! PrZySzEdŁeŚ pRzYwItaĆ mOjE sSaKi? - Gamzee wtulił w Siebie jego zszokowane ciało, głowę układając przy jego szyj.
- CHOLERA JASNA, NIE ZNOSZĘ CIĘ! - wydusił Karkat, próbując złapać oddech, rękami kurczowo trzymając szyję Gamzieego w celu przytrzymania się i nieudolnego uduszenia go. - PRZESTRASZYŁEŚ MNIE DUPKU! - Jego gniew jednak przerwało ciche pomiaukiwanie. Nagle
 worek wypadł z szafy, a coś w środku niego zaczęło się rzucać na wszystkie strony. Co do cholery...!? Poczuł jak z przerażenia ściska ramionami twarz bestii, czyhającej tuż obok i serce podskoczyło mu do gardła. Świetnie kurwa! Właśnie miał odruchowo wrzasnąć jak mała dziewczynka, kiedy jego uwagę przykuło kolejne miauknięcie, a ze środka szmato-podobnego worka wyłonił... Się kotek. Że co?

Karkat nie mógł uwierzyć własnym oczom, ale... Tak. Spod tego czegoś, co zakładał o bycie jednym z ważniejszych przedmiotów zbrodni, właśnie wygramolił się mały zwierzak, wyglądający trochę na zaniedbanego i takiego po przejściach. Typowy czarny dachowiec z ulicy. Co jeszcze lepsze, było ich nawet kilka. Tak z pięć może, sądząc po kilku ruszających się wewnątrz worka kulkach? Chłopak zamrugał kilkakrotnie oczami, a jego szczęka z hukiem przebiła się przez podłogę do piwnicy, nawet jeśli był "na piętrze", czyli w ramionach tego ćpuna. Odwrócił się do swojego przyjaciela, a cały strach w zupełności zastąpiło zszokowanie i nieposkromiony gniew.
- GAMZEE, CO TO KURWA JEST? - spytał, wciąż wytrzeszczając oczy jakby nie były mu dane powieki. - PO CO CI DO KURWY NĘDZY TE KOTY?! - wskazał na worek z którego wypełzały leniwie puchate stworzenia. Klaun uśmiechnął się szeroko, zbyt szeroko jak na gust przyjaciela, po czym rzekł: - ZnAjDujE tE mAłE mOtHeRfUcKeRy Na UlIcY i BiOrĘ jE dO sIeBiE. GaMzEeE sIę NiMi OpIeKuJe, HoNk. - wyszczerzył się pokazując kiełki, oraz wskazując przyjacielowi szafę. Kompletnie zdezorientowany ale i wkurzony Karkat mimo iż był nadal na rękach przyjaciela, a ten przytrzymywał mocno jego uda/pośladki, oraz plecy, wystawił ręce w stronę mebla i jednym ruchem otworzył go. Zamiast ubrań, klaunich gadżetów czy innych, tak jak się spodziewał, na półkach leżały... Małe śpiące kociaki. Dużo małych śpiących kociaków. - PoDoBaJą Ci SiĘ? ( ´∀`)
Karkat już totalnie nie wiedział co ma powiedzieć. Przez cały ten czas, kiedy myślał, że jego współlokator jest jakimś chorym umysłowo kolekcjonerem zwłok czy czegokolwiek innego za co mógłby dostać odznaczenie nekrofila, ten jednak znosił sobie do mieszkania bezdomne kotki. W tej samej chwili usłyszał kolejne ciche miauknięcie jednego z kilkunastu małych, biednych i puszystych zwierzaczków. Rozmiękł zupełnie jak przy oglądaniu swoich romansideł do których budzi się i zasypia od kilku lat.
- DOPÓKI NIE BRUDZI MOŻESZ ZATRZYMAĆ. - burknął, starając się choć w miarę dobrze poudawać, że wcale nie wzruszają go te rozkoszne stworzenia. To było.. cholernie słodkie, że Gamzee się nimi zajmował. Trochę trwało zanim przetworzył wszystkie informacje, próbując je sobie poukładać w całość, jak i uświadomienie sobie przez niego faktu, że jego przyjaciel wciąż trzymał go na rękach, na co jak zwykle się oburzył. - A TERAZ MNIE ODSTAW Z ŁASKI SWOJEJ.
Vantas nie chciał sobie nawet wyobrażać miny Solluxa, kiedy ten dowie się, że wszystkie jego podejrzenia to stek bzdur. Na samą myśl chciało mu zwrócić obiad. Postanowił więc, że nic mu nie powie, dopóki ten nie spyta. A jak spyta to... coś się wymyśli. Przez te w nadmiarze urocze wydarzenia, uśpił nieco swoją czujność i wymazał chwilowo zarzuty, które według chłopaka, ciążyły na jego współlokatorze.
- CzEgO mÓj MoThErFuCkEr SoBiE żYcZy. - wyszczerzył się Gamzee. - AlE jEsZcZe ChWiLę... - mruknął, wtulając twarz w jego szyję z zadowolonym uśmiechem i zmróżonymi oczyma. Karkat westchnął głęboko, cały czas trzymając swoje łapy na jego ramionach. Ten okrutny smród, sapanie godne pedofila i żelazny uścisk niszczyły chyba całą atmosferę która mogłaby wyglądać całkiem normalnie i w porządku. - KiEdY cIę Za MoCnO oBeJmUjĘ bRo, To PoWiEdZ, HoNk... - odparł cicho, a w uszach jego przyjaciela zabrzmiało to aż nazbyt dziwnie. - EEE... OKEJ... - mruknął, nie mając pojęcia co z sobą zrobić. Nie ściskał go tak mocno. Tak mocno jakoby nie byłby do tego przyzwyczajony. Położył głowę na jego ramieniu i cierpliwie czekał aż jego przyjacielowi przejdzie kolejna szajba i odstawi go z powrotem na ziemię, dając wolność. Właściwie to potem zapewne i tak przygniecie go w łóżku, jak dziwacznie by to nie zabrzmiało. W tle słychać było pomiaukiwanie uroczych stworzeń, zapewne chcących się napić, lub... No, to drugie związane z tym protokołem. Karkat musiał przyznać że Gamzee o wszystko zadbał. Niektóre koty SZANUJĄ SWOJE MISKI I ICH NIE WYPIERDALAJĄ. Z zamyśleń wyrwała go ręka przyjaciela. W pewnym momencie zeszła z jego pleców na biodro, a potem... Niżej.

Chłopak doprawdy starał się rozumieć sytuację w jakiej znajdował się zarówno on sam jak i jego współlokator. Ale to już chyba szło trochę za daleko, czyż nie? Karkat posłał swojemu przyjacielowi najpierw lekko szokowane, a potem zirytowane spojrzenie. Jakby nie patrzeć był to drobny zamach na jego drobną osobę. Psychiczny współlokator i armia przesłodzonych kotków. Jak z tym walczyć? Jak poskromić? Z czym zjeść? (Książkę '101 kotów w workach i nekrofilski clown' Karkata Vantasa można zakupić już od poniedziałku w sieci sklepów Empik).
Może być coś lepszego?
- EJ, NIE POZWALAJ SOBIE. - warknął Karkat, zaczynając się wiercić, byleby uwolnić się od ściskpośladku w jaki został złapany. Powinien był już dawno wrócić do swojego pokoju i obejrzeć jakieś romansidło jako dobranockę by jutro rano udawać wypoczętego. Inaczej Terezi uzna go za wiecznego gejmera, który noce spędza na wirtualnych misjach, pozostawiając mieszkanie w niezbyt ciekawych warunkach, gdyż opuszcza swój pokój tylko wtedy, kiedy jest mu potrzebne żarcie albo kibel. .. I w zasadzie zbytnio by się nie pomyliła. Ale towarzyski w jakiś sposób też był. Jak chciał. Nie zawsze chciał. Tym razem się odważył, jednak wszystkie jego plany jak zwykle waliły się przez jedynego w swoim rodzaju, stojącego przed nim osobnika.
Słodki jak poranny miodek Gamzee uśmiechnął się szeroko, mrużąc oczy w jego stronę. Był widocznie zadowolony z tego czynu. Zirytowany Karkat poprawił swoją przesiąkniętą niebiańskim zapachem wszystkich nieszczęść świata koszulkę, co spowodowane było jedynie bliskim kontaktem z jego przyjacielem, po czym odetchnął głęboko. Po chwili już otworzył usta aby przypomnieć Gamzeeiemu że jest do cholery noc, a nie wieczór w gejowskim klubie, lecz przeszkodził mu w tym jeden z puchatych stworzeń, łaszący się do jego nogawki. Proszę, Boże, nie w tej chwili. To było ponad jego siły. Schylił się i z starannie zachowaną zirytowaną miną, która tak naprawdę była bitwą tęczy i misiożelków, począł go od siebie delikatnie odciągać, mimo iż w środku piszczał i właśnie w tym momencie przytulał go do piersi, głaszcząc aż po kres dni. Gamzee patrzył na niego jakby był puszką Faygo, garbiąc się i drapiąc po plecach. Lub tak jak zwykle. Nie na każdego tak patrzył. Faktycznie, jego naćpane, czerwone, podkrążone i pełne wystających żył oczy posyłały spojrzenie które mimowolnie można by porównać z propozycją wyrycia danej osobie "HoNk" w wątrobie. W tym momencie przyglądał się z rozczuleniem temu jak nie dość że nie może poradzić sobie z jednym kotem, który wlazł mu właśnie pod sweter, podpełzło do niego ich o wiele więcej, obłażąc go i łasząc się do niego, miaucząc potulnie.
- GAMZEE, ZABIERAJ JE! CO ONE MNIE TAK KOCHAJĄ?! - krzyknął Karkat wymachując rękami we wszystkie strony. Mimo to te paskudne kostki cukru nadal czepiały się jego rękawów. - NO CO TAK STOISZ, POMÓŻ MI! - warknął.
Clown uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym podszedł do przyjaciela, siadając obok i zdejmując z niego... O dziwo z ogromną delikatnością kociaki. Wziął je wszystkie do siebie i objął w ramionach, a te łasiły się do niego i mruczały na cały pokój. Widać było że były niezwykle zadowolone. To tylko koty... One nie zważają na wygląd, nie zważają na wyrażenie siebie, zważają na sposób. Gamzee gładził je delikatnie, z czułością, zamykając przy tym oczy.

Prawdopodobnie gdzieś w innym wszechświecie, oczy Karkata błysnęły swoim blaskiem na milion sposobów przy tak powszechnie uważanej za uroczą, scenie. Jednak w tym wymiarze wyglądało to trochę inaczej, a matowe tęczówki Vantasa, chociażby chciały, nie były w stanie wykrzesać z siebie żadnej radosnej czy wzruszonej iskierki. Może te wszystkie filmy romantyczne go tak uodporniły? Kto wie. Będąc sobą czy nie będąc, Karkat praktycznie odruchem pogłaskał jednego z kotków, którego trzymał przy sobie Makara. Serio, po co mu ich aż tyle... Z drugiej strony fundował im dom, więc ciężko by było je naprawdę zacząć wyrzucać za okno. Coś takiego nawet nie wchodziło w grę. Przecież tak naprawdę chciałby je zatrzymać nawet dla siebie, ale się nie przyzna...
Jak tak dalej pójdzie, to na tej randce raczej nie zabłyśnie, no, chyba że brokatem samotnych ludzi, znanym także jako KOCIA SIERŚĆ, w której był cały oblepiony. Starał się z niej otrzepać, ale kto ma kota, ten wie, że ich futra przystosowane są tak, by kleić się do ubrań jak super glue. Koniec końców wstał, kierując się z powrotem do swojego imperium.
- IDĘ SPAĆ I TOBIE RADZĘ ZROBIĆ TO SAMO. A, I NIE WAŻ SIĘ MNIE BUDZIĆ, JUTRO MAM R-.. spotkanie Z TEREZI NIEWAŻNE. - przestrzegł go,
po czym zamknął drzwi bez czulszego "dobranoc" i westchnął z ulgą, a z jego oczu zniknęła słodka sceneria, ukazując tylko lekką zmianę na marihuanowej buźce Gamzeego. Huh?
Kiedy już myślał że miał spokój i ściągnął z siebie sweter przypominający teraz taki uszyty z włosów spod pachy zostając w białek podkoszulce, usłyszał mocne walenie do drzwi. Aż podskoczył... Czuł się jednak bezpiecznie gdyż były zamknięte na klucz i już miał uprzejmie kazać Gamzeeiemu wypierniczać do Siebie, kiedy usłyszał przecholerny huk. Odwrócił się momentalnie, przerażony. Jego kochany współlokator właśnie wyważył drzwi, tym samym doszczętnie pozbywając się zamka i rzecz jasna, problemu. Karkat upuścił aż ubranie, otwierając szeroko oczy z niedowierzaniem.​
- CO TY KURWA ROBISZ...?! - wypowiedział w końcu cicho, zaraz przełykając z obawą ślinę i spoglądając na wciąż dyszącego przyjaciela. Trząsł się lekko, powarkując ze spuszczoną głową i zaciskając z całej siły pięści. Karkat wierzył, a przynajmniej chciał, w to jego najlepszy przyjaciel jest po prostu trochę zrypany pod klapką i w życiu nic by mu nie zrobił. - GAMZEE, SŁUCHASZ MNIE...? - Ten nagle "rozbudził" się i chwycił mocno za jedno z, mniejszych od swoich, ramion sparaliżowanego przyjaciela, po czym przygwoździł go za nie do ściany. Zanim zdumiony Karkat zdążył cokolwiek powiedzieć czy zrobić, poza złapaniem jego ręki która go miażdżyła czy patrzeniem w jego oczy z przestraszeniem,​ ten odparł nadzwyczaj beznamiętnie i cicho: - NiE cHcĘ żEbYś PoSzEdŁ do TeReZi, MoThErFuCkEr... PoWiEm Ci TaJeMnIcĘ, cHcĘ jĄ zAbIć...

- CO? RANY, USPOKÓJ SIĘ, O CZYM TY ZNOWU MÓWISZ? - odparł. Przecież dopiero co wydawało mu się, że wszystko jest w porządku i teraz ma niby zaczynać od nowa? Zmarszczył brwi, próbując dopuścić do swojego rozumu to jakże pełne wdzięku wyznanie ze strony przyjaciela. Nie wiedział czy brać jego słowa na poważnie. Przecież to niemożliwe, żeby nagle bez przyczyny zachciało mu się od tak-.. Ehhhh, przecież to Gamzee, z nim wszystko jest możliwe. Chłopak siłował się z jego ręką, ale to na nic. I o dzisiejszej drzemce też równie dobrze mógł zapomnieć. Już w ogóle nie miał na co liczyć, z takim współlokatorem u boku. Postanowił jednak na wszelki wypadek spróbować przemówić mu do rozsądku (zresztą jak zawsze) i stanąć w obronie dziewczyny. Czuł jak Makara zaczyna irytować go jeszcze bardziej niż normalnie.
- CO ONA CI ZROBIŁA? WEŹ SIĘ OD NIEJ ODCZEP. - mruknął, jak to miał w zwyczaju i położył ręce na torsie chłopaka, próbując go jakoś od siebie zdystansować. - POZA TYM TO MOJE SPRAWY, CO CI KURWA DO TEGO?
Gamzee momentalnie przekręcił głowę, poczynając drżeć jeszcze bardziej. Ścisnął ramiona przyjaciela jeszcze mocniej, zaciskając zęby i pozwalając aby włosy opadły mu na twarz. I tak trudno było cokolwiek z niej wyczytać, gdyż padał na nią cień który tylko potęgował to jak koszmarnie wyglądał. Teraz dla Karkata to się nie liczyło, wszystkie jego obawy zostały uśpione. Myślał, że był bezpieczny. Dla niego to wszystko były wygłupy, zabobony i chwilowe sytuacje, a dla Gamzeeiego walka. To było za dużo, ta noc to o wiele za dużo. Tracił zmysły. Szarpnął momentalnie włosy chłopaka i nadal trzymając jego ramię drugą ręką, uderzył dosyć mocno bokiem jego głowy o ścianę. To wszystko stało się w okamgnieniu, a Karkat upadł bezwładnie pod ścianę. Po zaliczenia zimnej posadzki nie potrafił się poruszać, poza podciągnięciem się z ledwością na czworaka. Wydusił jedynie ciche, nieartykułowane dźwięki związane z szokiem i wstrząsem bólu. Z jego rozciętej skroni i kości policzkowej pociekła obficie krew, a sparaliżowany uderzeniem umysł nie potrafił logicznie funkcjonować przez najbliższy moment. Gdy udało mu się powrócić na ziemię i podnieść zdumiony wzrok, ujrzał swego najlepszego przyjaciela, czyli wysokiego, koszmarnie wyglądającego chłopaka, stojącego nad nim z szerokim, przeraźliwie spokojnym uśmiechem i oczami które zaszły krwią. W dłoni trzymał jedną ze swoich maczug. Owszem, wziął ją ze sobą. I dobrze wiedział po co.

Karkat momentalnie otworzył szerzej oczy na ten widok, spoglądając na przyjaciela z przerażeniem i wargami otwierającymi się lekko tak jakby chciał coś powiedzieć, jednak nie mógł wydusić. Czy on właśnie... Nie miał czasu na myślenie, momentalnie odsunął od siebie nawet przytłaczający ból. Liczył się ten moment, który najpewniej miał zadecydować o tym czy czy cokolwiek zdarzy się potem? Bo co miałoby się zjawić potem? Gamzee zacząłby być normalnym, unormowanym członkiem społeczeństwa bez żadnej ochoty na mord czy też inne dziwne ceremonie z tym związane? Raczej nie. Karkat tak cholernie żałował tego, że zupełnie nie przemyślał swoich działań. Nie tylko teraz, ale i od samego początku. Tkwiła w nim jednak szczeniacka nadzieja. Mimo iż nic nie wskazywało na to że nabuzowany "przyjaciel" po prostu chciał mu pokazać jak pięknie wypolerował swoją broń, nadal ją posiadał.
- GAMZEE, PROSZĘ CIĘ, ZASTANÓW SIĘ! - krzyknął, a jego głos ponownie zadrżał zupełnie jak jego dłonie, szukające pod ręką czegoś czym mógłby zaatakować klauna, lub chociaż się przed nim obronić. Nic takiego jednak się przy nim nie znajdowało, a do Makary nie obchodziły jego słowa. Jedyne czego teraz pragnął to jego czerwonej krwi rozlanej na posadzce. Karkat nerwowo rozejrzał się po bokach, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Pokój był pusty, nawet ani śladu po futrzakach.
- NIE WYDURNIAJ SIĘ KURWA, ROZUMIESZ...?! - Gamzee stał jednak centralnie naprzeciw drzwi, a z jego zwierzęcym instynktem, próba wyminięcia go skończyła by się natychmiastowym odejściem z tego świata. Jego dyszący przyjaciel zaprzestał w końcu wysłuchiwanie jego żałosnych krzyków. Nie miał nad sobą już żadnej samokontroli, władzę nad nim sprawowało to, co siedziało w głębi jego umysłu. Widział tylko kolejną głowę w swojej kolecji, nieważne czyją. Zbliżył się do niego gwałtownie, unosząc swoją maczugę. Karkat otworzył jeszcze szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się dzieje. Mimo tego że tak długi czas przewidywał tą scenę, często widział ją w koszmarach... Zakrył się szybko rękoma, a spod jego powiek mimowolnie popłynęły łzy.
- ...NIE CHCĘ GINĄĆ Z KIMŚ TAKIM JAK TY! - wykrzyczał ostatnie zdanie, po czym poczuł broń Makary zmierzającą w jego kierunku. ...Mimo to, nic nie rozbiło mu głowy, nic go nie uderzyło, nic go nie skrzywdziło. Usłyszał huk i odruchowo otworzył przerażone oczy. Gamzee stał nadal tam, gdzie zastał go wcześniej, a jego maczuga wypadła mu z ręki, uderzając o ziemię. Po chwili ciszy, upadł na kolana tuż przed swoim najlepszym przyjacielem, a Karkat ujrzał jego twarz. Jego oczy były szeroko otwarte z niedowierzania. Nie patrzył na Vantas'a, patrzył na swoje drżące ręce.
- ChCiAłEm CiĘ zAbIć... - wychrypiał. Nim jednak zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, Karkat momentalnie wstał, mimo lekkiego paraliżu i ominął go, wybiegając z pokoju ile sił w nogach, oraz nie zważając już na nic innego poza ucieczką z tego domu horroru. Po drodze zerwał jedynie kurtkę wiszącą przy drzwiach, a po chwili znajdował się już spory kawałek od własnego mieszkania.